~ROZDZIAŁ DWUNASTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pogodzenie się z myślą występowania jako główna rola w przedstawieniu nie było proste. Wiele na jego temat myślałem, na końcu i tak dochodząc do wniosku, że to nie dla mnie. Dostałem tą rolę z przypadku oraz rozkazu. Nawet jej nie chciałem. Nie rozumiem, jak to nowoczesne społeczeństwo może narzucać młodszemu pokoleniu coś, co ich nie uszczęśliwia. Tak jest przeważnie z Apostołami. Masz być tym, a nie tamtym, ponieważ będzie mniej miejsca dla "tych gorszych". Nie wiem kto w ogóle to wymyślił, ale na pewno musiał nie liczyć się z ludem, którego jest więcej, niż samej władzy.

- Kompletnie nie potrafisz wcielić się w rolę Romea... - westchnęła ciężko Nancy, podpierając się łokciem o blat stołu w bibliotece. Mieliśmy przez jakiś czas razem ćwiczyć, bo w końcu to przedstawienie odbędzie się gdzieś w marcu lub kwietniu i najlepiej będzie, jeśli już będziemy znali przynajmniej ⅓ tekstu. Nie wiem, czy nawet tyle uda mi się zapamiętać...

- Wiem, ale staram się, jak mogę.

- Staraj się bardziej. W przyszłości będę profesjonalną aktorką, nie pozwolę zniszczyć ci mojej kariery zanim ta nadejdzie.

- To tylko szkolne przedstawienie, nie wystąpisz w telewizji.

Kiedy ostatnio rozmawialiśmy atmosfera była wtedy nieprzyjemna. Blondynka od tamtego dnia na stołówce chyba trochę się uspokoiła, ponieważ moje słowa mogły jej coś uświadomić. Nie pamiętam już co wtedy powiedziałem, ale musiało to być coś mądrego, skoro nie czuję chłodu wychodzącego z każdego jej słowa. Kiedy tak właściwie pierwszy raz go poczułem? Na początku gimnazjum? Wtedy miała jeszcze krótsze włosy, aparat na zębach, okulary... Była fajniejsza i na pewno milsza, niż Nancy White, która siedziała teraz przede mną. Zmieniło ją otoczenie.

- Swoją drogą, rozmawiałeś ostatnio z Tobiasem? - zapytała z nienacka, przewracając od niechcenia kartkami w swoim scenariuszu. Nie interesowała ją sama rozmowa ze mną, dziewczyna zwyczajnie chciała informacji, które ją zadowolą.

- Może tydzień temu ostatnio rzuciliśmy na siebie okiem. Po co pytasz, skoro wiesz, że praktycznie już się nie kolegujemy?

- Z ciekawości. Może zmądrzałeś i zacząłeś traktować swój status tak, jak powinieneś?

- Czyli jak? Miałbym wywyższać się przed ludźmi gorszymi, ponieważ nie mogą mi odpyskować? - na te słowa blondynka podniosła na mnie swój wzrok. Jej niebieskie oczy skanowały moją twarz, jakby chciały doszukać się jakiejkolwiek nuty złości, czy mojego słabego punktu. Nie znajdzie go, choćby miała szukać latami.

- Nadal nie jesteś godzien towarzystwa tych lepszych.

- I całe szczęście wy nie jesteście godzien mojego.

Nie słysząc odpowiedzi od dawnej znajomej wstałem z krzesła i dość szybko ruszyłem do wyjścia. Aż do drzwi czułem na sobie jej zimny wzrok, którym zdążyła mnie obdarować, kiedy zaczynaliśmy naszą mini próbę. Starałem się go ignorować, zastanawiając się jednocześnie czy nie była to idealna pora na napisanie do Evana. Miałem przecież porozmawiać o naszej relacji z jego przyjacielem, a to wygamało planu wydarzeń oraz niepowodzeń. Sporo na ten temat dyskutowaliśmy sms-owo, praktycznie nie było szansy, że coś się nie uda. Chyba, że los będzie chciał inaczej.

Moja niecieriwość wzięła górę i już po chwili chodziłem z telefonem po korytarzu, próbując skontaktować się przez wiadomości z Evanem. Odpisywał od razu, jednak ciągle nurtował mnie fakt, że w pewnym momencie Thomas mógł zacząć go kontrolować. Zapytałem o ich lokalizację. Po uzyskaniu jej od razu się tam skierowałem, powtarzając w głowie wymyślony przez nas plan, niczym mantrę.

Jako że była jeszcze pora obiadowa, Evan i Thomas wyszli na patio, gdzie mieli w spokoju zjeść przyniesione ze sobą jedzenie. Szkolne patio było duże, toteż były takie miejsca, o których nikt nie wie i zazwyczaj były opustoszałe. W jednym z takich miejsc oni się znajdowali. Musiałem przejść przez zatłoczony główny plac, skręcić w prawo przy drzewie z koszem na śmieci, a potem skierować się w lewo, by w końcu znaleźć małą ławkę. Ta droga zajęła mi małą ilość czasu, zaoszczędziłem go trochę, biegnąc.

Widząc mnie, Thomas aż wstał, zaczynając rozmawiać po migowemu z Evanem. Wyglądało to na kłótnię, w którą postanowiłem się wtrącić.

- Thomas, możemy porozmawiać? - odstawiłem swój plecak na bok. Był wypchany książkami, a nie mając siły z nim stać po prostu go zdjąłem.

- Nie. Idź sobie.

- Nie możesz mnie zwyczajnie wysłuchać? Wiem o twoim ograniczeniu słownym, nie musisz mi w żaden sposób odpowiadać...

- Nie wyraziłem się jasno? Evan, idziemy - chudy chłopak chwycił Evana za ramię i siłą odciągał go ode mnie, nawet jeśli ciągnięty tego nie chciał.

- Dlaczego nie pozwalasz mu na przyjaźń ze mną? Nie jestem nikim złym, a Evan może mieć więcej, niż jednego przyjaciela.

- Odczepisz się w końcu, Apostole?!

Dzięki temu jednemu zdaniu zrozumiałem czemu Thomas mnie nie lubi. Należałem do innej klasy od nich, być może czuł zazdrość, jak i strach, że mogę być taki sam, jak ci, którzy mu dokuczali na stołówce. Nie należałem do tych ludzi, nawet odważyłem się mu pomóc, co raczej mogło go przekonać w tym, jakie mam zamiary. Nikt inny poza mną tego nie zrobił, ale nie byłem też przez to jakoś specjalnie wyjątkowy.

- Thomas, poczekaj - zagrodziłem im drogę i wyrwałem z jego uścisku Evana, odsuwając go na bezpieczną odległość. Jego przyjaciel w tej chwili wydawał się lekko zezłoszczony. - Nie mam złych zamiarów.

- Nie obchodzi mnie to!

- Chyba powinno! Taką postawą ranisz Evana!

- Skąd niby możesz o tym wiedzieć?! On przecież nie mówi! I właśnie dlatego to ze mną powinien się trzymać! Nie zasługujesz na niego! - Thomas złożył swoją lewą rękę w pięść i z całej siły skierował ją na mnie. Zablokowałem go w ostatniej chwili. Evan musiał być na granicy rozpaczy, widząc całą tą sytuację z boku.

- Niby dlaczego?! Nie należę do elity, mimo bycia Apostołem jestem całkowicie przeciętny!

- Kłamstwa! Każdy Apostoł jest taki sam! Szydzicie z nas, ranicie, obrzucacie najgorszymi przymiotnikami! Evan nigdy nie powinien... cię... - Thomas zatrzymał nagle swoją wypowiedź, ponieważ z jego ust zaczęła lecieć krew. Zakaszlał kilka razy, przez co krwi było więcej. Osunął się na ziemię, nie mogąc przestać kaszleć.

Zostawienie ich i pobiegnięcie po jakiegoś nauczyciela to był impuls. Rozkazałem Evanowi spróbować jakoś zatamować nieznany nikomu krwawy kaszel, a ja sam ruszyłem do budynku, ponieważ stan Thomasa wyglądał na poważny. Krwawił oraz cierpiał. Musiałem mu kolejny raz pomóc, ponieważ nie ma znaczenia kim jestem, nadal jest we mnie wiele empatii, jak u normalnego człowieka być powinno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro