~ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY PIĄTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy znaleźliśmy się przy stoliku Apostołów poczułem się jak mała mysz. Każdy z nich patrzył na mnie z góry, jakby nie wiedzieli, że ja również należałem do ich grupy społecznej. Tobias najpewniej powiedział wszystkim o mojej orientacji i to mnie najbardziej niepokoiło. Szukałem w tym tłumie znajomej twarzy, jakby to miało mnie zbawić od szaleństwa. Napotkałem współczujący wzrok Nancy, która najwyraźniej nie chciała się do tego mieszać. To było do niej niepodobne.

- Czego chcecie, pedały? - zapytał prześmiewczo Tobias, a mnie przeszły dreszcze. Konwersacja z nim wydawała się bez sensu i Evan na pewno też to wiedział, jednak nadal tu do nich przyszedł. A ja razem z nim...

- N-niczego konkretnego... Już sobie idziemy... Prawda, Evan?

Próbowałem odciągnąć Evana spowrotem do naszych przyjaciół, którzy na nas patrzyli i nie zamierzali się w to wtrącać. Ja chciałem jedynie nie mieszać go w niebezpieczne sytuacje, jeśli takie zajdą. Evan był dla mnie najważniejszy i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało z mojej winy. Starszy odpowiedział kręceniem głowy i wyjął telefon, żeby napisać to, co siedziało mu w głowie. Patrzyłem na jego telefon, zastanawiając się czy po prostu nie powinienem go stąd zabrać na rękach. Podniesienie go nie wydaje się czymś niemożliwym. Po chwili szatyn pokazał telefon Tobiasowi.

"Chciałbym z tobą porozmawiać."

- Tak? Przecież ty nie możesz mówić, Rybo. Poza tym, naprawdę myślisz, że zniżyłbym się do rozmawiania dłużej, niż minutę z kimś takim, jak ty? Spadajcie stąd oboje, dopóki mam dobry humor.

To było do przewidzenia, że Tobias odrzuci propozycję Evana. Na twarzy mojego ukochanego malował się spokój, pod którym w sumie mógł czuć jeszcze inne emocje, ale aktualnie nie mogłem ich rozpoznać. Czułem małe deja vu. Skorzystałem z okazji, że Apostołowie już nie zamierzali z nami rozmawiać i wtedy pociągnąłem Evana w drogę powrotną. To nie było mądre, że do nich poszliśmy. Boję się, że teraz Tobias (i ewentualnie inni) będą nam dokuczać.

- Czekaj - powiedział w połowie naszej drogi Tobias, przez co odwróciliśmy się spowrotem do niego. Wstał z ławki i tym razem to on do nas podszedł, czego się nie spodziewałem. Rozbawiona ekspresja na jego twarzy zamieniła się w coś innego, kompletnie nie związanym z wyśmiewaniem nas. - Raz mogę zrobić wyjątek takiemu wybrykowi natury, jakim jesteś. Lavelle, idziesz z nami, będziesz tłumaczył, co do mnie mówi.

Słowa Tobiasa zaskoczyły mnie na tyle, że bez słowa sprzeciwu poszedłem za nimi, zastanawiając się, czy to naprawdę taki dobry pomysł na dyskutowanie z Tobiasem. Do tej pory jedynie na mnie krzyczał oraz wyzywał (nie zapominając o biciu), więc muszę być niezwykle uważny. Poszliśmy pod drzwi do patio. O tej porze roku już je zamykali, więc tym bardziej nie było tam żadnych uczniów. Po zatrzymaniu się, Tobias spojrzał w stronę Evana (przy okazji zauważyłem, że obaj są niemal tego samego wzrostu), oczekując chyba aby zaczął migać. Starszy zrozumiał aluzję, a ja jako tłumacz cały czas patrzyłem na ręce chłopaka i po chwili zacząłem odczytywać pierwsze znaki.

- "Chciałbym, żebyś zostawił Victora w spokoju. Niczym ci nie zawinił, a jeśli tak, pragnę poznać powód" - powiedziałem, patrząc na Tobiasa. Czarnowłosego wyraźnie śmieszył fakt, że jedynie w taki sposób mógł się z nim porozumieć, jednak trochę drwiny też w tym było.

- Przecież nic wielkiego mu się nie dzieje. Siniak tu, czy tam nie robi różnicy porównując je do tego przy oku.

- "Proszę, przestań. Żyj swoim życiem i po prostu zostaw nas w spokoju".

- Ha! Twoje niedoczekanie! Jeśli tak bardzo chcesz, żebym zostawił tego palanta w spokoju, oczekuję błagań na kolanach. Najlepiej od was obu.

Słysząc te słowa Evan i ja się wzdrygnęliśmy (niemal jednocześnie). Nie chciałem się tak poniżać, ale jeśli Tobias właśnie tego chciał, tym razem postanowiłem mu to dać. Zacząłem klękać, jednak nie udało mi się dotknąć kolanami ziemi, ponieważ Evan mnie natychmiastowo powstrzymał. Pokręcił głową i ponownie skierował wzrok na czarnowłosego, który nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Naprawdę czekał na to, że będziemy go prosić o litość lub jakiegoś rodzaju miłosierdzie. Teraz nie wiem, co powinniśmy robić.

"Nie daj mu się sprowokować."

- Co to znaczy? Tłumacz!

Wziąłem głęboki oddech i wyprostowałem się. Evan miał rację i Tobias nie był groźnym przeciwnikiem, nawet jeśli zrobił mi tyle nieprzyjemnych żartów. Zamigałem starszemu, że może migać dalej i tym razem może się nie powstrzymywać. Przetłumaczę wszystko, aż Tobias w końcu dojdzie do wniosku, że źle robi.

- "Odkąd cię poznałem, doskonale widziałem rosnącą w tobie nienawiść do Victora, jak też do mnie. Nie rozumiem, czemu nasz szykanujesz. Mógłbyś mi to wytłumaczyć?"

- Jesteście parą głupich homosiów! To, że jest ktoś, kto was akceptuje, wcale nie znaczy, że inni czują to samo! Nie zachowujcie się w szkole jak para, bo tak naprawdę nią nie jesteście! Zboczeńcy!

- "Czy naprawdę tylko to ci przeszkadza? Nie widzisz nas przez cały czas, więc musi być coś jeszcze, przez co tak nas nie znosisz, mam rację?"

- A... a co cię to niby obchodzi? - na twarzy Tobiasa pojawiło się zmieszanie, tak jak poprzedniego dnia. Znów poczułem, że powoli zbliżamy się do odkrycia prawdy, co takiego skrywa się w jego sercu. Malowała się również na nim złość, co nie było niczym nowym. - Nie wierzę, że zgodziłem się na rozmowę z durną Rybą...

- "Nie odpowiedziałeś na zadane pytanie."

- Doskonale to wiem! Ta rozmowa została skończona! Ty też uważasz się za lepszego, pierdolony śmieciu?! Znaj swoje miejsce!

Tobias w zaledwie kilka sekund podniósł swoją prawą rękę, mając zamiar uderzyć nią Evana. Był już praktycznie przy twarzy, gdy w ostatnim momencie złapałem go za nadgarstek, nie dając mu dotknąć jego lica. Spojrzałem na niego z wściekłością, jakiej jeszcze nigdy nie czułem. Niższy syknął od wbijania w niego moich paznokci, co wcale mnie nie ostrzegło przed tym, że sprawiam mu krzywdę. Aktualnie sobie na to zasłużył.

- Mnie możesz bić do woli. Wczoraj raz dałem ci to zrobić specjalnie, ale ani teraz, ani nigdy nie waż się dotknąć Evana. Nie pozwalam ci na to - powiedziałem do niego dość stanowczo, puszczając jego rękę. Został mu czerwony ślad w miejscu mojego uścisku, z czego niejako byłem dumny.

- Pierdol się! Mam wielką nadzieję, że zdechniecie!

Tobias odbiegł od nas, trzymając przy sobie rękę z pozostawionym moim uściskiem. Była to dla niego przestroga, którą miałem nadzieję, że zapamięta. Gdy pół hiszpan zniknął z naszych oczu, Evan się do mnie przytulił, a ja odwzajemniłem uścisk, czując jak cała złość ze mnie uchodzi. Tylko dzięki Evanowi jeszcze nie stałem się taki sam jak inni Apostołowie. Powinienem mu za to dziękować całym sercem. A co do Tobiasa... z nim naprawdę wolę nie mieć już nic wspólnego, jednak doskonale wiem, że to jeszcze nie koniec naszego sporu. Jesteśmy dopiero w połowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro