~ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY SZÓSTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od kiedy odbyliśmy razem z Evanem dość niemiłą rozmowę z Tobiasem, pół hiszpan całkowicie nas unika (a przynajmniej się stara). Ze mną widział się na niektórych lekcjach, ale nie robił mi już żadnych kawałów. Najwyraźniej się poddał i nie nie chciał już mieć z nami nic wspólnego. Z jednej strony było to pożyteczne, ponieważ miałem spokój, a z drugiej nietypowe. Tobias wydawał się pozbawiony życia, gdy przypadkowo na niego patrzyłem. Coś musiało się dziać i raczej potrzebował kogoś, z kim mógł porozmawiać. Ja odpadałem już na starcie.

Z biegiem lat towarzystwo, w którym obracał się Tobias stawało się nie tylko egoistyczne, ale też sztuczne. Chłopak nie miał raczej zbyt wielu znajomych i tym bardziej nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić. Nie podejdę w końcu do żadnych jego znajomych, gdyż mogliby mnie wyśmiać. Poza tym nie znałem nikogo z jego paczki. To już na starcie było niemożliwe do wykonania, jednak nie zamierzałem się poddawać. Myślałem nad tym prawie kilka dni i dopiero pod koniec następnego tygodnia przypomniałem sobie o jednej osobie, która (być może) porozmawia z Tobiasem i jednocześnie zrobi to za moją prośbą. Była to Nancy White.

Z Nancy nie rozmawiałem od wyjścia z przedstawienia, które odbyło się kilka miesięcy temu. Nie powstał między nami żaden spór, ale nie odzywaliśmy się do siebie. A przynajmniej ja nie odpowiadałem na jej zaczepki. Niby mnie przeprosiła, jednak nie czułem się, żeby mówiła to szczerze. Mimo wszystko teraz musiałem ją zaczepić, co nie wydawało się łatwym zajęciem. Apostołowie, którzy z nią będą na pewno obdarzą mnie niemiłym wzrokiem, zupełnie jak ostatnio było z Tobiasem.

Odszukanie blondynki nie było w sumie trudne. Mieliśmy ze sobą może dwie wspólne lekcje i jeszcze na początku jednej z nich podałem jej karteczkę z prośbą o spotkanie. Uniknąłem dzięki temu niezręcznych pytań wśród jej znajomych i załatwiłem tą sprawę po cichu. Takim sposobem zostaliśmy po tej lekcji (matematyki) w klasie.

– O co chodzi, Victor? – zapytała, nie wstając z krzesła, na którym siedziała. Ja zająłem miejsce obok niej, żeby lepiej się z nią dogadać. Nie miałem w końcu pojęcia, czy dziewczyna zamierzała magicznie sprawić, że jednak nie będę miał w tej szkole życia, czy też postanowi mnie dalej ignorować. Związki międzyludzkie są czasami pogmatwane.

– O Tobiasa. Wiesz, że między nami ostatnio nie jest lepiej i wręcz się pogarsza...

– I co w związku z tym?

– Prosiłbym cię, żebyś z nim porozmawiała. Tobie zaufa bardziej niż mi.

Nancy oparła łokieć o ławkę i spojrzała na zegar. Zanim odczytała godzinę, minęło kilka sekund i wtedy ponownie na mnie spojrzała. Marnowałem w końcu jej cenny czas i została jedynie z uprzejmości. Mimo wszystko nie wyglądała, jakby była o to na mnie zła. Jej charakter zaczął powoli powracać do normalności, ale jedynie w sytuacjach, w których inni Apostołowie jej nie widzą. Przed nimi udawała, a teraz widziałem jak Nancy White znów jest miła. Przynajmniej taka wydawała się jej aura.

– Dlaczego aż tak bardzo zależy ci ma odbudowaniu waszej relacji? Pytam z ciekawości.

– Cóż... A czy ty nie chciałabyś wrócić, przykładowo na karuzelę, ponieważ za tym tęsknisz? – zrobiłem pytającą minę, a Nancy ewidentnie zaciekawiła ta odpowiedź. Nie spodziewała się jej i tym bardziej miałem po jej reakcji pewność, że udało mi się ją przekonać do mojego planu.

– Tak, chciałabym. Porozmawiam z nim jeszcze dzisiaj, jeśli będzie w dobrym humorze. Dam ci znać za kilka dni, jak to się potoczy, okej?

– W porządku. Dziękuję.

– Ach, no i... Jest taka mała sprawa... – dodała blondynka, przybierając zakłopotany wyraz twarzy. Wydawało się też, jakby się zarumieniła. – Mógłbyś... przyjąć moje przeprosiny za tamtą sytuację z imprezy?

– Skoro tobie zależy na tym, nie mam serca ci odmówić, o ile przeprosisz też Thomasa, który rok temu przypadkowo zrzucił na ciebie jedzenie. Do tej pory pewnie o nim zapomniałaś...

Ku wyraźnej niechęci dziewczyny, po jeszcze jednych naleganiach zgodziła się. Przypieczętowaliśmy naszą "umowę" podaniem sobie ręki. Nie mieliśmy jednak czasu na dłuższą rozmowę, ponieważ jak zwykle spieszyło mi się na spotkanie z Evanem na stołówce (i z innymi, ale to głównie jego chciałem zobaczyć). Kierowałem się w stronę tego dużego pomieszczenia jak na skrzydłach, nie spodziewając się żadnych przeszkód po drodze. Tak też się stało. Chwilę zajęło mi znalezienie stolika, przy którym siedzieli moi przyjaciele. Gdy w końcu do nich dotarłem, pierwszym co rzuciło mi się w oczy był brak Evana. Po prostu go nie było, a na jego miejscu siedziała jakaś blondynka, która uśmiechała się w stronę Marthy. To chyba była dziewczyna, w której czarnowłosa jest zakochana.

– Hej, Victor! Patrz, zająłem ci miejsce! – krzyknął wesoło Peter. Poklepał miejsce obok siebie, uśmiechając się jak urocze zwierzę. Thomas przywitał się ze mną ruchem głowy, ponieważ czytał z zaangażowaniem jakąś książkę. Postanowiłem mu nie przeszkadzać.

– Dzięki. Martha, kim jest twoja koleżanka?

– T-to Carol, chodzi ze mną na większość zajęć! Opowiadałam ci o niej, hehe...

– Siemka, jesteś Victor, co nie? Miło mi cię poznać! – powiedziała koleżanka Marthy i podała mi rękę. Oddałem gest, nadal rozglądając się za Evanem, jednak nigdzie go nie było. Zacząłem przy okazji wyjmować pudełko, w którym miałem drugie śniadanie.

– Słuchajcie... nie wiecie, gdzie jest Evan? Thomas?

"Myślałem, że jest z tobą, więc nie pisałem do niego."

– Może ma coś ważnego do zrobienia? Nie zamartwiaj się, wasza miłość przetrwa wszystko, nawet wielotygodniowe rozłąki! Nie widziałeś go tylko jeden dzień, a to nie koniec świata!

Słowa Petera dodały mi lekkiej otuchy (choć dalej nie podobało mi się, jak ciągle je dla mnie marnował) i po chwili skupiłem się na wyjmowaniu swojego drugiego śniadania. W pewnym momencie spokojnego jedzenia drugiego śniadania przy oknach na patio zaczął się zbierać całkiem pokaźny tłum. Na początku nikogo z naszej grupy to nie interesowało, ale w końcu Peter wstał, żeby zobaczyć, co ciekawego się tam dzieje. Mnie niezbyt to interesowało, jednak gdy kilka sekund później moje zastawienie względem tego się zmieniło.

– Victor! – Peter wrócił do nas cały zdyszany. Biegł do nas może kilka metrów, co znaczyło że jego kondycja nie jest dobra. Powoli łapał oddech i zmuszał mnie do wstania. – E-evan i Tobias biją się na patio!

Kanapka, którą jadłem wydawała się teraz mało ważna w porównaniu z tym, co działo się na zewnątrz. Zostawiłem więc wszystkie swoje rzeczy i ruszyłem do wyjścia. Jedyne o czym teraz myślałem był Evan oraz to, żeby Tobias nie zrobił mu żadnej krzywdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro