~ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY TRZECI~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Tobias się przy nas znalazł, bez ostrzeżenia chwycił mnie za kołnierz płaszcza, przybierając jeszcze bardziej rozgniewaną minę. Nic nie mówił, dlatego nie miałem pojęcia, jaki jest powód mojego gniewu. Próbowałem odsunąć jego mniejsze dłonie spod mojej szyi, ale z jakiegoś powodu nie dawałem rady. Znaczyło to, że albo ja byłem zbyt słaby, albo on przybrał na sile. Obie te opcje mogły być prawidłowe.

- Tobias, jak miło, że wróciłeś~ Czyżby wzięło cię poczucie winy, że mnie wcześniej zwyzywałeś i teraz chciałeś przeprosić? - zapytał Oliver, stojąc z boku i jedynie nas obserwując. Nie zwracał zbytniej uwagi na to, że jego obecny obiekt zainteresowań właśnie mnie podduszał. On był poważny z lubieniem Tobiasa?

- Zamknij się! Ostatni raz z tobą rozmawiam, brudny pedale! Masz stąd wypierdalać albo urwę ci język i wsadzę go do twojego nosa!

Tobias skutecznie przegonił Olivera. Wolałem, żeby straszy nie odchodził, ponieważ on był chyba jedynym powodem, dla którego czarnowłosy się powstrzymywał. Teraz mógł zrobić wszystko, skoro wokół nas nie było ani jednej duszy. Ciche osiedla nie były teraz tak fajne, jak wskazywały na to ulotki.

- Mam do ciebie kilka pytań, Lavelle! - zaczął mój rówieśnik, kiedy były chłopak Evana sobie poszedł. Nie wyglądało na to, że chciał nas podsłuchiwać, więc naprawdę zostaliśmy sami. Tobias ściskał teraz moje ubrania mocniej. Czułem jego pięści niemal przy swojej szyi.

- Mógłbyś mnie najpierw puścić...? Mam problemy z oddychaniem...

- Gówno mnie to obchodzi! Skąd znasz tego gościa?! Nasłałeś go na mnie?! Pewnie zrobiłeś to specjalnie i dlatego ciągle za mną chodzi! Odwołaj go, natychmiast! Inaczej stanie się tobie większa krzywda, niż wyrwanie języka!

Wiedziałem, że Tobias nie byłby w stanie gołymi rękami zrobić mi większej krzywdy niż zbicie mnie. Jego słowa już od dawna nie mogły mnie zranić i teraz zwyczajnie czułem obojętność na to, co mówił. Milczałem przez kilka minut, czym go jedynie bardziej wkurzałem. Chciałem, żeby się uspokoił, ponieważ jedynie wtedy będę z nim rozmawiał. Kłótnią nie rozwiążemy naszego wieloletniego sporu. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, nigdy bym do niego nie dopuścił. Niestety stało się tak, a nie inaczej. Tylko od nas zależy, czy to naprawimy.

- Nie nasłałem Olivera na ciebie... Sam postanowił się do ciebie odezwać... - powiedziałem po chwili, odsuwając jedną z jego rąk od siebie. Została jeszcze druga, ale była to jego prawa, która była znacznie silniejsza od lewej. Z tego powodu tamta musiała puścić.

- Uważaj, bo uwierzę! Pedały takie jak ty znają więcej podobnych sobie, więc nie masz jak się wywinąć!

- Kiedy powiedziałem ci prawdę...

- Takie wymówki na mnie nie działają, pedale! Twoi rodzice w ogóle wiedzą, jaki syn im się urodził? Muszą być tobą niezmiernie zawiedzeni! Może najlepszą opcją dla ciebie byłoby samobójstwo?

Przez te słowa poczułem jak coś we mnie pęka. Najpewniej pozostały kawałek świadomości, że kiedyś Tobias i ja byliśmy nierozłączni. Do tej pory wyzwiska Tobiasa tak bardzo mnie nie bolały (nie licząc tej nocy na imprezie u Nancy), ale teraz po prostu poczułem złość, jakiej jeszcze nigdy nie czułem. Chwyciłem zbliżoną do mnie rękę czarnowłosego i z całej siły spróbowałem go odepchnąć. Udało mi się to i Tobias cofnął się kilka kroków ode mnie. Nie wyglądał na zadowolonego, jednak ja też taki nie byłem.

- Jakim prawem, mówisz mi, żebym odebrał sobie życie? Czy nie zdajesz sobie spawy, że coś takiego jest karalne? Mniejsza już o prawo, czemu padło to z twoich ust?

- Bo tak! Pedały nie zasługują na miano ludzi!

- Dlaczego? Z jakiego powodu tak bardzo mnie nienawidzisz? Co ja ci takiego zrobiłem? Przecież nie chodzi ci tylko o moją orientację... - mówiłem dalej, podchodząc do niego. Niższy ode mnie chłopak tylko bardziej się cofał, aż nie natrafiliśmy na murek. Tobias się o niego oparł, a ja stałem od niego przynajmniej metr. Czułem wściekłość, jednak nie odczuwałem żadnej chęci uderzenia go. - Powiedz mi, ale tak szczerze. Dlaczego mnie nienawidzisz?

Tobiasowi zabrakło słów. Do tej pory buzia mu się wręcz nie zamykała, a teraz robił wszystko, żeby wysilić się na choćby jedno zdanie. Ja też milczałem, ponieważ chciałem dać mu odpowiednio dużo czasu na podjęcie jakiejś decyzji. Miał ich w końcu dużo. Mógł mnie znowu zwyzywać, uciec, uderzyć... Ja jedynie czekałem na to, co się może stać.

- A co cię to niby obchodzi?! Od samego początku patrzyłeś na mnie z góry, więc teraz też zamierzasz?! Masz się za lepszego, czy co?! - krzyknął, uderzając mnie mocno w ramię. Od razu zacząłem masować obolałe miejsce, marszcząc brwi. Przynajmniej nie uciekł...

- Nigdy nie patrzyłem na ciebie z góry. Czy przez ten cały czas tak właśnie o mnie myślałeś? Albo o sobie?

- Do czego pijesz?

- Czyżbyś... uważał się za gorszego ode mnie?

Te kilka słów wystarczyły, żeby Tobias kolejny raz zrobił rozgniewaną minę. Tym razem ponownie się zamachnął do uderzenia, a ja przygotowałem ramię, jednak oberwałem dość mocno w twarz. Pół hiszpan wcześniej zrobił ze swojej ręki pięść, przez co uderzenie było mocniejsze. Czułem ból w okolicy lewego oka, więc złapałem się za nie, patrząc po chwili na dawnego przyjaciela. Chłopak aż wrzał ze wściekłości, jednak zauważyłem coś jeszcze. Zdecydowanie powstrzymywał właśnie łzy.

- Jesteś popierdolony! Nie ma opcji, że dalej będę z tobą rozmawiał!

Po tych słowach Tobias odbiegł, a ja jedynie stałem, zastanawiając się nad tym, co się właśnie wydarzyło. Oko niemiłosiernie mocno mnie bolało i domyślałem się, że zostanie mi pod nim całkiem duży ślad. To teraz nie miało znaczenia. Tobias pokazał mi swój słaby punkt i teraz na pewno znajdę jakieś rozwiązanie naszego wieloletniego sporu. Chciałbym chociaż spróbować ponownie się z nim zaprzyjaźnić, nawet jeśli znowu zostanę uderzony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro