~ROZDZIAŁ OSIEMNASTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia stawiłem się w szkole jeszcze wcześniej, niż wczoraj. Raczej nie mogłem powiedzieć, że byłem zmęczony. Po prostu nie byłem przyzwyczajony do budzenia się o szóstej rano i chodzenia do szkoły na siódmą. Lekcje zaczynały się od ósmej, więc zawsze w godzinę udawało mi się wyrobić. Tak było i tym razem. Spotkałem na swojej drodze kilkoro chłopaków z klubu atletycznego i dzięki nim dostałem się do szatni. Tam przebywał już Tobias, który obserwował moje ruchy. Na innych w ogóle nie zwracał uwagi.

– To niecodzienność, że widzimy tutaj zdobywcę pierwszego miejsca z dni sportu – odezwał się nieznany mi chłopak, podchodząc do mnie. Był mniej więcej mojego wzrostu i posiadał czerwone włosy, dobrze igrające z jego lekko opaloną skórą. Wystawił ku mnie rękę, prawdopodobnie chciał się zapoznać. – Victor, prawda? Nazywam się Caleb. Jestem w klasie maturalnej i mam osiemnaście milionów słów. Dużo, co nie?

– Tak, całkiem spora liczba.

– Więc co tu robisz? W końcu postanowiłeś do nas dołączyć? Trener będzie w siódmym niebie!

– Nie, ja... Cóż...

– Będzie mnie zastępował na zimowych zawodach – wtrącił się między nas Tobias, odpychając mnie od nowo poznanego chłopaka. Wyraźnie czułem w jego głosie oraz zachowaniu niechęć do tego starszego od nas licealisty.

– A to nowość. Myślałem, że nigdy nie będziesz zdolny, żeby prosić o zastępstwo.

– Nie prosiłem. On jest mi to winny. Lepiej się pospieszcie, zaraz zaczynacie.

Tobias i Caleb patrzyli sobie w oczy i widać było, że nie pałali do siebie pozytywnymi uczuciami. Znam Tobiasa nie od dziś, więc jeśli robi do kogoś takie oczy, ma ku temu wyraźne powody. Na razie ich nie znam, jednak intuicja mi mówi, że ten cały Caleb musi być dla niego dużą konkurencją, jak nie wrogiem numer dwa. Pierwszym muszę być ja.

Wszyscy na moment zignorowali patrzących na siebie z rządzą mordu Caleba oraz Tobiasa i zaczęli przebierać się w stroje sportowe potrzebne im do treningu. Ja również jakiś wziąłem, jednak widząc jak poważnie inni podchodzą do biegania, uznałem że moja zwykła, biała koszulka i dresy są mało zawodowe. Kiedyś interesowałem się tym bardziej. Co takiego mnie zmieniło?

Powiedzieli mi, że trener już czeka na nas na boisku. Postanowiłem im zaufać i zaraz po przebraniu wyszliśmy na boisko. Dwoje chłopaków postanowiło eskortować Tobiasa, mimo że ten wyraźnie na nich krzyczał, iż nie potrzebuje opiekunek i świetnie sobie radzi. Sekundę później prawie się wywalił. Po tym wydarzeniu i tak utwierdzał się w swoim egoistycznym przekonaniu. Takie myślenie nie sprowadzi go na dobrą drogę, z której postanowił zboczyć.

Po prawie dwóch miesiącach od dni sportu ponownie wkroczyłem na teren boiska. Jego asfalt nadal był idealny dla moich butów, mimo nie posiadania aktualnie tych lepszych, które trzymałem w szafie właśnie do biegania. W zwykłych trampkach powinienem dać radę. Mój wzrok powędrował na starszego od wszystkich trenera, noszącego niebieski dres. Odstawiał na bok płotki, żeby nie przeszkadzały w prostym bieganiu. Zobaczył nas na zawołanie Caleba. Gdy mój wzrok spotkał się z tym trenera wyraźnie zobaczyłem wielkie zadowolenie na jego twarzy. Z bliższym podejściem zobaczyłem jego twarz. Mężczyzna z kilkodniowym zarostem nie wydawał się nieokiełznanym maniakiem sportu.

– Widzę w naszym gronie o jedną twarz więcej. Tobias, namówiłeś utalentowanego przyjaciela do dołączenia? – zapytał bruneta podpierającego się na kulach, a ten zaczął robić nieprzyjemną minę. Nie była ani trochę podobna do tej, którą obdarował Caleba, jednak pewien gram złości posiadała.

– Nie przyjaźnimy się. Victor pobiegnie za mnie na zawodach zimowych.

– Nie wiedziałem, że ustalasz zasady.

– Przecież trener tylko na tym skorzysta! – Tobias podszedł do mnie, odkładając jedną z kul na ziemię. Położył swoją rękę na moją głowę i opuścił ją, zmuszając mnie do przyjęcia prośby błagalnej. Czuję, że gdybyn powiedział o swoim niezadowoleniu, część moich włosów na pewno by na tym ucierpiała. – On jest bardzo zdeterminowany, by mnie zastąpić. Wcale nie jest do tego zmuszany.

– To całkowita prawda...

– Hm... Cóż, nie mam nic przeciwko, jednak chciałbym ocenić jego aktualną formę i zdolności.

Trener wytypował na mojego rywala jednego z klubowiczów, którego imienia nie udało mi się zapamiętać. Gdy stanęliśmy na linii startu poczułem się mało pewnie. Być może było to spowodowane dużą liczbą patrzących na mnie oczu. W ich gronie znajdował się Tobias, co nie dodawało mi odwagi. Dobrze wiedziałem, że jeśli coś zepsuję podczas startu, brunet będzie na mnie zły i najpewniej mnie okrzyczy za zmarnowanie takiej szansy. Wziąłem głęboki oddech, by po chwili usłyszeć gwizdek, dający nam znak do rozpoczęcia wyścigu.

Mój przeciwnik okazał się szybki. Biegł pierwszy i doskonale zdawał sobie sprawę, że najpewniej był w lepszej kondycji ode mnie. Nie przejmowałem się tym, ale (chyba) musiałem wygrać, żeby się do nich na te kilka tygodni dostać. Przyspieszyłem, dzięki czemu wyprzedziłem swojego rówieśnika. Został w tyle, nie próbując mnie dogonić. Zachowywał się zupełnie tak, jakby specjalnie zwalniał.

Po dotarciu do wyznaczonej linii mety spojrzałem za siebie. Niektórzy bili mi brawa, inni krzyczeli jaki to jestem szybki, a Tobias jedynie uśmiechał się pod nosem. Być może był ze mnie dumny. Bardzo chciałbym w to wierzyć, tak jak w fakt, że kiedyś jeszcze uda nam się dogadać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro