~ROZDZIAŁ PIĘTNASTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedząc na krześle w sekretariacie i czekając na wizytę z dyrektorem czułem się jak przestępca. Tobias został zabrany do pielęgniarki z podejżeniem skręcenia kostki. Ja miałem zwichnięty nadgarstek i z tego powodu miałem na ręce bandaż. Moja obecna sytuacja była zła, dyrektor dowiedział się od nauczycielki dyżurującej na korytarzu jak i od kilku uczniów, że biegałem, wpadając na dawnego przyjaciela ze skutkiem ubocznym, czym były nasze skręcenia. Miałem wielkie kłopoty.

– Victor Lavelle – dobiegł mnie głos dyrektora ze swojego gabinetu, toteż bez większych problemów wstałem, uważając na swoją lewą rękę, która była związana. Pielęgniarka powiedziała, że jeśli będzie mnie boleć przy zginaniu palców, powinienem pójść do lekarza.

Kolejny raz w przeciągu tego semestru byłem u dyrektora. Za pierwszym razem nie z mojej winy lecz z Tobiasa, a teraz role się odwróciły. To ja byłem tym złym, zasługującym na karę za spowodowanie wypadku. Miałem tego świadomość i dyrektor chyba też, ponieważ nie wezwał moich rodziców, czy wychowawcy. Do takich rzeczy w ogóle trzeba wezwać jakiegoś opiekuna?

– Lavelle, co ja mam z tobą zrobić? – zapytał dyrektor, jak zawsze drapiąc się po uchu i wymyślając dla mnie nowy rodzaj kary. Spojrzałem na jego krawat, który miał tak koszmarny wzór, że aż mnie rozluźniał.

– Nie mam pojęcia, proszę pana... Zostanę zawieszony?

– W żadnym razie, nie mam ku temu powodu. Ty tylko biegałeś i zderzyłeś się z uczniem. Zawiesiłbym cię, gdyby uderzył się w głowę.

– Czyli ominie mnie kara?

– Tego nie powiedziałem – dyrektor poprawił się na krześle i wyjął z biurka jakiś papier. Nie wiem, czym on był, ale mężczyzna zaczął po nim pisać i dopiero po krótkim czasie mi go wręczył. – Na dzisiaj zwalniam cię do domu. Niech twoi rodzice to podpiszą i przynieś mi to jutro, okej?

– Tak, dziękuję, panie dyrektorze.

Gdy wyszedłem z sekretariatu odetchnąłem z ulgą. Nie sądziłem, że dyrektor aż tak bardzo mi odpuści. Spodziewałem się zawieszenia na jeden dzień albo ponownego podlewania kwiatków, ale nic takiego nie nastąpiło. Z tego, co rozczytywałem na dostanej kartce, miałem obniżoną ocenę z zachowania, którą mieli podpisać rodzice. To było jedno z lepszych wyjść.

– Victor! – za plecami usłyszałem krzyk Petera, odwróciłem się na pustym korytarzu, widząc jak ten do mnie podchodzi. Gdyby biegł, nie mógłbym powstrzymać się od czucia deja vu.

– Peter? Co ty robisz? Przecież są teraz lekcje.

– Wiem, ale nie byłbym dobrym przyjacielem, gdybym pozwolił ci tak po prostu odejść bez pożegnania. Co miała znaczyć ta akcja? Czemu biegałeś po korytarzu?

– Ja... Ten... – z zawstydzenia odwróciłem wzrok, nie mogłem mu powiedzieć, że przestraszyłem się jego założenia o moich uczuciach do Evana. To było dziwne, jak powinienem mu skłamać? A może lepiej było powiedzieć mu prawdę? – Wiesz... Muszę przemyśleć parę rzeczy...

– Związane z Evanem?

– Tak...

– W porządku, rozumiem. Czyli jednak miałem rację z tym lubieniem?

– Weź już z tym przestań... Sam nie wiem, co o tym myśleć – zgniotłem nagle kartkę od dyrektora, chowając ją do kieszeni. Peter nie musiał wiedzieć o obniżonej uwadze. Jestem pewny, że widząc moje świadectwo na koniec roku będzie się z tego śmiał.

– No dobrze. Dyrektor cię zawiesił?

– Nie, zwolnił mnie do domu. Ręka mnie trochę boli.

– Idź do lekarza, jeśli coś będzie nie tak.

Uśmiechnąłem się delikatnie na słowa przyjaciela, pokazując mu kciuk w górę uszkodzoną ręką. Trochę bolało przy nadgarstku, jednak sądzę że palce były okej. Jego troska o mnie dawała mi siły.

– Słuchaj... Nie mów o tym Evanowi. Sam mu powiem, jeśli będzie okazja.

– W porządku, zakochany biegaczu – zaśmiał się ostatni raz, klepiąc mnie już kolejny dziś raz. Nie uznałem tego jako pocieszenie, wręcz przeciwnie. Uznałem to za brak poszanowania do mojej przestrzeni osobistej oraz moich uczuć. Teraz musiałem zająć się właśnie nimi.

***

Po powrocie do domu ucieszyłem się, że rodzice byli w pracy. Jedynie kot mi towarzyszył. Z ciekawości postanowiłem wziąć go na ręce i o dziwo wcale ode mnie nie uciekał. Siedział spokojnie na moich rękach i tym sposobem nadszedł dzień, w którym ten nareszcie mnie polubił. Poszedłem z nim do siebie, po drodze biorąc mu kilka chrupków, żeby tak szybko ode mnie nie uciekł. Razem usiedliśmy na krzesło, a ja go głaskałem, dając pojedyńczo przekąski do jego pyszczka.

Do moich myśli znów wróciły słowa Petera. Zakochanie się w moim wypadku mogło się nie sprawdzić, chyba nigdy nie czułem się w ten sposób przy innych osobach. A przy Evanie... wszystkie towarzyszące przy zakochaniu bodźce miały miejsce. Tak mi się przynajmniej wydawało. Zbyt często o nim myślałem, w dodatku wyobraziłem sobie przez chwilę nasz pocałunek, co wcześniej nie miało miejsca. A co z naszym uściskiem w szpitalu?

– Wiesz co, czasami chciałbym na jeden dzień się w ciebie zamienić, by zobaczyć świat kota, w którym jedyne o co się martwisz to jedzenie, spanie i kuweta – powiedziałem do kota, dając mu ostatni z chrupków. Wtedy Otto (kot) zszedł ze mnie, odchodząc najpewniej do innego pokoju. Zawsze wiedziałem, że koty nie są dobrymi pocieszycielami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro