~ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jako dzieci zawsze uwielbialiśmy swoje urodziny. Rodzice dawali nam prezenty, spełniali w tym dniu każdą naszą zachciankę i z tego powodu czuliśmy się wyjątkowi. Miałem dość dobre dzieciństwo i swoje poprzednie dwanaście (więcej nie pamiętam) urodzin wspominam bardzo miło. Te siedemnaste moim zdaniem też będą przyjemne, ponieważ w tym roku spędzę je razem z Evanem. Ekscytowałem się na to, co chłopak zaplanował (dzień przed nimi napisał, że przyjdzie po mnie koło dziewiątej rano) i nawet nie podejrzewałem jak wspaniały może być dzisiejszy dzień.

Z Evanem tak naprawdę nie widzieliśmy się od zakończenia roku, czyli ponad dwa tygodnie. Szatyn podobno wyjechał do rodziny, a to sprawiało we mnie mieszane uczucia. Codziennie jednak pisał (odzyskałem telefon już pierwszego lipca), zawierając w wiadomościach mnóstwo serc. Znaczyło to chyba, że za mną tęskni lub zepsuła mu się klawiatura (obie te opcje są wysoko prawdopodobne).

Trzynastego lipca były moje urodziny i od samego rana dostałem od rodziców wiele uwagi (mama obudziła mnie śpiewając "sto lat"). Gdy zszedłem na śniadanie czekała mnie uczta gofrowa, a pod talerzem znalazłem całe dwieście dolarów (takiej sumy jeszcze nigdy na oczy nie widziałem, więc byłem tym miło zaskoczony). Po śniadaniu rodzice musieli jechać do pracy, dlatego zostałem w domu całkiem sam (nie licząc kota mamy, który gdzieś sobie spał). Nie przeszkadzało mi to, mama i tata pracowali aby utrzymać mnie i nasz dom, za co byłem im wdzięczny (poza tym obiecali mi po powrocie tort).

Godzina przyjścia Evana zbliżała się zbyt szybko. Musiałem się pospieszyć z ubraniem się, ale problemem było brak zdecydowania w co powinienem się ubrać (nadal nie dostałem informacji, gdzie chłopak mnie zabiera). Ubrałem się więc zwyczajnie jak na letni dzień. W mojej głowie pojawiła się myśl, że pójdziemy po prostu na miasto. Usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi wcześniej, niż zostało mi to zapowiedziane i poszedłem do nich aby otworzyć Evanowi. Po zrobieniu tego pierwszym, co zobaczyłem była jego czerwona koszula w żółte kwiaty, a zaraz potem przeniosłem wzrok na jego dłonie, w których była kartka z napisem: "Wszystkiego najlepszego". Na moje usta z tego powodu wkradł się wielki uśmiech.

– Dziękuję, że pamiętałeś – powiedziałem, wpuszczając chłopaka do środka. Evan minął mnie, dając mi całusa w policzek. Zarumieniłem się delikatnie na to i wtedy weszliśmy wgłąb domu. – Nie spodziewałem się, że przyjdziesz wcześniej.

"Nie chciałem się spóźnić. Masz jakieś kąpielówki?"

– Po co mi kąpielówki?

"Jedziemy nad jezioro."

Zdziwiłem się odpowiedzią szatyna. Ze wszystkich rzeczy, które chodziły mi po głowie wycieczka nad jezioro była chyba ostatnią. Nie znaczyło to jednak, że wcale się na nią nie cieszyłem. Wręcz przeciwnie. Dawno nie pływałem, a ten dzień na pewno zaliczy się do najlepszych, właśnie z powodu tego wypadu nad wodę.

Evan pomógł mi się do końca przygotować. Znalazł ze mną schowane na dnie szafy kąpielówki, wybrał mi ręcznik do wytarcia się, a sam przygotował dla nas obu krem od słońca (nie oszukując się, już w domu czułem jego piekący żar). W torbie, którą nosił na ramieniu było jeszcze kilka rzeczy dla niego i widząc, że ja nie miałem czegoś podobnego zgodził się nią ze mną podzielić. W zamian zaproponowałem noszenie jej, ale szatyn nie chciał się zgodzić (pewnie z powodu moich urodzin). Koniec końców i tak to ja miałem ją na ramieniu. Kilka minut po dziewiątej wyszliśmy z domu i ku mojemu zdziwieniu po prostu przed nim staliśmy. Nigdzie nie szliśmy, po prostu zostaliśmy na swoich miejscach. Chciałem zapytać, dlaczego tak się dzieje, jednak zaraz potem usłyszałem trąbienie. Pod mój dom zaparkował rodzinny samochód. W przeciągu sekundy jego prawa szyba od strony pasażerów się otworzyła i ujrzałem w niej głowę Petera.

– Hej, solenizancie! Swoje rzeczy możecie pakować do bagażnika! – krzyknął mój przyjaciel, machając do nas wesoło. Czegoś takiego w ogóle się nie spodziewałem, więc spojrzałem na Evana z pytającą miną, ale chłopak jedynie się uśmiechnął.

– Nie jedziemy nad wodę we dwoje?

"Nie wspominałem, że ktoś nas tam zawiezie?"

Nie miałem już szansy na odpowiedzenie, czy sprzeciw. Evan pociągnął mnie w stronę samochodu i po minucie weszliśmy do środka pojazdu. Okazało się, że jechał z nami nie tylko Peter, ale też jego siostra z mężem (który prowadził samochód) oraz Thomas. W bagażniku samochodu można było rozłożyć jeszcze dwa dodatkowe miejsca, więc auto było na tyle duże, by pomieścić tak wiele osób. Zająłem miejsce tuż za kierowcą (czyli szwagrem Petera, przy nim siedziała żona), a Evan usiadł na środku samochodu. Obok niego siedział Peter, tuż za nim na samym końcu wyglądający jakby nie chciał tu być Thomas.. Ja też czułem się niekomfortowo, ale on przynajmniej mógł udawać, że jest wesoły. Robił mi tym przykrość.

W samochodzie panowała dość miła atmosfera. Między piosenkami grającymi z radia wytwarzała się między mną, a siostrą Petera rozmowa (z tego co pamiętam ona tak samo, jak brat jest Rolnikiem), a jej mąż dopytywał jedynie jak mój przyjaciel sobie radził w szkole. Odpowiadałem zgodnie z prawdą, za co niekiedy obrywałem w policzek cukierkami. Peter rzucał nimi we mnie, żebym przestał mówić jak tragiczne były jego oceny. Po dziesiątym razie zacząłem udawać, że śpię i przez to w całym samochodzie zrobiło się cicho. Wsłuchiwałem się w przyjemną muzykę (akurat leciało "Despacito") i z zasem faktycznie zasnąłem, śniąc o przepysznym owocowym torcie, który zjem po powrocie z tej urodzinowej wycieczki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro