~ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY SIÓDMY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kłamałbym, gdybym powiedział, że spodziewałem się takiej wiadomości od przyjaciela. Kiedyś często mu powtarzałem, że powinien się powstrzymywać przed mówieniem, bo pewnego dnia nie będzie w stanie już nic powiedzieć. Ta myśl krążyła w mojej głowie tylko przez kilka miesięcy, a potem po prostu wyparowała. Teraz te konsekwencje zamieniły się w prawdziwy koszmar, którego sam nie mogłem poczuć, ponieważ mnie nigdy to nie spotka. Apostołowie nie są w stanie zamilknąć.

– Przepraszam, że ci o tym nie powiedziałem... Bałem się twojej reakcji, ale nie podejrzewałem, że będzie tak spokojna – zaśmiał się brunet, a ja zatkałem mu usta. Czułem się źle z myślą, że do mnie mówił i marnował swoje słowa. Było niemal tak samo, jak z Evanem.

– Proszę, już nic nie mów... Zamiast tego odpowiadaj mi na kartce, dobrze?

Peter pokręcił głową w geście zaprzeczenia i odsunął moją rękę. Przez pewien czas nie puszczał mnie, najpewniej żeby mnie uspokoić. Dobrze wiedział, że nie przyjmę do wiadomości jego decyzji o dalszym marnowaniu słów, więc chciał mnie z nią oswoić. Łatwe to nie będzie, bo dlaczego niby miałby wciąż je marnować bez powodu? Nie rozumiałem tego.

– Możesz być spokojny, na tę chwilę mam jeszcze przynajmniej dwadzieścia tysięcy słów do użytku.

– Skąd możesz to wiedzieć? Lekarze nie są tak dokładni...

– Czyli ty nie wiesz? Można zobaczyć swoje słowa, znajdują się one na nadgarstku – powiedział brunet i pokazał mi wspomnianą część ciała. Nic, poza jego bladą skórą na nim nie widziałem, dlatego podniosłem pytająco brew, żeby uzyskać więcej informacji. Naprawdę wolałem jednak, żeby mi je napisał.

– Co masz na myśli?

– No tak, Apostołom nie jest to potrzebne do życia. Zobacz, kiedy przesunę palcami od środka dłoni do jakiekolwiek miejsca na nadgarstku...

Peter tłumaczył oraz pokazywał mi jak powinienem to zrobić i po krótkiej chwili na jego ciele zaczynały pojawiać się czarne liczby (wyglądały trochę jak tatuaże). Robiły to pojedynczo, w kilku sekundowych odsyępach. Gdy już przestały się pojawiać, wszystkie utworzyły ciąg cyfr, które dawały dwadzieścia tysięcy, sto pięćdziesiąt cztery. Oniemiałem, widząc to.

– Jak to jest w ogóle możliwe? Czy to naprawdę twoje słowa? Co się pojawi u mnie?

– Spokojnie, zrób po prostu to samo, co ja.

Wziąłem głęboki oddech, po chwili przykładając palce na środek dłoni. Przejechałem nimi powoli do nadgarstka i zaczęło się na nim coś pojawiać. Był to znak nieskończoności, czego można było się spodziewać. Z iskierkami w oczach spojrzałem na przyjaciela, jednak widząc jego smutek w oczach cofnąłem swój "tatuaż", nie chcąc już sprawiać mu już przykrości.

– Naprawdę mi przykro, że cię to spotkało... – zacząłem mówić po dłuższej chwili ciszy, patrząc na swój znikający znak nieskończoności. Peter również schował swoje cyfry i naszła mnie myśl, co by się z nimi stało, gdyby chłopak się teraz odezwał. Najpewniej odliczanie by szło w dół.

– No co ty, przecież to było do przewidzenia... To ja powinienem cię przeprosić. Ja... po prawdzie dowiedziałem się o tym na początku wakacji...

– Aż tak długo? Czemu w takim razie dalej mówisz?

– Bo nie ma znaczenia, czy zamilknę teraz, czy później. Już to chyba mówiłem... Nie musisz się martwić, moja przyszłość z tego powodu nie ulegnie wielkim zmianom.

– Ale Peter...

– Wiem, co mówię! Nie dołuj się! Nadal chcesz się ze mną przyjaźnić, co nie?

Słowa Petera nie miały najmniejszego sensu. To nawet bardziej, niż oczywiste, że nawet jeśli skończą mu się słowa, będę się z nim zadawał. Z tej głupoty walnąłem go lekko w głowę, na co ten zareagował śmiechem. On raczej nie zaliczał się do słów, jednak i tak go uciszyłem, ponieważ był irytujący. Po jakimś czasie w pokoju zapanowała cisza.

– Hej, Peter... Bo jest w sumie pewna sprawa... A nawet dwie... – powiedziałem niepewnie, ponownie siadając na łóżko przyjaciela. On tym razem usiadł przy biurku, będąc zainteresowanym tym, co miałem zamiar powiedzieć.

– Dajesz, nie krępuj się.

– No bo... Po pierwsze... Dlaczego Thomas dowiedział się pierwszy? Bo on wie, prawda?

– Cóż... No bo... Chciałem się go poradzić, skoro on już nie ma swoich słów... Właściwie stracił te ostatnie przeze mnie i jakoś zrobiło mu się mnie żal...? Sam nie wiem... Gniewasz się przez to?

– Nie, ale... To odrobinę zabolało. Proszę, mów mi o tym, co ci leży na duszy.

– Jasna sprawa! A druga sprawa? – pytał dalej, a mi zrobiło się głupio. Już rozmawiałem z Marthą na ten temat, ale ona była dziewczyną i nie wiedziała zbytnio, co mi powiedzieć (widziałem, że zmusza się do wymyślenia czegokolwiek). Musiałem to przedyskutować z kimś, kto jest w podobnej sytuacji do mojej.

– Wiem, że jesteś ze swoją dziewczyną jakieś dwa lata... Dlatego... co zazwyczaj robicie w rocznice?

Myślałem, że moje pytanie zdziwi Petera, jednak jego mina po usłyszeniu tego wyrażała jedynie spokój. Brunet spojrzał w górę, chyba zaczynając nad czymś głęboko myśleć. Zazwyczaj nie dawał mi rad ani nic podobnego, więc chyba chciał powiedzieć coś mądrego. Wtedy w przeciągu kilku sekund do jego głowy wleciał jakiś pomysł.

– Zrób mu romantyczną kolację!

– Niby gdzie? Nasze domy są okupwane przez rodziców...

– Więc zabierz go na romantyczną kolację! Znam parę miejsc, które przypadną wam obu do gustu! Możesz zostawić to mnie!

W pewnym sensie ucieszyłem się, że Peter to powiedział. Chłopak miał jeszcze sporą ilość słów do wykorzystania i jeśli będę go pilnował, może uda nam się zminimalizować ich wykorzystanie. Uśmiechnąłem się q jego stronę w geście podziękowania i przybiłem z nim żółwika. Jako jego przyjaciel chciałem, żeby brunet po prostu był ze mną szczery. To jedno chyba mógł mi obiecać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro