~ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY SZÓSTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze słowa, jakie usłyszałem od Petera brzmiały: "Nienawidzę chodzić w deszczu, bo wtedy do butów zawsze wpadają mi małe kamienie." Pomyślałem wtedy, że jest całkiem zabawny. Mi również niekiedy zdarzało się znaleźć taki odłamek skały w butach i to była jedna z rzeczy, która nas łączyła. Jego ostatnie zachowanie było nienormalne. Od kiedy tylko go poznałem zawsze dzielił się ze mną tym, co mu nie odpowiadało. Ciągle narzekał na niewygodę szkolnych krzeseł, czy innych rzeczy, żartował z Tobiasa, kiedy ten mi dokuczał albo pocieszał mnie, kiedy dostawałem złe oceny. Ja mu czegoś takiego nie zapewniałem, ponieważ wydawało mi się, że jego życie całkowicie różniło się od mojego. Było znacznie weselsze, pełne śmiechu i kolorów, a w takim życiu nie było miejsca na problemy. Sam raz mi tak powiedział. Uwierzyłem mu, bo jego zachowanie wskazywało na to, iż wie, co robił i posiadał nad swoim życiem kontrolę. Ale przecież nie każdy człowiek urodził się silny.

Peter nie pojawił się po swojej ucieczce z patio na lekcjach, czym jeszcze bardziej mnie zaniepokoił. Podejrzewałem, że pewnie nie będzie miał siły na widzenie się ze mną dzisiaj, dlatego na spokojnie zacząłem myśleć nad planem porozmawiania z nim. W szkole nie było sensu tego robić. Kto załatwia woje problemy w budynku szkolnym, skąd można łatwo uciec (co chłopak już zdążył udowodnić)? Postanowiłem nie iść na skróty, na ostatniej z lekcji definitywnie postanowiłem pójść do domu przyjaciela i tam na spokojnie z nim porozmawiać. Nie mogłem zostawić go samego z dręczącymi go problemami. 

Po wyjściu z klasy po ostatniej lekcji na swojej drodze spotkałem Evana. On również wyglądał na zmartwionego sytuacją z Peterem, jednak domyślałem się, że nie chciał się za bardzo wtrącać, gdyż oni aż tak się nie przyjaźnili. Odczytałem to jedynie z jego miny i gdyby szatyn faktycznie coś takiego mi zamigał, odpowiedziałbym, że nie ma racji. On oraz Peter są przyjaciółmi i nie powinien w to wątpić, nawet jeśli nie spędzają ze sobą aż tyle czasu.

– Postanowiłem pójść do domu Petera. Nie wiem, czy mnie do siebie wpuści, ale muszę mieć taką nadzieję – powiedziałem starszemu, przy wychodzeniu ze szkoły. Dom naszego przyjaciela znajdował się niedaleko przystanku, na którym Evan zazwyczaj wsiada w autobus, więc postanowił mnie odprowadzić (lub może ja odprowadzałem jego?).

"Powinien to zrobić. Na pewno dasz sobie radę."

– Jeśli mi się nie uda, będę musiał poprosić Thomasa o pomoc... On na pewno dał mu więcej wsparcia, niż ja przez ostatnie miesiące...

 Po moich słowach zatrzymaliśmy się na chwilę, a ja spostrzegłem, że byliśmy już na przystanku, czyli w miejscu naszego rozstania. Odwróciłem się przodem do starszego, żeby się z nim pożegnać, wtedy on złapał mnie za policzki, przyciągając do siebie w dół. Pocałował mnie lecz nie trwało to długo. Zarumieniłem się z tego powodu, czekając na to, co chłopak mi zaraz zamiga.

"Nie martw się tym zbytnio. Jesteś dobrym przyjacielem dla Petera i on sam na pewno zdaje sobie z tego sprawę."

– Dziękuję... Uznam ten pocałunek jako znak na szczęście.

Po moich słowach Evan skinął mi głową i pojawił się na jego ustach szeroki uśmiech. W końcu się rozdzieliliśmy, a po przejściu prostej ulicy zauważyłem wyprzedzający mnie autobus. Wziąłem głębszy oddech i przyspieszyłem kroki, chcąc jak najszybciej dojść do domu przyjaciela. Ktoś w końcu musiał dać mu notatki z lekcji.

Może dziesięć minut później stałem już pod drzwiami domu przyjaciela. Nie denerwowałem się już tak mocno (pocałunek Evana chyba zadziałał) i od razu po wejściu na ganek zadzwoniłem dzwonkiem. Chwilę odczekałem, nikt mi nie otworzył. Powtórzyłem czynność i tym razem drzwi zostały otworzone przez starszą siostrę Petera, Hannah.

– Victor? Kompletnie się ciebie nie spodziewałam. Przyszedłeś do Petera? – zaczęła pytać, wpuszczając mnie do środka. Od razu poczułem przyjemny zapach domowego ciasta, które pewnie piekło się u nich w kuchni. Na kanapie w salonie zobaczyłem przysypiającego starszego pana i był to dziadek rodzeństwa. Ich rodziców musiało jeszcze nie być.

– Tak, pewnie zauważyłaś, że Peter wcześniej wrócił ze szkoły.

– No tak... Zamknął się w pokoju i powiedział tylko, że chce ciasta... Pokłóciliście się? A może coś się stało w szkole?

– To raczej trudne do wyjaśnienia... – przyznałem, drapiąc się po karku. Nie miałem pojęcia, czy siostra Petera cokolwiek wiedziała o jego problemach, więc wolałem jej nie wtajemniczać. Ona potrafiła się o niego martwić podwójnie niż ja, czy jego dziewczyna. – Przyszedłem z nim porozmawiać i przy okazji dać mu lekcje. On robił dla mnie podobne rzeczy, więc powinienem mu się odwdzięczyć.

– No dobrze, dostaniesz ode mnie przy okazji dwa kawałki ciasta. Zjecie je razem, okej?

Tak, jak Hannah powiedziała, tak zrobiła. Dostałem od niej na tacce dwa kawałki ciasta dyniowego i poszedłem w stronę pokoju przyjaciela, mijając chrapiącego starszego pana. Zapukałem grzecznie, a Peter od razu mi otworzył. Zdziwił się na mój widok i chyba początkowo nie chciał mnie wpuścić, jednak trzymane przeze mnie ciasta go przekonały. Po chwili siedziałem już na jego łóżku, a on usadowił się na podłodze (nie mam zielonego pojęcia czemu, skoro posiadał biurko). Po zjedzeniu spojrzeliśmy na siebie.

– Dlaczego przyszedłeś? – zapytał, a ja odczułem, jakby powiedział to z pewnym zarzutem. Naprawdę zabrzmiało to, jakby mnie tu nie chciał, co mnie odrobinę zabolało. Ta rozmowa nie będzie prosta.

– Z dobroci serca. Coś niedobrego dzieje się w życiu mojego przyjaciela, a ja mam to tak po prostu zrezygnować? 

– Niby skąd wiesz, że coś się dzieje? Może tylko udaję?

– Nie udajesz. Znam cię na tyle długo, by wiedzieć jakie są twoje nawyki. 

Brunet wzdrygnął się lekko, co sprawiło, że wstał w końcu z podłogi i tak po prostu stanął na środku pokoju. Wstałem zaraz za nim, bo czułem się źle, jako jedyny siedząc. Nasza rozmowa trwała dalej.

– Wiesz... niemal zawsze pokazujesz mi swoją wesołą stronę... Praktycznie stała się ona twoim prawdziwym "ja" i myślałem, że nie masz tak ciężkich problemów, jakie ja mam. To jednak maska, prawda? Dlaczego nie chcesz mi o niczym mówić?

– Bo nie warto zamartwiać cię czymś, z czym sam sobie nie radzę... Skoro w twoich oczach zawsze jestem uśmiechnięty, wolę żeby tak pozostało, bo jeśli ci powiem... Przestaniesz wtedy się ze mną przyjaźnić... –  w oczach Petera pojawiły się łzy. Zacząłem więc szukać chusteczek, żeby chłopak zaraz nie zaczął mieć zatkanego nosa, co niemal zawsze się staje przy płakaniu. Gdy mu je podałem, od razu przyłożył jedną sobie do oczu. – Nie chcę być taki słaby...

– Słabość nie jest niczym złym. Uznam wszystkie twoje problemy i obiecuję, że po usłyszeniu ich na pewno nie zmienię zdania, co do naszej przyjaźni.

– Ale... co jeśli to ci się nie spodoba?

– Tym bardziej mi się nie spodoba, gdy niczego nie powiesz... Po prostu spróbuj je odpowiednio opisać, a wszystko pójdzie gładko.

Moje słowa sprawiły, że Peter jeszcze bardziej się rozpłakał, zupełnie jak małe dziecko. Starałem się go pocieszyć, dając mu do rąk pluszaki, które miał w pokoju, ale on tylko bełkotał, że mam ich nie ruszać. Na końcu po prostu zostawiłem go samemu sobie i po jakimś czasie chłopak się ogarnął. Był całkowicie gotowy i zaangażowany, żeby powiedzieć mi prawdę.

– Victor... Powoli kończą mi się słowa. Niedługo po prostu zamilknę – powiedział dość wolno i z lekkim uśmiechem i przez to nie docierała do mnie ta informacja całkowicie, zupełnie jakbym w to nie wierzył. Tak okrutnej prawdy w ogóle się nie spodziewałem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro