~ROZDZIAŁ STO DZIESIĄTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po kilku minutach nasza czwórka wróciła z pustymi brzuchami do pokoju gier. Peter w zasadzie próbował otrząsnąć się z szoku w kącie pomieszczenia, od czego nie nie powstrzymałem. Czułem się niezręcznie, patrząc na siedzących obok siebie Tobiasa i Olivera, wiedząc co jeszcze przed chwilą działo się między nimi w kuchni. Młodszy z tej dwójki wydawał się być zły na wyższego, który jedynie uśmiechał się, jakby był z siebie dumny (czasami też wydawało mi się, że chce pod stołem złapać Tobiasa za rękę, ale ten wyraźnie go odtrąca). Nic jednak nie wyjaśni się bez pytań.

- Więc... Chodzicie ze sobą...? - zapytałem, drapiąc się po karku. Z jakiegoś powodu był to niewygodny dla mnie temat, bo przypominał mi się dzień, w którym raz na zawsze rozwiązałem konflikt z Tobiasem. Wtedy wiele się wydarzyło, a dzisiejszy dzień negował prawie wszystko, w co do tej pory wierzyłem. Na przykład to, że hiszpan nigdy nie ulegnie byłemu chłopakowi Evana.

- Nie.

- Tak.

Uzyskałem dwie różne odpowiedzi, które ani trochę nie przybliżyły nas do zakończenia tego tematu. Byłem tolerancyjny, jako gej, jednak niedawna nienawiść Tobiasa do niemal całego świata takich osób i przede wszystkim samego Olivera nie pozwalały mi uwierzyć w żadne z tych dwóch słów. Musiałem stanąć po neutralnej stronie i spróbować rozwiązać ten konflikt. Mogłem to w ogóle nazwać konfliktem? Bardziej już... nietypową sytuacją.

- Możecie powiedzieć mi wszystko, naprawdę. Ja to zrozumiem. Jak nikt inny. To nie jest wcale nic złego i tym bardziej nikt nie zamierza was tutaj za to wyśmiewać - ostatnie zdanie skierowałem głównie do Tobiasa. Jego zła mina wskazywała na to, że jest zły nie tylko na Olivera, który namówił go na całą tą sytuację, to jeszcze na siebie, że się na to zgodził. Musiała to być dla niego nowość.

- Tobias, już i tak wszystko wyszło na jaw. Wolisz, żebym ja to opowiedział, czy sam chcesz to zrobić?

- Rób, co chcesz.

- O rany... No dobra. Od prawie miesiąca się ze sobą spotykamy. Niby na próbę, jak to powiedział ten maruda, jednak i tak między nami jest wielka chemia - powiedział Oliver, przysuwając bliżej siebie krzesło Tobiasa. On nadal wściekał się na cały świat, jednak nie zareagował agresją, gdy starszy postanowił go przytulić, nadal siedząc. To były już większe postępy.

- Wow, no to... serdecznie wam gratuluję. Pewnie minie trochę czasu, zanim się przyzwyczaję do tej informacji...

- Wiadomo. A twój kolega? Coś z nim nie tak?

- Potrzebuje teraz snu albo muzyki, dlatego będziemy powoli się zbierać. Dzięki za ten wieczór. Było super.

- Jasne! Powtórzymy to kiedyś? - zapytał z entuzjazmem brunet, nie przestając tulić swojego... Tobiasa. Nie sądziłem, że ci dwaj będą mieli sposobności do zejścia się, co nawet dla mnie jest szokujące. Ja też potrzebuję snu, żeby to jakoś przetrawić.

- Zastanowię się nad tym...

Po zabraniu wszystkich swoich rzeczy razem z Peterem opuściliśmy dom Olivera, kierując się tam, gdzie mieszkaliśmy my. Najpierw miałem zamiar odprowadzić przyjaciela, ponieważ nad nie wyglądał za dobrze (widok całującego się Tobiasa z Oliverem chyba za mocno namieszał mu w głowie). Sprawdzając godzinę, okazało się, że dochodziła dwudziesta pierwsza, co oznaczało, że miałem mnóstwo czasu na dotarcie do domu i odprowadzenie Petera. Musiałem go pilnować na każdym kroku, gdyż niekiedy chodził po jezdni. W połowie drogi zresetował już wszystkie swoje myśli, jak też zapominając o tym, że miał się nie odzywać.

- Dobry Boże... Czy ty też widziałeś to samo co ja? To było... Fuj - powiedział brunet, mogąc już samemu chodzić. Dla pewności prowadziłem go stroną daleko od jezdni, żeby nic mu się nie stało. Potknięcie się mógł przeżyć, ale jeśli jakieś auto go potrąci, nigdy sobie tego nie daruję.

- Można tak powiedzieć...

- Ale że ci dwaj...? No tego to się nie spodziewałem... Od kiedy Tobias jest gejem?

- Nie mówiłem ci? W zasadzie... Od dawna. Nawet on sam tego nie wiedział.

- To tak się da? Może ja też nim jestem?

- Nie. Ty po prostu potrzebujesz snu - zaśmiałem się, widząc niedaleko dom Petera. Złapałem go za ramiona, powoli przyspieszając nasze kroki. Po chwili znaleźliśmy się pod drzwiami budynku, jednak chłopak jeszcze nie wszedł do środka. Wydawał się chcieć powiedzieć coś jeszcze.

- Victor... Podobał ci się dzisiejszy wieczór? Starałem się, jak mogłem...

- No jasne, że mi się podobało. Nie zadręczaj się tą sytuacją. No i nikomu lepiej o niej nie rozpowiadaj.

- Dobra. To do jutra w szkole!

Zanim się pożegnaliśmy przybiliśmy ze sobą żółwika. Poprawił on nam obu humor. Widząc jak Peter wchodzi do domu, odszedłem w stronę swojej ulicy, idąc właściwie skrótami. Chłodny, wrześniowy wiatr nocny był nieprzyjemny, jednak potrzebowałem go, żeby móc oczyścić umysł (co nie znaczy, że nie muszę pójść spać i wymazać ten dzień ze swojej pamięci). Co jakiś czas wypuszczałem powietrze z buzi, patrząc jak para rozpływa się w powietrzu. Było to zajęcie godne tego spacerowania.

Zanim jeszcze doszedłem do domu, dostałem niespodziewaną wiadomość od Evana.

"Wracam w piątek wieczorem do domu na weekend. Spotkamy się?"

Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc tą wiadomość. To było bardziej, niż pewne, że podczas jego pobytu w domu odwiedzę go i każdą wolną chwilę spędzimy razem. Do piątku zostały dwa dni. Na pewno w tym czasie zaplanuję dla nas mnóstwo atrakcji. Po odpisaniu mu, że się zgadzam zacząłem biec do domu, ponieważ rozpierała mnie energia. A to wszystko przez jedną wiadomość od ukochanej osoby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro