~ROZDZIAŁ STO DZIEWIĘTNASTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez pewien czas w ogóle nie miałem pomysłu jak mógłbym się oświadczyć Evanowi. Chciałem, żeby wyglądało to romantycznie, dlatego nie mogłem zrobić tego podczas spaceru w parku. To musiało być pamiętne dla nas obu. Dlatego też gdy nadszedł weekend, a starszy akurat nie mógł przyjechać do domu, postanowiłem go zaskoczyć i tym razem to ja pojechałem do niego. Denerwowałem się, bo pierwszy raz jechałem zobaczyć uniwersytet. W pociągu za to czułem się dziwnie. O mało nie zszedłem na zawał, gdy kontroler biletów uznał, że mój bilet przejqzdowy wygląda podejrzanie. Koniec końców puścił mnie wolno i przez resztę podróży obserwowałem piękną scenerię lasu za oknem.

Tak właściwie to rodzice nie wiedzieli, że jadę na weekend do Evana. Miałem zamiar powiedzieć im to przez telefon, gdy już dojadę na miejsce. Doradzali mi, żeby oświadczyć się Evanowi przy całej rodzinie, jednak wolałem żebyśmy tylko my dwaj w tym uczestniczyli. Nie byłem do końca przygotowany do tych oświadczyn, ale byłem pewny, że wszystko jakoś się ułoży.

Po dotarciu na miejsce miałem zamiar napisać do Evana, jednak przypomniałem sobie, że to była przecież niespodzianka i na razie szatyn nie powinien o tym wiedzieć. Dałem więc znać rodzicom, którzy oczywiście byli na mnie źli, jednak nic z tym już nie zrobią. Nie spodziewali się po mnie czegoś takiego. Ale nie było to nic dziwnego. Po prostu chciałem zobaczyć się z ukochaną osobą. Dzięki mapie w telefonie dotarłem najszybszą trasą pod miejsce, gdzie znajdował się akademik i doznałem wręcz szoku. Budynków, w którym mieszkali studenci było aż pięć, z czego każdy nazywał się inaczej. Takiej informacji nie otrzymałem od Evana, więc zacząłem się odrobinę martwić, czy sobie poradzę. Było to dla mnie nowe środowisko do zbadania.

Nie wiedząc co powinienem se sobą zrobić postanowiłem postawić swój bagaż na środku chodnika i pomyśleć. Patrząc na wszystkich studentów mijających mnie, widziałem u niektórych w oczach smutek, szczęście... I pomyśleć, że niedługo i ja będę miał codzienne wahania nastrojów i załamania przez dłużące się wykłady. Na samą myśl o tym na twarzy pojawiał mi się śmiech, który uświadomił mi, że nie ma sensu już ukrywać przed Evanem, że tu jetem. Wysłałem mu wiadomość i zdjęcie, w którym się znajdowałem, żeby starszy mógł mnie szybciej znaleźć. Kilka minut później zobaczyłem jak wybiega z budynku podpisanym "beta". Wręcz wpadliśmy sobie w ramiona ze szczęścia, że w końcu się widzimy.

– Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem... – powiedziałem, przytulając go naprawdę czule. Przechodzący obok nas ludzie zwracali na nas uwagę, jednak dzisiejsze społeczeństwo było już trochę przyzwyczajone do widoku takich par, jaką jesteśmy my. Czyli bardzo się kochającą. Evan po chwili się ode mnie odsunął, zaczynając migać.

"Ja również nie mogłem się doczekać naszego spotkania. Dziękuję, że przyjechałeś, to dla mnie wiele znaczy."

– To dla mnie sama przyjemność. Zaprowadzisz mnie do swojego pokoju?

Po moim pytaniu Evan niemal od razu skinął głową i wziął ode mnie kilka rzeczy, które ze sobą przywiozłem. Nie chciałem, żeby szatyn mnie wyręczał, ale skoro chciał pomóc, nie miałem serca mu odmówić. Weszliśmy do dosyć ładnego budynku, gdzie windą pojechaliśmy na drugie piętro. Dokładnie zapamiętałem trasę, a pokój przed którym się zatrzymaliśmy miał plakietkę z numerem sześćset dwadzieścia jeden. Gdy następnym razem tu przyjadę, na pewno sam udam się w to miejsce bez niczyjej pomocy.

Po wejściu za drzwi, od razu mojej uwadze nie uszedł fakt, że w pomieszczeniu znajdowały się dwa łóżka. Jedno było puste, a na drugim ktoś siedział, czytając książkę. Widząc jak wchodzimy odłożył ją, z zainteresowaniem do nas podchodząc. To musiał być współlokator Evana, o którym czasami mi mówił. Nie spodziewałem się, że będzie taki przystojny...

– Ty musisz być Victor, prawda? Evan wiele mi o tobie opowiadał – powiedział, stając praktycznie obok nas. Wystawił ku mnie rękę, a ja z grzeczności uścisnąłem ją. – Nazywam się Alec Green. Jestem Apostołem.

– Victor Lavelle... Też Apostoł.

"Wyjdziemy na miasto do końca dnia. Ale nie wrócimy późno."

– W porządku, bawcie się dobrze.

Zdziwiłem się, gdy Evan zamigał, a Alec wszystko zrozumiał i nawet odpowiedział. W milczeniu obserwowałem blondyna, który pomógł nam z odniesieniem rzeczy pod łóżko zajmowane przez Evana, a następnie odprowadza nas pod drzwi. Wziąłem portfel, telefon i na wypadek pudełko z pierścionkiem zanim zniknęliśmy na korytarzu. Cieszyłem się, że w sumie na razie nie musiałem widzieć przy nas kolegi Evana. Chyba będę odchodził od zmysłów, kiedy wyjadę.

"Co chciałbyś najpierw zwiedzić? Może pokazać ci moją ulubioną kawiarnię?"

– To nie jest zły pomysł. Masz mnie dla siebie przez cały weekend – odpowiedziałem starszemu, nie mogąc doczekać się aż odważę się i zaproponuję mu małżeństwo. Tyle razy wyobrażałem sobie ten moment, że nawet teraz mam go przed oczami, mimo że jedynie przechodziłem z ukochanym przez ulicę. Chciałem spędzić z Evanem miły wieczór, który zostawi w naszej pamięci ślad.

Z zadowoleniem szliśmy razem w stronę mi nieznaną, gdzie na pewno nie wydarzy się nic psującego nam randkę. Po prostu tak czułem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro