~ROZDZIAŁ STO PIERWSZY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Evan i ja mieliśmy dla siebie jeszcze ponad sześćdziesiąt dni, zanim starszy wyjedzie na studia. W porównaniu z tym czasem, który razem spędziliśmy, było go mało (przynajmniej według mnie). Prawie od dwóch lat jesteśmy nierozłączni i na pewno będę smutny, gdy nadejdzie jego dzień wyjazdu. Na razie wolałem skupić się na wakacjach oraz oczywiście nim samym.

Pewnego lipcowego dnia wpadłem na pomysł, aby przygotować dla niego jakąś niespodziankę z okazji przyjęcia go na studia (tamtego dnia oczywiście podarowałem mu wiele czułości w postaci seksu, jednak w porównaniu z innymi rzeczami, jakie mogłem mu dać, było to odrobinę niewystarczające). Takim sposobem postanowiłem zabrać Evana gdzieś za miasto na jakiś piknik albo na nocowanie w namiotach. Obaj byliśmy odpowiedzialni, więc nasi rodzice na pewno by się na to zgodzili. Chciałem miło spędzić ze starszym czas, jednocześnie nie musieć robić tego w domu, czy w mieście. Prywatność w tych czasach jest bardzo ceniona, nawet przeze mnie.

Na moje nieszczęście rodzice nie zgodzili się na mój wypad z Evanem poza miasto (bo w gruncie rzeczy wypad na namioty najbardziej mi się spodobał). Nie wyobrażali sobie mnie spędzającego czas jedynie z Evanem i woleli, żebym zabrał ze sobą innych znajomych. Wtedy by mnie puścili, bo by wiedzieli, że w dużej grupie trudniej jest o wypadek. To rozumowanie było bez sensu, ale zgodziłem się na ich warunek, żeby mogli po prostu mnie tam puścić. Nastolatkiem jest się jedynie przez kilka lat i nie chcę tego zmarnować.

Doskonale wiedziałem, kogo powinienem zaprosić na ten wyjazd i kiedy padły propozycje dwóch dodatkowych osób, zgodziłem się. Chciałem po prostu być jak najszybciej w jakimś romantycznym miejscu z Evanem. Przygotowania i planowanie wycieczki zajęły mi trzy dni. Pole namiotowe znajdowało się jakąś godzinę drogi autobusem, którym mieliśmy zamiar pojechać. Siostra Petara tym razem nie mogła nas podwieźć, bo podczas wakacji była bardziej zajęta, niż w normalne dni. Nie przeszkadzało mi to. Na umówiony przystanek przyszedłem jako pierwszy, ale czekanie nie zajęło mi dużo czasu, gdyż już po dziesięciu minutach zobaczyłem pierwszych przybyłych.

– Hej, Victor! Już jestem! – krzyczał z daleka radosnym głosem Peter, a idący za nim Thomas i Naomi, dziewczyna tego głośnego wyraźnie pokazywali swoimi minami niezadowolenie z tego, iż znów marnował swoje słowa. Ja również taką mu pokazałem, kiedy cała trójka do mnie podeszła.

– Nie obiecywałeś mi przypadkiem ostatnio używania jedynie migowego do wszystkich konwersacji?

– Było coś takiego? Nie przypominam sobie...

– To ja ci chętnie odświeżę pamięć – powiedziała Naomi, łapiąc Petera za ucho. Ukarała go w dość bolesny sposób i po tym chłopak prawidłowo przywitał się w wymagany sposób. Ucieszony spojrzałem na rozbawionego Thomasa. Wyraźnie był zadowolony, tak samo jak ja.

Jakąś chwilę później dołączyła do nas Martha oraz jej dziewczyna. Do przyjazdy naszego autobusu zostało wtedy dwadzieścia minut i jako iż miało nas być siedmioro, zmartwiony zdziwiłem się, że Evan jeszcze nie dotarł na miejsce. Jeszcze dwie godziny temu z nim pisałem i zarzekał się, że zdąży, ale jak na razie nic na to nie wskazywało. Nie było mowy, że pojedziemy na miejsce bez niego, więc zostawało nam jedynie czekać. Niestety prawie wszystkie pytania o nieobecność starszego wędrowały do mnie, a ja nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć moim przyjaciołom. Zakładałem jedynie, że najpewniej zaspał lub po drodze jest wielki korek.

Kiedy do przyjazdu autobusu zostało tylko kilka minut, Thomas do mnie podszedł, żeby ze mną porozmawiać. Nie musiał się kryć z migowym, bo wśród nas nikt jeszcze tak dobrze go nie znał, więc jedynie ja mogłem go zrozumieć. Gdy zaczął migać, od razu spojrzałem na jego ręce.

"Musimy coś wymyślić, żeby zatrzymać autobus na parkingu, gdyby spóźnienie Evana miało się przedłużyć."

– Wiem... Ja w niego wierzę, uda mu się.  przyjdzie.

"W to nie wątpię, gdzie ty, tam i on. Ale poważnie, przerwa wam dobrze zrobi. No i dlaczego z luźnego wypadu z przyjaciółmi zrobiła się to jakaś potrójna randka weekendowa? Czuję się jak piąte koło u wozu."

– Wybacz, to akurat nie było planowane... – uśmiechnąłem się niepewnie, nie chcąc go takim zachowaniem bardziej wkurzyć. Wtedy niespodziewanie usłyszeliśmy z daleka szum jadącego pojazdu. Nie było to auto, a autobus, na który czekaliśmy.

Cała nasza szóstka zamarła, gdy autobus parkował. Mieliśmy jeszcze jakieś trzydzieści minut do odjazdu, ale nie mieliśmy pojęcia, czy tyle wystarczy Evanowi na dotarcie. Podczas tych myśli dostałem wiadomość. Na szczęście był to mój ukochany, który wytłumaczył sytuację z dosyć krótki sposób. W aucie jego ojca pękła opona i trzeba było ją wymienić. To zadanie zazwyczaj zajmuje wiele czasu, więc gdy przedstawiłem sytuację szatyna pozostałym, zgodzili się pomóc z kupieniem czasu. Nikt z tu obecnych nie miał zamiaru jechać bez Evana.

Na szybko udało nam się wymyślić tylko kilka planów. Nie były może mądre, ale musiały wystarczyć. Najpierw padła propozycja z kłamstwem o przebitej oponie (zupełnie jak u Evana). Żadne z nas nie chciało nic z nią robić, a po prostu naszyn głównym celem były kluczyki kierowcy. Najbardziej odważnym okazał się Peter. On był dobrym aktorem i gdy tylko poszedł do kierowcy, powiedzieć mu o oponie, ten od razu za nim poszedł. Zostawił kluczyki w stacyjce i to była nasza szansa. Niestety poza nami jechało też kilka innych osób, przez co musieliśmy stworzyć zamieszanie. Ja, Thomas, Martha oraz Carol postanowiliśmy stworzyć mały korek przy wejściu. Gdy tak się stało, inni pasażerowie nie byli w stanie zobaczyć, że kradniemy kluczyki. Nasz plan wyszedł perfekcyjnie, a Evan na pewno zdąży do nas dotrzeć.

Kiedy kierowca wrócił do pojazdu, na początku chyba nie zauważył zniknięcia kluczyków. Dopiero gdy mieliśmy ruszać zaczął się tym martwić. Niemal wszyscy pasażerowie zaczęli ich szukać, to w autobusie, czy na zewnątrz. Szukano ich jakieś piętnaście minut i po tym czasie zobaczyłem w oddali biegnącą w naszą stronę postać z wielkim plecakiem. Od razu rozpoznałem Evana. Kiedy do nas dobiegł, był cały zdyszany i nie był w stanie nawet niczego zamigać. Nie miało to znaczenia, bo najważniejsze, że udało mu się do nas dotrzeć. Klucz został oddany kierowcy w dosyć łatwy sposób i nim się obejrzeliśmy, ruszyliśmy w drogę do pola namiotowego. Ten dzień zaczął się dosyć energicznie, jednak jestem pewien, że pod koniec wszystko chociaż trochę się uspokoi i wszyscy miło spędzimy te kilka dni wakacji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro