~ROZDZIAŁ STO SZESNASTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez kilka ostatnich dni zacząłem poważniej traktować propozycję dziadka. Jeszcze nie do końca mu wybaczyłem, ale też nie chciałem dawać mu poczucia, że przystanę na opuszczenie kraju, w którym jest praktycznie całe moje życie. Musiałem to przedyskutować, a najlepiej nie samemu. Evan na pewno też chciałby jakoś się w tym temacie wypowiedzieć. Nie dałem więc odpowiedzi dziadkowi przed wyjazdem, tak jak oczekiwał, że uczynię. Tego nie można było załatwić w kilka dni.

Nastały ferie zimowe. Nowy rok spędziłem z rodziną Kosnackich, w tym też z mamą Evana. Coraz częściej mogła być wypuszczana do domu, co było ulgą też dla moich rodziców. Polubili się na tyle, że czasami słyszę jak nasze mamy rozmawiają przez telefon (lepiej nie wspominać ile godzin, bo po trzeciej przestaję już liczyć). Śniegu jest zaledwie garstka, a jednak idąc do domu swojego ukochanego widziałem dzieciaki bawiące się w nim. W pewnym momencie zauważyłem coś dziwnego. Jedno dziecko było znacznie większe od innych i dlatego postanowiłem się temu przyjrzeć. Ku mojemu zdziwieniu tym wielkim dzieckiem okazał się Evan. Rzucał z innymi chłopcami i dziewczynkami śniegiem, uśmiechając się przy tym. Był to naprawdę uroczy widok.

– Hej wam, mogę się przyłączyć? – zapytałem po podejściu do śmiejących się dzieci (i oczywiście Evana, który na mój widok radośnie do mnie podszedł i mnie przytulił). Nie miałem na sobie czapki, co starszy zauważył i grymasem na twarzy pokazał mi swoje niezadowolenie.

– To zależy! Umiesz lepić kule ze śniegu?

– Jeszcze jak! Na swoim osiedlu jestem mistrzem w robieniu wielkich, jak nie ogromnych kul! Pokazać wam?

– Tak!

Z uśmiechem na twarzy dołączyłem do zabawy dzieci. Miały w planach zrobił kilka bałwanów, ale prawie wszyscy mieli mniej niż dziesięć lat, więc nie mogli pozwolić sobie na zrobienie zbyt dużych śnieżnych kolegów. Evan miał im pomagać, ale jemu też nie udało się zrobić wielkich kul. Mi za to na odwrót. Pierwsza kula wyszła mi idealnie. Co prawda posiadała pewne defekty, takie jak brzydkie kolory ziemi, ale dzieci nie zwracały na to uwagi. Po prostu cieszyły się śniegiem. Lepiąc drugą kulę zauważyłem, że niektóre dzieci mówią do siebie po migowemu. Rozczulił mnie ten widok, bo wiedziałem, że tylko jedno dziecko w tej gromadce było Rybą. Najwyraźniej nowe pokolenie zaczynało rozumieć o wiele więcej.

Nasz bałwan po dwudziestu minutach był gotowy. Do udekorowania jego twarzy użyliśmy kamieni, a i tak całkiem ładnie wyszedł. Nadeszła pora na obiad, więc nie tylko dzieci musiały wracać do domów, ale i my (podobno pan Kosnacki coś gotuje i już na nas czeka). W domu Evana było przyjemne ciepło. Mogłem się ogrzać do woli. Ciepły posiłek tylko ten proces przyspieszył. Potem oczywiście zostaliśmy sami z powodu pracy taty Evana, więc można powiedzieć, że wykorzstaliśmy to aktywnie.

– Evan, jak wygląda mieszkanie w akademiku? Do tej pory mi tego nie opowiedziałeś – powiedziałem, przytulając mniejsze od siebie ciało. Po chwili jednak starszy musiał wyciągnąć ręce, żeby mi odpowiedzieć. Chciałbym, aby powstała metoda na rozmawianie nie tylko przy pomocy migowego.

"Co konkretnie chciałbyś wiedzieć?"

– Gdzie jadasz posiłki?

"Zazwyczaj w uczelnianej stołówce. Na twoim wydziale za to jest dobra kawiarnia. Pójdziemy tam, gdy dostaniesz się na studia."

– No tak... Co do tego... Jest pewna sprawa, o której muszę ci powiedzieć...

Nie chciałem w żaden sposób zranić Evana swoimi słowami o propozycji dziadka, a jednak w jego oczach oraz mimice po mojej krótkiej opowieści było coś, co przypominało smutek. Szatyn po chwili uśmiechnął się w uroczy sposób, kiwając głową. Nie rozumiałem, dlatego zacząć migać.

"Powinieneś przystać na tą propozycję. To szansa, która niewykorzystana już nie powróci."

– Ale... Miałem studiować na tej samej uczelni, co ty... No i poza tym to wiele tysięcy kilometrów od ciebie! Już teraz bez ciebie wariuję, a co dopiero byłoby tam? – spróbowałem się wymigać, jednak Evan tylko pokręcił głową, jakbym żył samymi wymówkami. Tak nie było. Ja po prostu nie myślałem, że to będzie dobry pomysł.

"Nie nakłonię cię do podjęcia tak ważnej decyzji. Sam musisz podjąć decyzję."

– Właśnie chciałem, żebyś mi jakoś doradził...

"Już przekazałem ci moje zdanie."

– Rozumiem, ale... Czy nie będziesz wtedy za mną tęsknił?

"Będę i to jak cholera."

Zdziwiłem się, widząc tak wymigane słowa od starszego. Do tej pory nigdy nie zdarzyło mi się widzieć, żeby przeklinał, a jednak emocje wzięły nad nim górę. Zaczął co jakiś czas trzeć oczy, a ja nie musiałem zgadywać, że chce mu się płakać. Przytuliłem go więc, głaszcząc po głowie. Ta cisza dobrze nam zrobiła. Dzięki niej zrozumiałem wiele rzeczy. Głównie taką, że Evan chce dla mnie jak najlepiej, tak samo jak ja chciałem dla niego. Kochamy się i dlatego byłby w stanie wytrzymać dla mnie tak długą rozłąkę. Ja jednak nie dałbym rady.

– Obiecuję, że jeszcze to przemyślę – powiedziałem, choć wciąż nie podobał mi się pomysł z mieszkaniem we Francji. Tutaj, gdzie jestem podoba mi się najbardziej. Wolałbym tego nie zmieniać, ale powszechnie wiadomo, że w życiu nic nie jest stałe. Czas też rusza do przodu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro