~ROZDZIAŁ TRZECI~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Porozumieliśmy się za pomocą ruchu głowy. On się lekko ukłonił, ja się lekko ukłoniłem, raczej nie zaczniemy kartkowej rozmowy, co i tak moim zdaniem jest głupie. Żal mi go, ponieważ jest Rybą z tylko dwoma słowami, ale to nie oznacza, że powinniśmy ponownie zamienić ze sobą zdania. Ja mówię, on pisze, to już wczoraj nie miało sensu. Zrobię, co zrobić muszę i pójdę w spokoju do domu. Powinienem też po drodze omijać Tobiasa, na pewno będzie chciał znów ze mną "porozmawiać".

Gdy wyciągnąłem rękę z konewką, by resztkami wody podlać kwiatek na szafce z suszonymi robalami, obok siebie zauważyłem tego chłopaka. Byliśmy może półtorej metra od siebie, dzieliła nas szafa, w której hibernował sobie szkielet. Brunet stał przy klatce dla chomików i sypał im trochę jedzenia, lekko się przy tym uśmiechając. Chyba to lubił, skoro na jego ustach pojawiło się zadowolenie. Kilka sekund później zauważył, że się na niego patrzę i wyjął z kieszeni telefon, chcąc najpewniej coś napisać. Zmieszałem się tym trochę.

– N-nie musisz ze mną rozmawiać, jeśli nie chcesz... Ja tu tylko podlewam kwiatki... – powiedziałem, zabierając konewkę z góry. Woda już się w niej skończyła. Chłopak jednak nie zraził się moimi słowami i mimo tego, co mu powiedziałem, zaczął pisać na telefonie.

"Jesteś tu za karę, prawda?"

Spojrzałem zdziwiony na jego spokojną twarz. Miał rację, ale trochę wstyd było się przyznać do tego. Jeśli zapyta za co ta kara, odpowiem, że za pracę domową. Nie chcę wyjść przed ludźmi na zboczeńca, czy coś.

– Tak... Lepsze to, niż sprzątanie toalety.

"Słyszałem z sekretariatu. To było nawet zabawne, że weszliście do damskiej toalety."

– Czyli wiesz...

"Nie martw się, nikomu przecież nie powiem."

Na to zdanie zrobiłem trochę niezadowoloną minę, bo właściwie ten chłopak miał rację. Nikomu nie powie, ponieważ ma tylko dwa słowa, których najpewniej nigdy nie zużyje. Współczuję mu z tego powodu jeszcze bardziej. Znów zabrał się za pisanie.

"Wszystko dobrze?"

– Tak, ja po prostu... Wiesz, nie znam chyba twojego imienia. Przedstawisz się? – zagadałem, żeby jakoś nie wspominać dalej o słowach. Wyszedłem przez to na głupka, bo ja używam ich cały czas, a on nie.

"Evan."

– A nazwisko?

"Kosnacki."

– Victor Lavelle, ale pewnie już mnie znasz z wczorajszych biegów – podaliśmy sobie dłonie i dopiero teraz zauważyłem, że miał na lewej dłoni mocno widoczne blizny. Skórę miał delikatną, jednak te blizny w niektórych miejscach były... dziwne? Intrygowały mnie.

Evan natychmiastowo odsunął swoją rękę, chowając obydwie za siebie. Pewnie go tym przestraszyłem, ale co mogłem poradzić? Jestem ciekawskim nastolatkiem, a tej sprawy łatwo nie zapomnę.

– Skąd masz blizny na ręce? Ktoś ci je zrobił, czy...? – zacząłem, na co chłopak ponownie zaczął coś pisać. Muszę się do tego przyzwyczaić...

"Kiedy byłem mały pomagałem mamie z różami w jej ogródku i to jest właśnie przez kolce."

– Yhm... Ale to na pewno przez kolce?

Brunet skinął głową dwa razy, jakby bardzo chciał potwierdzić swoją wersję. Koniec końców musiałem mu uwierzyć, bo gdybym dopytywał dalej, w pewnym momencie zacząłby mnie ignorować i nie pisać odpowiedzi. Nie wiem, o co chodzi, ale możliwe, że to mógł być też nieszczęśliwy wypadek, albo coś innego... Nie jestem pewien, czy kolce róż na tak długo zostawiają rany.

Wraz z skończeniem się wody i nakarmieniem do końca trzech zwierząt w sali obaj wyszliśmy z klasy, by po krótkim pożegnaniu się rozdzielić. Odetchnąłem po tym trochę z ulgą, bo nie musiałem czuć się niezręcznie przez swoje pochodzenie. Czasem chciałbym na jeden dzień stracić głos i zostać Rybą, by zobaczyć, jak zareagowaliby moi znajomi. W byciu Rybą raczej nie ma nic fajnego, ale moim zdaniem trwanie w ciszy może być pożyteczne.

***

Powrót do domu okazał się spokojny. Tobias mieszkał w mojej okolicy, jednak nie na tyle blisko, byśmy codziennie widywali się na ulicy. Szczęściem było, że udało mi się go ominąć, bo nie wiem, co zrobiłby na prawie pozbawionej ludzi drodze. Gdy doszedłem do domu od razu zdjąłem buty po zamknięciu drzwi.

– Victor, to ty? – usłyszałem głos mojej mamy z kuchni. Po odłożeniu plecaka przy schodach, ruszyłem do niej, patrząc jednocześnie, gdzie podziewa się jej kot, który unika mnie, jak wody. Poważnie, ten rudy sierściuch chyba coś do mnie ma.

– Tak, ja. Tata jeszcze nie wrócił?

– Nie, napisał, że przyjdzie później. Widziałeś Otta? Muszę go nakarmić – na samo imię tego kota stawałem się zmęczony, mam nadzieję, że mama nie rozkaże mi go szukać. Nie miałem na to ochoty.

– Em... Nie, może śpi w którymś z pokoi?

– Hmm, całkiem możliwe. Zgłodnieje, przyjdzie. A ty? Jesteś głodny?

– Jeszcze jak.

Mama odwrociła się do mnie i z uśmiechem poczochrała mnie po moich białych włosach, które z resztą odziedziczyłem po niej. Nie tylko tą rzecz mam od niej. Ona także jak ja jest Apostołem, a mój ojciec Rolnikiem. Jak przystało na Apostoła, mama jest dziennikarką, mogę nawet powiedzieć, że bardzo poularną. Tata pracuje w jakiejś firmie jako księgowy. Właściwie nigdy nie usłyszałem od nich w jaki sposób się poznali, ale sądząc po tym, jak patrzyli na siebie, kiedy o to pytałem, ich historia miłosna musi być dziwniejsza, niż przypuszczam.

– Mamo... Tak się zastanawiałem... – zacząłem kolejną rozmowę, grzebiąc jednocześnie w zupie warzywnej, starając się wybrać z niej kalafior. Nienawidziłem go.

– Tak, kochanie?

– Czy to możliwe, żeby kolce róż zostawiały trwałe blizny?

– Kolce róż? One prawie wcale nie zostawiają blizn. Chociaż gdyby to było robione specjalnie i bardzo mocno, czyli do krwi, pewnie by zostawiły. Dlaczego pytasz?

– Tak jakoś... Mieliśmy na biologi temat o kwiatach – skłamałem, przekładając na talerz pod miską z zupą kalafior i bardziej zastanawiając się nad dłońmi poznanego niedawno Evana. Coś mi mówiło, że to nie kolce zostawiły na nim te blizny, a coś innego. A może jednak ktoś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro