~ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeszcze tego samego dnia miałem zamiar powiedzieć Peterowi, Evanowi i Thomasowi o imprezie. Nie miałem pojęcia, czy wszystkim ten pomysł się spodoba, ani czy będą chcieli razem gdzieś wyjść, zważywszy na to, że nasze spotkania ograniczają się do krótkich pogawędek na stołówce i czasem w bibliotece. Nie byliśmy dobrymi kumplami, ale co nam zaszkodzi jedno wyjście na imprezę? Jestem pewny, że wszyscy będą na to czekać z niecierpliwością.

– Impreza urodzinowa? Totalnie w to wchodzę! – krzyknął uradowany Peter, a iskierki w jego oczach mówiły same za siebie. Chłopak nie był typem nałogowego imprezowicza, a gdy nadarzy się jakaś do tego okazja jest do tego bardzo chętny, zupełnie jak teraz. – Myślisz, że pozwolą mi przyprowadzić dziewczynę?

– Cóż, Nancy zgodziła się na trzy osoby... Musiałbym ją o to jeszcze raz zapytać. A jak reszta? Chcecie z nami pójść?

"Nie mam nic przeciwko temu."

Odpowiedział Evan, uśmiechając się do mnie wesoło. Wyglądało na to, że i on był podekscytowany tym wydarzeniem. To jego najbardziej chciałem tam zabrać, ponieważ byłoby to coś, co możemy zrobić razem. Pokazanie mu świata Apostołów nie powinno zrobić mu żadnej krzywdy.

"Ja nie idę."

Zamigał Thomas, robiąc minę złego psa. Peter kompletnie nie rozumiał, co oni obaj odpowiedzieli, więc musiałem mu to przetłumaczyć. Oburzył się na odpowiedź Thomasa.

– Dlaczego nie chcesz z nami iść? Nie zjedzą cię tam!

– Peter, uspokój się. Thomas musi mieć ku temu powody, prawda?

"Tak. Idę wtedy na badania kontrolne do szpitala, a potem jedziemy do ciotki. Poza tym nie mam ochoty przymilać się dziewczynie, która na mnie krzyczała o byle bluzkę."

– No tak... Całkowicie o tym zapomniałem, wybacz – westchnąłem na samego siebie, patrząc na swój otwarty kartonik z sokiem pomarańczowym. Nie wziąłem pod uwagę, że Thomas i Nancy nie mieli ze sobą dobrych stosunków, a teraz czułem się z tym głupio, że zaproponowałem to chłopakowi. Mój lekki smutek zauważył Evan i dotknął swoją dłonią jedną z moich, zwracając na siebie moją uwagę.

"Nie zamartwiaj się. Ja i Peter dotrzymamy ci towarzystwa."

– Dziękuję.

Niedługo po mojej wypowiedzi zauważyłem, że przez frontowe drzwi stołówki wchodzi Tobias i kilkoro jego kolegów. Szukali kogoś i na moje nieszczęście nasze spojrzenia spotkały się, mimo że dzieliło nas przynajmniej dziewięć metrów. Cała trójka zaczęła do nas podchodzić, a to utwierdziło mnie, że ja byłem osobą, której szukali. Zatrzymali się przy naszym stoliku, patrząc na wszystkich groźnym wzrokiem.

– Wstawaj, Victor. Muszę z tobą porozmawiać – powiedział do mnie Tobias, a mnie aż przeszły nieprzyjemne dreszcze po plecach. Spojrzałem pytająco na Evana, czy powinienem się zgodzić na tą rozmowę, a on delikatnie skinął głową. Wyraźnie zachęcał mnie do porozmawiania z dawnym przyjacielem, co nie wydawało mi się takie pewne.

– Czy to coś ważnego?

– Mniej więcej. Chodź.

Koledzy Tobiasa chwycili mnie za ubrania i ciągnęli mnie za nim, prowadząc do wyjścia ze stołówki. Próbowałem się im wyrwać, żeby nie rozciągnęli mi ubrań, ale puścili mnie dopiero po wejściu do pustej klasy. Z polecenia Tobiasa (czyli chyba swojego "szefa") wyszli, zostawiając nas samych. Nie rozmawialiśmy od zimowych zawodów i nie sądziłem, że jeszcze będzie jakiś temat, który możemy omówić. Zacząłem mówić jaki pierwszy.

– Po co mnie tu zaciągnąłeś? Nie mówiłeś, że powinniśmy o sobie zapomnieć?

– Nie, mówiłem że lepiej jest iść naprzód. To ty dopowiedziałeś sobie o kilka słów za dużo – Tobias wzruszył ramionami, a ja poczułem, że ze mnie drwi. Nie mogłem teraz odejść, wolałem nie zadzierać z jego kolegami. Obaj byli dobrze napakowani. – Kojarzysz Caleba z klubu lekkoatletycznego?

– Niestety tak...

– Ostatnio doszedł do nas nowy zawodnik i okazało się, że Caleb go odrobinę sabotował. Wiesz, udawał że to przez niego się przewracał, kradł za niego rzeczy innych... Nie mogąc tego wytrzymać nowy się poskarżył i wychodzi na to, że nie tylko jemu tak dokuczał.

– To znaczy?

– Tobie podobno też coś robił.

Wzrok Tobiasa, który wcześniej skupiony był na jego butach nagle przeszedł na mnie. Jego mina wyrażała nic więcej jak powagę, czego kompletnie nie rozumiałem. Dla mnie sytuacja z Calebem jest zamknięta od zimowych zawodów, więc dlaczego Tobias postanowił mi ponownie o nim wspominać? Może wywalili go z drużyny i chcą bym to ja zajął jego miejsce? Już mówiłem, że nie interesuję się zawodowym bieganiem i nawet jeśli ładnie poproszą, nie dołączę do nich. Wolę sam decydować o swojej przyszłej karierze.

– Tak, czasami podstawiał mi nogę i to nawet dosłownie. Spotkała go jakaś kara? Jeśli tak, całkowicie sobie na to zasłużył.

– Caleb Lee został zawieszony – po tych słowach nie wiedzieć czemu poczułem ulgę. Zdawałem sobie sprawę, że karma w końcu musiała dostać tego socjopatę, ale nadal pozostawało pytanie, co ja miałem z tym wpsólnego?

– Cóż... Zasłużył sobie. Czemu mi to powiedziałeś?

– Uznałem po prostu, że powinieneś o tym wiedzieć. Wiesz, taka ludzko-męska solidarność.

– No... Dzięki?

Tobias nagle ruszył z miejsca, zaczynając wychodzić. Oznaczało to, że nasza rozmowa już się skończyła i chłopak nie miał mi nic więcej do powieszenia. Uznałem, że nie pora była jeszcze na zakończenie tego, więc w połowie drogi zatrzymałem go, na co mój rówieśnik się zdziwił. Nie spodziewał się, że go zatrzymam.

– Będziesz na urodzinach Nancy? – zapytałem, puszczając ramię Tobiasa. Chłopak na chwilę odwrócił wzrok, patrząc na zegar, a następnie znów na mnie. Chyba zastanawiał się, czy powinien mi o tym powiedzieć, czy przemilczeć ten temat.

– Możliwe.

Na moje usta wkradł się mały uśmiech. Tobias warknął na mnie ostatni raz i odszedł. Zostawił mnie w tyle, ale nie popsuło mi to w żaden sposób humoru. Zobaczymy się na imprezie i może trochę zabawy oraz alkoholu poprawi nasze stosunki. Nie liczę na cuda, ale wszystko jest możliwe jeśli odpowiednio mocno się w to wierzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro