~ROZDZIAŁ TRZYNASTY~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nauczyciel, którego przyprowadziłem powiedział, że nie możemy z Evanem opuścić lekcji, żeby pojechać za karetką z Thomasem do szpitala. Specjalnie pofatygował innego nauczyciela, by odprowadził nas do klas. Potem ten nauczyciel odszedł, więc w żaden sposób nas nie pilnował, czy kontrolował nasze działania. Mogliśmy wyjść dokąd tylko chcieliśmy i kiedy chcieliśmy. Problemem jednak był dojazd do szpitala, który znajdował się na drugim końcu miasta, a ja nie mam pieniędzy na podróż autobusem. Razem z Evanem potrzebowaliśmy podwózki.

Na początku Evan nawet nie wiedział, że mam zamiar uciec z nim z lekcji i pojechać zobaczyć jak radzi sobie Thomas. Już na następnej przerwie napisałem, byśmy spotkali się przy klasie biologicznej. Nie pytał o szczegóły, po prostu przyszedł, od razu pokazując mi chyba wcześniej napisaną wiadomość na kartce.

"Co się dzieje?"

– Właściwie to nic. Chcesz pojechać do szpitala i zobaczyć co z Thomasem?

Evan był zaskoczony moimi słowami, jednak nie musiał się długo zastanawiać. Skinął w moją stronę głową, a ja zacząłem razem z nim iść w kierunku schodów tuż przy następnym skręcie na korytarzu. Siedział tam jedyny człowiek z prawem jazdy, którego znałem, Jerry Baker. Przesiadywał na tych schodach praktycznie każdą przerwę, by móc spędzić ją ze swoją dziewczyną. Teraz także zobaczyłem tą parę, która czytała razem książkę, gdy inni uczniowie mijali ich bez zainteresowania.

– Jerry, jest sprawa – pojawiłem się przy nim z nienacka, czym przestraszyłem jego dziewczynę. Starszy ostatnio mi ją przedstawiał, jednak nie do końca udało mi się zapamiętać jej imię. Brzmiało królewsko oraz pięknie, więc lepiej będzie jeśli prędko sobie je przypomnę.

– Victor Lavelle! Kopę lat! Nie widzieliśmy się od zeszłego miesiąca.

– Tak, wiem i przepraszam, ale nie mamy teraz na to czasu. Pamiętasz o przysłudze, którą mi obiecałeś?

– Tak, tak. Chciałbyś ją wykorzystać?

– Ja i mój przyjaciel potrzebujemy podwózki. Dasz radę zrobić to teraz? – brunet siedzący na schodach spojrzał na swoją dziewczynę, która chyba zastanawiała się nad tym za niego. Nie minęła chwila, a ona pokiwała mu głową na znak, że może to zrobić. Jerry pocałował ją za to w policzek i we trójkę ruszyliśmy do wyjścia.

Samochód Jerrego stał na parkingu. Zazwyczaj nie przyglądałem się markom samochodu, bo zwyczajnie mnie to nie interesowało, ale Jerry miał pięknego mustanga z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku. Chyba dostał go od wujka. W tej chwili nie miało to znaczenia, wraz z Evanem usiedliśmy z tyłu, ponieważ siedzenie obok kierowcy nie posiadało pasów bezpieczeństwa. Już od początku roku mówiłem właścicielowi, żeby poszedł z tym do mechanika, ale oczywiście jak zwykle nie miał czasu. Policjanci dadzą mu kiedyś za to mandat.

Kierowca tak właściwie nie dopytywał mnie dlaczego jedziemy do szpitala. Taką dostał lokalizację, nic od siebie nie dopowiadał. Gdy dojechaliśmy po kilku minutach, podziękowałem mu i wtedy wysiedliśmy, kierując się od razu do recepcji. Niespodziewanie okazało się, że stał tam nauczyciel, którego wtedy wezwaliśmy. Wyglądał na bardzo złego, kiedy nas zobaczył.

– Lavelle, co wy tu robicie? Kazałem wam wracać na lekcje – zaczął, poprawiając na swoim dużym nosie okulary. Nie mogłem poradzić już nic na jego gniew i także on był bezradny, skoro już tu dotarliśmy. Za wagary trzeba jednak słono płacić.

– Proszę pana, to nie ma teraz znaczenia. Martwimy się o Thomasa.

– Rozumiem, ale to nie jest najlepszy moment, by szły do niego dwie osoby.

– Więc niech tylko on pójdzie – wskazałem na stojącego za mną Evana, który po usłyszeniu tego zrównał ze mną ramię. Stanął obok, najwyraźniej zależało mu na zobaczeniu przyjaciela. – Zna migowy, praktycznie tak się z nim porozumiewa. Proszę mu na to pozwolić.

Nauczyciel westchnął zrezygnowany, zaczynając iść z nami wgłąb szpitala. Po drodze mówił nam jacy to jesteśmy nieodpowiedzialni (co znaczyło chyba głupi), że uciekliśmy ze szkoły tylko z powodu tego wypadku. Mężczyzna nie powinien jednak być tym tak zdziwiony. Już od początku było wiadome, że przyjedziemy tu, chociaż nie spodziewał się nas godzinę od przyjęcia Thomasa na oddział.

Stanęliśmy przed salą z numerem siedemdziesiąt dwa. Nauczyciel wpuścił do sali Evana, a mnie posadził na jednym z krzeseł na korytarzu. Nie miałem zamiaru łamać obietnicy nie wchodzenia do tego pokoju, co nie znaczyło, że nauczyciel musiał mnie pilnować. Jego przeszywający mnie wzrok sprawiał we mnie dreszcze, cudem było to, że zadzwonił mu telefon i musiał odejść kawałek dalej, by go odebrać. Dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą.

Tak właściwie nie miałem żadnego zajęcia. Oprócz mnie na tym korytarzu nikogo nie było, nauczyciel zniknął bez śladu i jedyne na co mogłem liczyć było wyjście Evana i napisanie mi wytłumaczenia całej tej sytuacji. Co minutę patrzyłem na zegar w telefonie i odliczałem każdą z nich, które szatyn przesiedział w tym pokoju. Osiemnaście minut później Evan pojawił się, wciągając mnie do środka pokoju.

– Powinienem tu być...? – zapytałem, patrząc na leżącego na łóżku szpitalnym Thomasa. Chłopak podłączony był do kroplówki i jakaś maszyna pikała mu nad głową. Obok niego leżała dziwnie wyglądająca metalowa miska, w której było trochę nasączonych krwią wacików. Przynajmniej teraz jego stan się unormował. Evan pokazał mi ekran swojego telefonu.

"Thomas chce z tobą porozmawiać."

– Porozmawiać? Ale...

– To nie ma już znaczenia... Zostało mi niewiele słów, wykorzystam je w dobrym celu... – głos Thomasa był lekko zachrypnięty. Współczułem mu, mimo że brunet najpewniej by tego nie chciał, więc pokręciłem głową, żeby te myśli opuściły mój umysł. Były zbędne w rozmowie.

– W porządku.

Evan postanowił zostawić nas samych. Stałem teraz przy tym mizerne wyglądającym nastolatku, nie mając zielonego pojęcia, czy to ja powinienem pierwszy się odezwać, czy on. Mówił, że zostało mu już mało słów, ale ile dokładnie? W jakim przedziale liczbowym miałem się ich spodziewać? Główne pytanie teraz brzmiało, czy to przez zbyt dużą ilość straconych słów Thomas kaszlał bez opamiętania krwią? Takie wytłumaczenie jest jak najbardziej prawdziwe.

– Dolega mi zanik mięśni żuchwowej... Ten przypadek najczęściej pojawia się u Ryb, które zbliżały się do końca swoich słów... Stąd krwawy kaszel...

– Czyli ty naprawdę... zamilkniesz na wieki.

– Każdą Rybę, czy Rolnika to w końcu spotka... Taki już jest ten świat... – Thomas zacisnął ręce na kołdrze, pod którą leżał i zakaszlał, a ja zareagowałem niemal natychmiast, podsuwając mu pod nos to metalowe coś obok niego. Poleciało mu z ust trochę krwi i to mnie najbardziej zaniepokoiło.

– Mam pójść po doktora?

– Nie... Pozwól mi dokończyć...

– Więc dasz radę pisać? Kiedy nauczę się migowego nie będę musiał cię o to pytać.

Z racji tego, iż na sali nie było nic, co mogłoby nam się przydać do pisania, dałem chłopakowi mój telefon. Byłem głębokiej wiary, że może go nie zniszczy. Wraz z pierwszym tekstem przekonałem się o jego dobrych zamiarach.

"Evan wygarnął mi za moje zachowanie. Musi cię bardzo lubić, skoro nauczył się podważać moje zdanie."

– Wracając do tego... Ja nie należę do ludzi typu Nancy White, czy tych innych ze stołówki. Stanąłem wtedy w twojej obronie.

"Możesz mi to jakoś zagwarantować?"

– No więc... Nie? Przyszedłem tu, pomogłem ci, co jeszcze mam zrobić?

"Nie wiem. Długo myślałem, że chcesz zabrać ode mnie Evana. Nie mam nikogo poza nim, dlatego nie podobało mi się, że ciągle z tobą jest. Kiepski ze mnie przyjaciel, skoro wkurzam się o takie rzeczy."

– Tak, masz rację. Jesteś do kitu – powiedziałem, na co Thomas zrobił niezadowoloną minę, otwierając usta, by móc obrzucić mnie podobnymi przymiotnikami. Powstrzymałem go od tego. Nie mógł marnować słów, skoro została mu ich jedynie garstka. – Cieszę się, że przyznałeś się przed samym sobą o tym, co cię boli. Nie zamierzam ci go zabierać, będziemy się spotykać jedynie co jakiś czas na lekcje migowego. Wtedy i z tobą będę mógł spróbować się dogadać. Pasuje ci taki układ?

"Jesteś dziwnym Apostołem."

Nim wyszedłem z sali, ustaliłem z Thomasem jeszcze kilka rzeczy. Podziękował mi przede wszystkim za ratunek. Lekarze powiedzieli mu, że gdyby nie dotarł na czas do szpitala, mógłby nawet udławić się własną krwią, co brzmiało makabrycznie. Udzielił mi również zgody na spędzanie czasu z Evanem (której nie potrzebowałem, przecież to Evan będzie decydował z kim się przyjaźni oraz spotyka). Właściwie ten Thomas nie wydawał się taki zły, jedynie na początku sprawiał wrażenie człowieka z zaburzeniami, ale po tym dniu na pewno zacznie myśleć o mnie inaczej.

Evan osaczył mnie od razu po wyjściu. Podarował mi kubek gorącej czekolady (najpewniej z automatu na dole), wydawał się niespokojny i... dotknął swoimi dłońmi moją twarz. Nie wiedziałem, czemu to robi, ale być może upewniał się, że wszystko ze mną dobrze. Thomas raczej nie powinien z łóżka szpitalnego się na mnie rzucać, ale jak widać szatynowi to nie wystarczało. Musiał sprawdzić, czy byłem cały. To miłe z jego strony.

Po wzięciu łyka napoju, odstawiłem go na krzesło, a Evan wyjął swój telefon do zaczęcia rozmowy.

"Poszło dobrze? Thomas ci wszystko wytłumaczył i przeprosił?"

– Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Między nami panuje zgoda, teraz bez problemu możemy uczyć się migowego – pokazałem Evanowi kciuk w górę, na co uśmiechnął się z wielką ulgą. Potem mnie przytulił, zupełnie jakby miało to oznaczać podziękowania.

Byłem zdziwiony jego gestem. Evan był ode mnie mniejszy, toteż musiałem go objąć odrobinę wokół głowy, przez co poczułem się niezręcznie i... całkiem miło. Nie uważałem naszego zachowania za dziwne, wręcz przeciwnie. Polubiłem to i miałem cichą nadzieję, że jeszcze wiele razy tak się do siebie zbliżymy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro