Rozdział 14. Jakie życie, taka śmierć.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



To był zwykły dzień.

Normalnie wzeszło słońce o odpowiedniej porze, rozświetlając pogrążoną we śnie półkulę ziemi. Ludzie zaczynali się rozbudzać, aby zgodnie z codziennym rytmem ruszyć do pracy lub szkoły. Nikt nie spodziewał się, że właśnie dzisiaj dla części Londyńczyków nastąpi koniec dotychczasowego życia, bo wszystko się dla nich zmieni.

Hermiona obudziła się długo przed budzikiem. Docierały od niej dziwne odgłosy, których nie spodziewała się słyszeć w czasie obecnie trwającej, wyjątkowo mroźnej zimy. Boso podeszła do okna, dziwiąc się temu, co zobaczyła za szklaną taflą. Patrzyła z trwogą na miejski krajobraz skąpany w złowrogiej pogodowej aurze. Zamknęła oczy i położyła zmarznięte dłonie na chłodnym, marmurowym parapecie, a następnie otworzyła okno i wyciągnęła ręce przed siebie, nie zważając na przenikliwy mróz, który dotarł do każdej komórki jej ciała. Już wiedziała, że w powietrzu wibruje czarna magia. Miała wrażenie, że czuje jej lepki, śmiertelny odór.

Trzasnęła mocno oknem i odeszła kilka kroków zdjęta nagłym przerażeniem, które ją sparaliżowało.

– Draco – wymówiła z miłością jego imię, chociaż wiedziała, że on jej nie usłyszy.

Wiedziała, że nie może go zawieść. Musi być gotowa na wszystko.

***

Nadszedł dzień ostatecznej walki.

Niebo rozświetlił potężny piorun, a po nim pojawił się ogłuszający huk grzmotu. Burza w środku zimy nie była zjawiskiem częstym, ale się zdarzała, równie złowroga i groźna jak ta letnia. Draco stał w niewielkim pokoiku, który ostatnimi czasy służył mu za całą jego osobistą przestrzeń. Gardził tym, w jakich warunkach przyszło im się od tygodni ukrywać. Znaleźli czasowe schronienie w najpodlejszej, mugolskiej dzielnicy Londynu. Miał wrażenie, że przesiąkł zgnilizną tej starej, wyniszczonej czasem kamienicy, a jednocześnie, dopóki w niej tkwił, cieszył się każdym oddechem, bo żył.

Ciągle myślał o Hermionie. Pielęgnował w sobie te kilka dobrych wspomnień z nią związanych, które podarował mu los. Kilka razy chciał się z nią spotkać, aby chociaż z oddali móc na nią popatrzeć, ale bał się, że sprowadzi na nią niebezpieczeństwo.

Teraz patrzył bezradnie przez okno, doskonale zdając sobie sprawę, że dzisiaj wszystko się skończy.

Śmierciożercy na czele z Lucjuszem Malfoyem postanowili, że właśnie dzisiaj wykorzystają moc ich największej, niszczycielskiej broni. Plan zakładał, że w godzinach porannych mieli pojawić się na jednej z ulic zatłoczonego centrum Londynu i rozpocząć atak. Liczył się efekt, czyli jak największa liczba ofiar. Potem mieli zniknąć.

Nigdy nie planowali przejęcia władzy w Ministerstwie. Rozpalała ich żądza zemsty, ale byli świadomi tego, że nie mają wystarczających sił, żeby tego dokonać. To miało być ich ostatnie uderzenie siejące zniszczenie.

– Malfoy! Idziemy! – krzyknął jeden z jego kompanów, a on jedynie się skrzywił, odwracając się od szalejącej za oknem burzy.

Draco Malfoy nałożył przerażającą maskę na twarz i poprawił włosy, które wystawały spod kaptura, chowając je dokładnie. Ponownie odwrócił się w stronę okna.

Wpatrywał się przygnębiony w pioruny uderzające w potężne wieżowce Londynu. Nigdy nie wyjawił nikomu, że od dziecka boi się burzy.

Ścisnął mocno pięści, zażenowany własnym strachem i mdłościami podchodzącymi do gardła. Strach przed piorunami mieszał się w nim z lękiem związanym z podjęciem przez niego postanowienia.

– Idziemy! Już czas! – wołanie się powtórzyło, a on przeklął w duchu.

Podniesione głosy podnieconych śmierciożerców sprawiły, że czuł w stosunku do nich jeszcze większą nienawiść. Jednak był tu z nimi. On również znienawidzony zostanie. Dla świata zawsze będzie śmierciożercą, mordercą, niezasługującym na pamięć i zrozumienie.

Tylko Hermiona będzie znała prawdę i to pozwalało mu na zebranie w sobie i zachowanie resztek zdrowego rozsądku.

Zszedł na dół do niewielkiego hallu, gdzie zebrali się pozostali. Przepchnął się przez zebranych, aby podejść do ojca.

Nadszedł moment, w którym miał odebrać z jego rąk czarną kulę.

Przeszył go ból, jednak był już do tego przyzwyczajony i wiedział, co go czeka. Zamknął mocy i z całych sił skupił tkwiącą w nim magię na wchłonięciu w siebie zła.

Przestał się jej bać.

– Musisz być silny, Draco – pouczył go Lucjusz. – Od ciebie zależy nasze powodzenie.

Każdy z nich miał swoje zadanie w tym przedsięwzięciu, a on musiał teraz wypełnić swoją rolę.

Nadszedł jego czas.

Boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że jego czas się dzisiaj też skończy.

Ktoś wydał rozkaz. Głośny trzask teleportacji kilkudziesięciu czarnoksiężników zlał się z odgłosem kolejnego uderzenia pioruna.


Śmierciożercy pojawili się nieopodal Oxford Circus Underground Station. Były godziny szczytu i wielu londyńczyków przemieszczało się, chcąc, jak najszybciej dostać się do pracy. Spoglądali przelotnie na przebierańców w czarnych szatach i złowieszczych maskach, nie zdając sobie sprawy ze śmiertelnego zagrożenia. Inni zirytowani uznali, że to nie jest ani odpowiednie miejsce, ani czas na happeningi i inne przedstawienia. Czerwone, charakterystyczne autobusy mijały ich, przeładowane turystami, których pełno było w tym mieście o każdej porze roku.

Ktoś rzucił zaklęcie. Inni rozpierzchli się, zajmując odpowiednie strategiczne stanowiska.

Pioruny co chwilę rozświetlały złowieszczo czarne niebo, a po chwili na nim ukazał się również drugi symbol wzbudzający strach. Wielka czaszka z wężem wyślizgującym się z jej ust pojawiła się na ciemniejącym niebie i już teraz przechodnie nie mogli uznać, że to forma sztuki ulicznej. Z niepokojem spoglądali w górę, gęsty śnieg sypał im prosto w skonsternowane twarze.

Draco czuł każdy drgający mięsień w swoim ciele. Liczył każdy oddech, który wypełniał jego płuca. W jednej ręce mocno ściskał różdżkę, którą będzie musiał rzucać mordercze zaklęcia, zaś w drugiej trzymał czarnomagiczną kulę. Z każdą kolejną upływającą minut czuł, jak ta moc, przenika jego ciało, przejmując nad nim kontrolę.

Musiał działać szybko, zanim nim zawładnie i zaleje jego serce nienawiścią.

I rozpętało się piekło.

Kilkadziesiąt zielonych, śmiertelnych płomieni trysnęło z różdżek jednocześnie, zabijając wszystkich, którzy znaleźli się w ich zasięgu. Mugole padali martwi.

Śmierć zbierała swoje żniwo.

Zatriumfowało zło.

***

W Ministerstwie Magii natychmiast podniesiono alarm i postawiono wszystkie jednostki w stan gotowości.

Wszyscy, którzy mieli dość siły do walki, zostali wezwani do bezzwłocznego stawienia się w wielkim hallu budynku, aby stąd drużynami ruszyć do walki przeciwko wrogom.

Hermiona, która przeczuwając, co się dzisiaj wydarzy, znajdowała się w Ministerstwie od kilkudziesięciu minut, podbiegła do przyjaciół – Harry'ego i Rona, i z wiarą w zwycięstwo ścisnęła ich dłonie. Kolejny raz, ramię w ramię, mieli podjąć walkę, z pozoru nierówną, ale ona jak zawsze wierzyła, że sobie poradzą. Teraz byli starsi i bogatsi w nowe doświadczenia, nie bali się.

Minister Magii również stawił się w pełnej gotowości. Nie było czasu na motywujące przemowy i pokrzepiające pieśni. Każdy wiedział, dokąd idzie i co go tam czeka. Dał znać szefowi aurorów, że czas najwyższy wyruszać.

***

Czarodzieje z Ministerstwa zaczęli pojawiać się w centrum Londynu, nadchodząc z różnych kierunków. Z przerażeniem patrzyli na dantejskie sceny, obrazy rodem z najgorszych koszmarów. Ciała zabitych, gruz rozwalonych częściowo budowli i głośne, szydercze śmiechy morderców, gdy katowali swoje ofiary, a w tle ogłuszające odgłosy szalejącej burzy, sprawiały, że panika wkradała się w ich waleczne dusze. Z wyciągniętymi różdżkami i przepełnionymi odwagą sercami, odpowiedzieli na wezwanie i zatracili się w boju.

Hermiona również rzuciła się w wir walki. Śnieg i przeraźliwy chłód utrudniał jej zadanie, ale nie zwracała na to uwagi. Chciała ocalić, jak najwięcej osób, więc przemieszczała się dalej przed siebie, rzucając, jak najwięcej zaklęć zbiorowej tarczy. Musiała uratować przerażonych mugoli, którzy byli bezbronni. Nie mieli oni żadnych szans w tym starciu. Miotała zaklęciami, przedzierając się do przodu, krok za krokiem.

W tumulcie ciał, gruzu i krwi chciała odnaleźć Dracona.

Nagle wyczuła, że utworzona przez nią tarcza, za którą skryła się rodzina z trójką dzieci, zaczyna opadać, dlatego rzuciła się do przodu, przyjmując na siebie silne uderzenie oszałamiacza. Zgięła się w pół, gdy siła zaklęcia uderzyła ją prosto w brzuch i opadła ciężko na kolana, lekko zamroczona. Ktoś podciągnął ją do góry, stawiając na nogi.

Ron stanął przed nią, osłaniając ją swoim ciałem przed zagrożeniem.

Drętwota! – ryknął i rzucił zaklęciem w stronę trzech śmierciożerców. Dwóch z nich upadło, zaś trzeciego wykończył kolejnym machnięciem różdżki.

– Jesteś cała?! – krzyknął, odwracając się do niej, a ona przez chwilę się go przytrzymała, aby dojść do siebie.

– Jestem – stęknęła, uspokajając oddech.

– Idę dalej, bo wciąż mają przewagę. Są niezwykle silni, upadają i powstają.

– Idź – powiedziała i ścisnęła go mocniej za ramię. – Idź i uważaj na siebie.

Patrzyła, jak oddalał się od niej, upewniając się wcześniej, że ona jest w stanie od siebie. Kochała w nim kiedyś tę troskę, którą nad nią roztaczał.

Ale teraz czekało na nią zupełnie inne zadanie. Musiała znaleźć Draco i go stąd na siłę zabrać, zanim będzie dla niego za późno. Była zdeterminowana i gotowa walczyć o niego do końca, tak, jak on nie był w stanie zawalczyć o siebie.

Po kilkunastu minutach, po rzuceniu serii silnych zaklęć, z których każde odebrało jej siły, gdy pot zalewał jej oczy ze zmęczenia, dostrzegła Draco w samym centrum walk.

Nie miał na sobie maski, a jego szata była rozdarta. Rzucał zaklęcia rozbrajające na zbliżających się do niego ciasnym kręgiem aurorów.

Przyspieszyła, żeby go ochronić albo zginąć razem z nim.

Obrócił się i zobaczył ją w tumanach kurzu. Widział krew spływającą po jej twarzy.

W ułamku sekundy, kiedy ich spojrzenia się spotkały, chciał jednym spojrzeniem powiedzieć jej wszystko, czego wcześniej nie zdążył i nie potrafił.

– DRACO, TERAZ! – ryknął Lucjusz, wybiegając zza sterty gruzu.

Nie wiedział, dlaczego jego syn do tej pory nie skorzystał z mocy. Tracił czas, rzucając zbędne zaklęcia. Mógł w jednej chwili obrócić wszystkich w pył, zrealizować plan i zdobyć wieczną chwałę, równą tej, jaką miał sam Lord Voldemort.

Lucjusz Malfoy pragnął tego dla siebie, ale uznał, że pozwoli, aby to jego syn zasłynął swoim okrucieństwem i uporem.

By stał się wielki, choćby chwila tej wielkości była krótka i zakończona śmiercią.

Gdy spojrzał na swojego jedynego syna, zrozumiał, że Draco nie realizuje ich planu, bo właśnie robił na jego oczach coś, czego z nim nie ustalił.

Nagle Draco teleportował się i zniknął, a wszystkie marzenia jego ojca przepadły.

Hermiona zawołała go, ale już było za późno, bo rozpłynął się w powietrzu. Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na jej zachowanie.

W tej jednej chwili dokładnie widziała jego twarz, tę prawdziwą ze szczerym spojrzeniem, tę, którą pokochała całym sercem.

Świat widział jedynie twarz zbrodniarza.

Powstało zamieszanie i aurorzy w amoku zaczęli atakować innych śmierciożerców, skoro stracili z oczu młodego Malfoya. Pojawiło się kilkudziesięciu mugolskich policjantów, którzy dołączyli do walki, strzelając z broni.

Hermiona upadła na kolana, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Niespodziewanie, ktoś podciągnął ją siłą do góry, stawiając ponownie na nogi.

– Ron jest ranny! Zabrali go do Munga – krzyknął jej do ucha Harry. – A ty? – zapytał, szybko oceniając jej powierzchowne obrażenia. Dostrzegł, że nie można z nią było nawiązać normalnego kontaktu.

Hermiona nie odpowiadała, tylko gorączkowo wzrokiem szukała Draco. Była pewna, że nie uciekł. Nie docierało do niej nic, co się działo tuż obok niej. Potter odciągnął ją siłą i posadził pod ścianą kamienicy, za stertą kamieni. Obiecał sobie, że po nią wróci, jak tylko to piekło się skończy.

– Siedź tutaj! Uważaj na siebie – powiedział, zanim odwrócił się i powrócił do walki.

Kobieta podniosła się, opierając ciężko o gruz.

– Tam na górze, spójrz, Harry! – krzyknęła za przyjacielem, który się zatrzymał i spojrzał we wskazanym przez nią kierunku.


Draco stał samotnie na dachu sześciokondygnacyjnej kamienicy. Porywisty wiatr sprawiał, że nie mógł utrzymać się na nogach. Czarnomagiczna moc coraz mocniej wyciągała z niego resztki sił.

Starał się uspokoić oddech i walące szaleńczo serce.

Na plecach czuł oddech śmierci, była bardzo blisko.

Właśnie w tym momencie zaczął realizować swój własny, osobisty plan.

Świat mógł go dalej uważać za śmiecia, mordercę, jednak ona jedna znała prawdę, poznała jego prawdziwą twarz. To mu wystarczało.

Skupił się na wypowiedzeniu prawidłowej inkantacji i wyszeptał zaklęcie.

Odgłosy wojny przestały do niego docierać. Dookoła pojawiła się i zwiększała swoje rozmiary z każdą chwilą wielka kula, która go w sobie zamknęła.

Była to jedyna szansa na wytłumienie nawałnicy śmierci, która mogła zniszczyć wszystko wokół, gdy zniszczy Krąg. Musiało mu się udać. Pamiętał dokładnie uwagi ojca, który zapewniał go, że wszyscy śmierciożercy zostali połączeni z Kręgiem, tak, żeby mogli częściowo czerpać z tej niewyobrażalnej siły. Spojrzał ostatni raz w dół, widział tłumy ludzi uciekających w popłochu przed czarnoksiężnikami.

Nie znając słów jakiejkolwiek modlitwy, błagał Boga, żeby Granger to wszystko przetrwała, żeby przeżyła. Niczego więcej nie pragnął.

Zostało mu niewiele czasu.

Czuł, jak jego serce się zamyka, oplątane złowieszczą mocą czarnej magii.

Ostatkiem sił podniósł Krąg Nienawiści, przeklinając go za to, że kolejny raz nie ma wyboru, znowu stoi po złej stronie barykady, tylko tym razem poniesie największą ofiarę.

Zginie, ale odkupi swoją duszę.

CONFRINGO! – krzyknął, rzucając zaklęcie na kulę. – To już koniec. – To była ostatnia myśl.

Poczuł nareszcie ulgę.

Potężny wybuch rozjaśnił całą ulicę pogrążoną w mroku.

Burza ustała, śnieg przestał padać. Śmierciożercy, aurorzy i mugole, jak równi z równymi, zatrzymali i wpatrywali w świetlne widowisko.

Kilkunastometrowe płomienie lizały dach kamienicy, gdzie wcześniej był Draco. Ziemia się zatrzęsła, a budynek zaczął się walić, jak domek z kart.

Czarne języki ognia trawiły budynek.

Większość śmierciożerców osłabła, a oniemieli aurorzy nie mogli dokonać szybkiej oceny sytuacji, bo wydarzyło się coś, czego nie rozumieli. Po chwili otrząsnęli się i podjęli odpowiednie działania. Pojmali morderców, którzy sami nie wiedzieli, dlaczego nagle utracili swoją moc.

Spośród wszystkich obserwatorów, tylko Harry z Hermioną, podejrzewali, co mogło się stać, ale jedynie ona miała pewność, kto to zrobił, kto poświęcił się, niszcząc dzieło Voldemorta, aby uratować pozostałych.

Hermiona nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Cały czas przed oczami miała obraz Draco, który trzymał w dłoniach kulę.

Na początku nie przyjmowała do siebie wiadomości, że zginął. Musiał się przecież jakoś uratować. Zniszczył kulę i uciekł.

Wybuch był jednak niezwykle potężny, a on był bardzo blisko.

Za blisko.

Gdy zrozumiała, że to on spowodował wybuch, zaczęła krzyczeć i nie była w stanie przestać.

Draco zginął, a ona nie zdołała go ocalić.

***

Obudziła się w szpitalu dopiero kilka dni później. Gorączka trawiła jej organizm, zatruwając ją, z każdym dniem coraz bardziej. Lekarze, którzy nad nią czuwali, nie chcieli jej przekazać żadnych informacji na temat przebiegu wydarzeń. Leżała bezwładnie na łóżku, zmęczona i niepewna tego, co zapamiętała. Wpatrywała się w biel ściany, które ją otaczały.

Nie chciała oddychać, być i trwać, gdy uświadomiła sobie, że on zginął.

Ale wciąż musiała się upewnić. Czekała, aż ktoś, kto będzie miał pewne informacje, coś jej powie. Coś, co będzie potwierdzeniem jej największego nieszczęścia.

Coś, co będzie mogła przeboleć i wypłakać.

Poczuła deja vu, gdy przyszedł do niej Harry. Niedawno przeżywała to samo, a miała wrażenie, że dotyczyło innego życia, innej osoby. Słuchała, gdy opowiadał jej o szczegółach bitwy, nazwanej Bitwą o Londyn, liczbie zabitych i ciężko rannych. Gdy już skończył, zadała mu tylko jedno pytanie.

– Czy znaleźliście Draco?

Harry spojrzał na nią wrogo, nie rozumiejąc, skąd to nagłe zainteresowanie Ślizgonem. Poczuł się urażony, że nie dopytuje o Rona, który w czasie walki stracił lewą rękę. Nie zareagowała też na wypowiadaną przez niego jak litanię listę zmarłych.

Interesował ją tylko los dawnego wroga, złego człowieka. Harry nie mógł tego zrozumieć.

– Dlaczego pytasz właśnie o niego?

Hermiona nie odpowiedziała, tylko posłała mu bezradne spojrzenie.

– To śmierciożerca. Sam widziałam, jak ktoś zdarł mu maskę. Walczył po ich stronie.

Jego przyjaciółka wciąż milczała.

– Lucjusz Malfoy siedzi w Azkabanie, ale milczy, nie chciał przekazać żadnych informacji. Podejrzewamy, że postradał zmysły, a Draco nie został odnaleziony, ale widziałem go w czasie bitwy.

Na te słowa kobieta się ożywiła, a jej oczy zaczęły bacznie go obserwować.

– Przed czy po wybuchu?

– Przed – odpowiedział. – Widziałem go tam na górze. Musiał zginął od siły rażenia tej mocy.

– Nie ma go wśród zabitych? A może został tylko ranny? – dalej dopytywała.

– Nie, nie odnaleziono go, ani żywego, ani martwego, ale znaleziono kilka ciał, ewidentnie śmierciożerców, bo mieli wypalone znaki, ale nikt ich nie zidentyfikował albo nie dało się tego zrobić – odparł Harry ponuro.

– Chcę zobaczyć te ciała – powiedziała Hermiona z przekonaniem, podnosząc się z poduszek. – Błagam, Harry.

– Hermiono, oni są już pochowani w zbiorowym grobie – odpowiedział i delikatnie popchnął ją na poduszkę, bo miał wrażenie, że zaraz zemdleje, tak bardzo zbladła. – Malfoy został uznany za zmarłego. Wizengamot pośmiertnie wydał na niego wyrok. Został uznany za współwinnego śmierci ponad dwustu osób. Jego nazwisko zostało dopisane do listy, był z nimi, był mordercą.

– Boże – jęknęła Hermiona, wtuliła się w poduszkę i gorzko zapłakała, nie mogąc się pogodzić z trudnymi informacjami.

Nie zdołała go obronić przed śmiercią i nie udało jej się ocalić jego imienia od wiecznej hańby. Nawet gdyby próbowała, nikt by jej nie uwierzył. Popełniła błąd, zachowując w tajemnicy ich układ, a teraz on odszedł od niej na zawsze i nie mogła nic z tym zrobić.

– Idź już, Harry. Chcę zostać sama.

Wiedziała, że samotność stanie się jej nową przyjaciółką, bo nigdy nikogo nie pokocha tak jak Draco.

***

Upalne słońce potęgowało duchotę letniego, gorącego popołudnia. Hermiona Granger kluczyła pomiędzy nagrobkami, w najdalszej i najbrzydszej części cmentarza. Starała się tu przychodzić codziennie, ale było jej coraz ciężej. Z każdym kolejnym miesiącem pojawiały się nowe trudności, ale była silna. Musiała taka być.

Rozpacz i ból nie opuszczały jej serca, pomimo że minęło już kilka miesięcy od jego śmierci i tragicznych londyńskich wydarzeń.

Jej serce nie było już samotne, biło równym rytmem z tym drugim, które się w niej całkowicie niespodziewanie pojawiło.

W dłoni trzymała białą różę, którą położyła na ciemnym kamieniu bezimiennego grobu, obok setek innych kwiatów, które tam zostawiła.

Uklękła na zielonej trawie i dotknęła palcami chłodnej skały. Zaraz po wyjściu ze szpitala zmusiła Harry'ego, żeby pokazał jej miejsce pochówku śmierciożerców. Było ono nieznane dla większości czarodziejów po to, żeby miejsce to nie stało się terenem działań chuliganów lub pogrążonych w żałobie rodzin ich ofiar.

Powoli zaczynała wierzyć w to, że Draco odszedł od niej na zawsze, chociaż wiedziała, że nigdy się z tym nie pogodzi.

Umarł, zniknął.

Była pewna, że gdyby przeżył, to by ją odnalazł. Wróciłby do niej i nie pozwoliłby jej tak cierpieć.

– Draco – szepnęła i poczuła, że głos jej się łamie. – Mam nadzieję, że tam, gdzie jesteś, jesteś teraz szczęśliwy. Ja muszę żyć dalej, przetrwać to. Przepraszam cię, że nie mogłam ci pomóc, nie uratowałam cię. Wybacz mi.

Wstała i ponownie dotknęła nagrobka. Pożegnała się i odeszła, ale wiedziała, że wróci tutaj wielokrotnie.

Całą prawdę o ostatnich miesiącach i jej tajnej współpracy z Draco poznali tylko jej przyjaciele.

Stali teraz nieopodal, w ciszy. Obiecali, że się nią zaopiekują, tak jak to robili do tej pory. Podeszła do nich ze łzami w oczach. Nie oceniali jej, chociaż nie potrafili zrozumieć jej postępowania, ale byli przy niej, tak jak tego potrzebowała.


Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci.

Wisława Szymborska


Zapraszam jeszcze na Epilog, który niedługo się pojawi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro