Rozdział 41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szłam chwiejnym krokiem w stronę drzwi...

~ Dasz radę!- kibicowała mi wilczyca- Wierzę w ciebie!

To wszystko przez to, że wczoraj troszeczkę, wcale nie za dużo wypiłam... Wyczuwacie sarkazm?

~ Naciśnij na tę klamkę!- wyciągnęłam rękę ku drzwiom.

Gwałtownie się odwróciłam, czując czyjeś spojrzenie.

- Nawet ze mną nie jest tak źle...- zaśmiała się Jessica.

- Ale ze mną jest...

Dziewczyna otworzyła je za mnie i poszła do kuchni. Chris smacznie spał, a ja umyłam się, ubrałam w czarną bluzkę do pępka, leginsy, koturny i zrobiłam lekki makijaż.

- No!- spojrzałam na swoje odbicie- Piękna z ciebie laska!

Co ja wyprawiam?! Ze mną jest źle! Naprawdę! Dzwonię do lekarza!

Chris leżał na łóżku podparty dłońmi i patrzył na mnie uwodzicielsko.

- Jak tam?

- Dzwonię do lekarza! Ze mną jest źle!

- Moja wina, że masz kaca?

- Ugh...- nie dał mi dokończyć.

- Wczoraj nieźle się bawiłaś...

Poczułam jak kręci mi się w głowie. Za chwilę zwymiotuję!

~ Nie poddawaj się!

- Próbuję!

Zeszłam na dół i zrobiłam sobie tosty. Trochę pomogły. 

W pewnym momencie moja wilczyca zaczęła śpiewać. Czy na nią też działa alkohol?

Kiedy przestała wybiegłam z domu. Pobiegł za mną Chris w samych spodniach, na bosaka! Komicznie to wyglądało! Dziewczynę goni jakiś facet, boso, w samych spodniach!

Upadłam na ziemię, bo zostałam chwycona przez silne męskie ramiona.

- Tu cię mam!- położył się obok mnie.

- Ha, ha, ha! Puszczaj!- krzyczałam.

- Odzywaj się do mnie z szacunkiem!- udawał obrażonego. Jak ja go kocham...

- Yym... Szanowny panie Chrisie! Proszę puścić niewinną kobietę!

- Nie wiem czy nie jest taka nie winna?- uniósł brew w górę.

- No co ja takiego robię?

- Znęcasz się na mnie!- znów udawał obrażonego.

- Niby jak?

- Uciekasz mi z sypialni!

- Oj, o to sam musisz zadbać!

- Ciekawe jak...- przerzucił mnie przez ramię.

- Na pewno nie tak!

- No nie wiem...

Zaczął biec bardzo szybko, przez co kręciło mi się w głowie.

Zatrzymał się przed domem. Wszedł, zamknął za sobą drzwi i rzucił mnie na kanapę.

Pocałował mnie delikatnie w usta.

- Nie przeszkadzam?- spytał Brian z łobuzerskim uśmieszkiem.

- A wiesz, że tak?- zaśmiał się Chris.

- Nie słuchaj go!- wtrąciłam- Porwał mnie!

- Uciekinierki trzeba łapać!

- A gdzie Jessica?- spytałam.

- Śpi w pokoju...- uśmiechnął się Brian.

- Aaaa... To może nie będę jej budzić.- poruszyłam brwiami, a Chris wpadł w śmiech.

- Jest zmęczona...

- Kate? Wiesz, że to jest nasz prywatny dom? Wiesz taki oddzielny od reszty watahy... Tutaj mieszka Luna ze swoim mate i ich goście, a w pozostałych budynkach wataha... Wiedziałaś o tym? Co nie?

- Jak mogłam wiedzieć? Masz mnie tam zaprowadzić! To rozkaz!

- Robi się królowo...

- Królowo?

- Robi się moja sprzątaczko!

- Ej!

- Brian, idziesz z nami?

- Jasne! Tylko powiem Suzy, że jak Jessica się obudzi, to niech powie gdzie jestem!

- Jesteśmy!

Wyszliśmy z domu i kierowaliśmy się do domu watahy. A ja myślałam, że to on...

Weszliśmy do lasu. Hm... Dobrze ukryte. Zza drzew wyłonił się ogromny sześcio piętrowy budynek. Przed nim był duży ogród i plac zabaw. Dookoła biegały dzieci, a rodzice rozmawiali ze sobą. Ja tu będę mieszkać?! W zasadzie już mieszkam.

Wszystkie oczy spoglądały z niedowierzaniem w naszą stronę.

- Alfa wrócił!- krzyknął jakiś młodzieniec, a ja nie wiedziałam o co chodzi.

- Hip, hip! Hurra! Hip, hip! Hurra!- wszyscy zaczęli wiwatować.

Czy ja o czymś nie wiem?

- Witaj Luno!- skłonił się jakiś chłopak.

- Em... Cześć? Możecie mówić mi po imieniu! Kate...

- Tak niegzecnie!- powiedziała jakaś czterolatka.

- Przepraszam za nią!- kobieta wyglądała jakby się czegoś bała.

- Hej! Przecież was nie zabiję! A to, że zwracacie się do mnie po imieniu to nic złego! Chodź.- zachęciłam dziewczynkę ręką. Musiałam pokazać, że jestem godna zająć to stanowisko.

- Idziesz na plac zabaw?- spytałam.

- Tak!

- A jak masz na imię?

- Karolinka!

- To chodźcie razem z nami dzieciaki!

Wszystkie małe osóbki, z śmiechem rzuciły się na mnie i na plac zabaw.

Rodzice na początku byli zakłopotani, przerażeni. Potem bezradni, bezsilni. A potem uśmiechnięci i zadowoleni! Czyli jestem dobrą Luną dla tego stada!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro