stary dom.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


  Uchylające się ze zgrzytem wrota, (bo na pewno nie zwykłe drzwi) nie podniosły kurzu, jak obawiał się Mavka. Zamiast tego wpadające z zewnątrz krople deszczu stały się jedynym zabrudzeniem na płytkach ─ a był pewien, że nie opłacał żadnej firmy sprzątającej. Nikt z rodziny również z pewnością nie pofatygowałby się, by odwiedzić dawne miejsce zamieszkania jego zmarłej babci (głównie ze względu na fakt, że Lilith Callahan nigdy nie była bardzo lubiana we własnej rodzinie, Mavka stanowił wyjątek od reguły). Był jednak pewien, że przez dwa lata stania pustym, budynek powinien pokryć się kurzem, przynajmniej wewnątrz.

  W końcu westchnął i ruszył powoli do środka budowli, postanawiając zignorować sprawę jej tajemniczej czystości ─ ewentualnie mógł przecież dowiedzieć się później. Prąd powinien być, ale Mavka był niemal pewien, że korki już dawno wywaliło, więc nawet nie próbował włączyć światła. Na jego szczęście chmury i deszcz nie odcięły całkiem dopływu światła do domu.

  Gdy trafił do kuchni przez myśl przeszło mu pytanie, "Czy ktoś opróżnił lodówkę po śmierci Lilith?", nikt nie chciałby przecież żadnych radioaktywnych odpadów w nowym miejscu zamieszkania. Pierwsze zadanie po dotarciu nasunęło się więc samo: sprawdzić stan ewentualnie istniejącej zgnilizna.

  Kierując się w stronę ustawionego przy ścianie urządzenia, usłyszał z zewnątrz wręcz rozrywający przestrzeń grzmot i wzmagający wiatr. Pogoda się pogarszała. Koniecznie musiał upewnić się również, czy dach nie zaczął przeciekać.

  Ledwie wyciągnął dłoń do drzwiczek urządzenia, a te postanowiły zrobić mu przysługę i otworzyć się same. Lampka w środku mignęła kilkukrotnie (czyżby jednak nie było problemów z prądem?), aż jej światło padło na wyłaniającą się z lodówki marę rozkładającego się, półprzezroczystego cielska, już pozbawionego gdzieniegdzie skóry i mięśni, odsłaniając w ten sposób wystające kości. Truchło nie miało ciała od pasa w dół, a właściwie do tego fragmentu najzwyczajniej zanikało. Twarz była rozciągnięta w obrzydliwe zdenerwowanym, (jakby wyrwano je z miłego snu co najmniej!) wyrazie, dodatkowo otoczoną rozwichrzonymi, ciemnymi jak smoła włosami. Paskuda wyciągała w stronę Clarka łapska i chrypnęła coś rozpaczliwie.

─ Już? Wylazłaś? Ja naprawdę potrzebuję sprawdzić, czy nie rozkłada się tam żaden pasztet ─ ziewnął, w głowie doliczając kolejne miejsca do sprawdzenia w starej posiadłości.

  Po chwili oczekiwania zdał sobie sprawę, że istota (czymkolwiek właściwie była) utknęła uwieszona za ręce i szyję kajdanami, do których łańcuch rozpływał się gdzieś we wnętrzu sprzętu.

─ Oh, więc nie wyjdziesz? Cóż, skoro to twój pokój to chyba nie mogę wyrzucić go z domu, już nie wspominając o tym, że średnio mogę pozwolić sobie na nowe wydatki, więc nowej nie kupię. To w porządku, jeżeli wciąż będę tu trzymał jedzenie?

  Kolejne chrypnięcie w odpowiedzi potraktował jako zgodę. Uznając jednak, że ta żywa (albo nie?) zgnilizna brzmi, jakby nie piła nic by zwilżyć gardło od lat, chwycił bez zastanowienia karton mleka z półki, odkręcił go i wlał do jęczących w boleści, otwartych ust. O dziwo napój ani nie był w stanie rozkładu, ani też nie przelał się przez istotę i nie zatonął pod meblami.

─ Okej, wybacz, ale ja już pójdę... A nie wiesz może, czemu tu nic poza tobą nie gnije? ─ zapytał Clark na odchodne.

  Straszydło ułożyło dłoń, palcem wskazując dość ewidentnie coś za jego plecami. 

  Gdy Mavka się odwrócił, zauważył ciemnoskórego mężczyznę o średnio postawnej sylwetce, długich, związanych nisko włosach oraz spokojnych oczach. Ubrany był w jasną koszulę, pasujące spodnie oraz trochę biżuterii, co wydało się Mavce przesadne jak na zwykłe porwanie czy inne włamanie, więc odrzucił tę opcję.

─ Jeżeli jesteś jakimś znajomym Lilith Callahan, spóźniłeś się trochę na odwiedziny. Zmarła dwa lata temu-

─ Oh, więc jesteś duchem przywiązanym do tego miejsca za sprawą Lilith? Dobrze wiedzieć, Millie przywiązało do tej lodówki podczas mojej nieobecności tutaj, w dodatku nie ma języka i w żaden sposób nie mogę się z nią porozumieć! ─ raczej-nie-włamywacz postanowił mu przerwać.

─ Duchem...? Chyba w pewnym sensie tak? Jakiś sentyment do babci na pewno miałem ─ wymamrotał Mavka, uznając, że chodzi o powód, dla którego sam znalazł się w posiadłości. Drugiej części wypowiedzi nieznajomego po prostu nie zrozumiał.

─ Babci? Więc jesteś którymś z jej wnuków?  ─ dopytał ciemnoskóry.

─ ...Mavka Clark jestem, miło cię poznać. Chyba miło.

xxx

eee... więc... dzień-dobry-wieczór.

oryginalnie ta praca została przeze mnie napisana i wysłana na konkurs pisarski "Irlandzkie opowiadanie z dreszczykiem" Fundacji Kultury Irlandzkiej.

a skoro nic nie wygrała to mnie to pierun i w sumie publikuję w internecie, bo regulamin tego nie zabrania, tym bardziej chyba, skoro nic nie wygrałem.

05.02.2022R.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro