Rozdział 11. Zły adres (Baltazar)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dotarło do mnie, jak to zabrzmiało. Noella, zamiast zacząć ze mną flirtować, jak wszystkie inne dziewczyny, które kiedykolwiek do siebie zapraszałem, zamilkła i zrobiła minę upodobniającą ją do przestraszonego króliczka. Roześmiałem się, by przykryć nasze nagłe zakłopotanie.

– Miałem na myśli, że pewnie kiedyś odwiedzisz mnie z Bogną i Michasią, no i z Karolem, jak wróci do domu. W końcu odmiana mojego mieszkania będzie twoją zasługą, jesteś współtwórcą tego projektu.

Widziałem, że te słowa ją uspokoiły. Wyszła z szafy, strzepnęła z ubrania niewidoczny pyłek i mogliśmy udać się na dalsze zakupy. Kiedy wychodziliśmy ze sklepu z ustalonym terminem dowozu wielkogabarytowych mebli, dwoma zapakowanymi wózkami i dodatkową torbą pełną dodatków, bez których według Noelli nie mogło być mowy o nadaniu mieszkaniu nowego życia, okazało się, że zima zaskoczyła nie tylko drogowców, ale i nas. W osłupieniu patrzyliśmy na śnieżycę, która błyskawicznie pokrywała samochody i drogi.

– Jeśli tu zostaniemy, utkniemy – zauważyła kobieta.

– To co? Biegniemy?

Skinęła głową. Puściliśmy się biegiem ku zaparkowanemu w oddali autu. Wcisnąłem przycisk zwalniania blokady zamków. Noella z trudem otworzyła drzwi i wrzuciła torbę na tylną kanapę. Potem uciekła przed śniegiem na fotel pasażera. Ja walczyłem z bagażnikiem, z uciekającymi wózkami i paczkami, które uparcie wypadały mi z rąk. Przeklinałem pod nosem i wrzucałem paczki z powrotem do środka. Później odstawiłem wózki na wolne miejsce, bo naprawdę nie miałem siły wracać z nimi, i wpadłem na miejsce kierowcy. Zapaliłem silnik i włączyłem klimatyzację, ponieważ w środku zaczęło się robić naprawdę nieprzyjemnie.

– Dojedziemy? – spytała Noella.

– Dojedziemy – powiedziałem, choć wcale nie byłem tego taki pewien.

Kątem oka zobaczyłem, że Noella przypatruje mi się i przygryza wargę, by się nie roześmiać.

– Co jest? – zapytałem, nie odrywając wzroku od drogi.

– Nie obraź się – zaczęła – ale w tej chwili przypominasz bałwana.

Rozchichotała się.

– A ty z tym twoim chichotem przypominasz elfa świętego Mikołaja – odciąłem się.

Ugryzłem się w język, by nie dodać, że ona cała jest jak elf. Dość seksowny elf, dorzuciłem w myślach, rzucając okiem na jej kolana w czerwonych rajstopach.

Zaśmiała się jeszcze głośniej. Nagle usłyszałem dźwięk aparatu.

– Zrobiłam ci zdjęcie, zobaczysz później i przestaniesz dziwić się mojej reakcji – oznajmiła Noella.

A potem, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, wyciągnęła ku mnie rękę i delikatnie zrzuciła topniejące płatki z moich włosów i ramion. Kiedy musnęła palcami moją szyję, przeszył mnie dreszcz. Znów zagryzłem wargi, by nie powiedzieć czegoś, czego bym później żałował, jak na przykład: „prześpij się ze mną". Nie, żeby mi to nie chodziło po głowie, szczególnie teraz, kiedy czułem jej miękką skórę na karku. Jednak jakiś wewnętrzy instynkt podpowiadał, że to nie byłoby najlepsze zagranie. Zresztą Noella nie wyglądała na kobietę, która poszłaby do łóżka z facetem, którego tak krótko zna. W przeciwieństwie do Fredy.

– Wszystko w porządku? – spytała z troską w głosie. – Masz taki dziwny wyraz twarzy.

– Jest okej – odparłem natychmiast. – Koncentruję się na jeździe, warunki są trudne – skłamałem, ale tylko połowicznie.

– Mogę włączyć radio? – spytała. – Taka aura wprost prosi się o świąteczny podkład.

I tak oto jechaliśmy przez miasto w śnieżycy, przez którą nie widziałem dalej niż na dziesięć centymetrów, w akompaniamencie nieśmiertelnego Last Christmas i otuleni aromatem cytrusów i korzennych przypraw, które nauczyłem się kojarzyć z Noellą. Nawet nie wiem, kiedy zasnęła. Wydawało mi się, że w milczeniu obserwuje zaśnieżony świat, a tymczasem z fotela pasażera zaczął dobiegać spokojny, miarowy oddech. Kiedy zatrzymałem się na czerwonym świetle, zerknąłem na Noellę. Wyglądała na taką drobną i bezbronną, kiedy spała. Kosmyk rudych włosów uciekł z upięcia i fruwał przed jej twarzą w rytm jej oddechu. Po chwili wahania założyłem jej lok za ucho. Nawet nie poczuła, taka była zmęczona. Pewnie źle spała po spotkaniu z Fredą, a ja wyciągnąłem ją jeszcze na maraton po sklepie meblowym. Miałem wyrzuty sumienia, a jednak nie żałowałem.

Poderwałem się, kiedy ktoś na mnie zatrąbił. Pokazałbym mu wiadomy palec, ale w tych warunkach i tak by tego nie zauważył, więc po prostu ruszyłem przed siebie. Wreszcie podjechałem pod swój blok. Zerknąłem na śpiącą pasażerkę. Niech jeszcze chwilę odpocznie. Wysiadłem z auta, zaniosłem wszystkie rzeczy do mieszkania – niech to szlag, nienawidziłem nosić zakupów na ileś razy – i dopiero wtedy obudziłem Noellę. Powoli otworzyła oczy i spojrzała na mnie ciepło. Dopiero teraz zauważyłem, że ma orzechowe tęczówki ze złotymi plamkami. Zmrużyła oczy, gdy uderzył w nie mróz.

– Jesteśmy w domu?

O, do licha. Nie pomyślałem, żeby zawieźć ją do jej domu. Odruchowo pojechałem do siebie, czyli do Łagiewnik. Staliśmy właśnie pod jednym z bloków z wielkiej płyty. Nagle zrobiło mi się strasznie głupio.

– Wiesz... – zacząłem, żeby jakoś z tego wybrnąć. – Jest dopiero dwudziesta. Pomyślałem, że może wpadniesz do mnie na herbatę? A jeśli lubisz składać meble z Ikei, to możemy sobie urządzić prawdziwą imprezę. Stawiam kolację za pomoc.

Zmarszczyła brwi. Rozejrzała się dookoła i dopiero wtedy dotarło do niej, na co patrzy.

– Łagiewniki – mruknęła. – No dobra, mogę ci pomóc. Nie mam daleko do domu.

Fakt, przy ładnej pogodzie do bloku Noelli i Bogny szło się stąd jakieś dziesięć lub piętnaście minut. Przy takiej śnieżycy nikt o zdrowych zmysłach nie zaryzykowałby nawet tak krótkiego spaceru. Z drugiej strony, przy tak intensywnych opadach moje auto zaraz znajdzie się pod trzydziestocentymetrową białą kołdrą, a drogi nie będą przejezdne. Jednak zaspana Noella zdawała się tego nie dostrzegać. Pomogłem jej wysiąść z auta i pobiegliśmy do klatki schodowej.

– Trzecie piętro – rzuciłem.

Skierowałem się do windy. Wcisnąłem guzik.

– No coś ty – zaśmiała się ruda. – To tylko trzecie piętro. Chodź. Chodzenie po schodach jest zdrowe. – I poszła, nie czekając na mnie.

Dwie minuty później otrzepywaliśmy ubrania w moim mieszkaniu. Noella już od progu rozglądała się ciekawie.

– Mówiłem, że potrzeba tu odświeżenia – przypomniałem. – Po prawej jest łazienka, po lewej kuchnia, salon i dwa niewielkie pokoje, w tym jeden z balkonem. W jednym była sypialnia rodziców, w drugim pokój mój i mojej siostry. Nadal są tam nasze dziecięce biurka, będę musiał je wyrzucić.

– Stare biurka? – spytała z zaciekawieniem. – Mogę zobaczyć?

– Jasne. Ja zrobię nam coś do picia, a ty pooglądaj wszystko, co chcesz. Tylko nie zaglądaj do szuflad, to już jest creepy – zaśmiałem się.

– Za kogo ty mnie masz? – odparła z udawanym oburzeniem. – Jeszcze nie zauważyłeś, że ja szukam raczej trupa w szafie? – dodała chichocząc i znikła mi z oczu.

– Znając ciebie, będzie to trup zeszłorocznych Świąt! – krzyknąłem za nią. – Zamawiam chińszczyznę!

*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*

Wróciłam po przerwie! Zmogła mnie choroba, ale już jest lepiej, więc wykorzystuję czas w łóżku na pisanie, tworzenie materiałów na tiktoka (kto mnie nie obserwuje, niech to nadrobi, jeśli chce: Setsuhen639) i picie morza gorącej herbaty :)

Jak Wam się podoba zamieszanie wywołane przez śnieżycę? To dopiero początek ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro