Rozdział 6. Komediodramat (Noella)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Baltazar zmierzył mnie spojrzeniem i skrzywił się z niesmakiem. Niedawno po takim doświadczeniu pobiegłabym do łazienki i przepłakałabym tam pół godziny, a potem wróciłabym do biurka, udatnie ignorując spojrzenia współpracowników, którzy udawaliby, że nie widzą moich zaczerwienionych i opuchniętych oczu. Dziś, po roku terapii, poczułam bolesne ukłucie w środku i pomyślałam, że nie muszę się na to zgadzać. Wyszłam bez słowa i do końca dnia starałam się unikać tego faceta jak zarazy.

Dziś znowu wyszłam z pracy dwie godziny po czasie. Marzyłam jedynie o tym, by spokojnie wrócić do domu, zrobić sobie gorącą czekoladę i odpalić netflixa. Ledwo udało mi się przebić autobusem przez krakowskie korki, dotrzeć do mieszkania, wskoczyć w ciepłą piżamę w renifery i włączyć telewizor, kiedy zadzwonił telefon. Szósty zmysł podpowiadał mi, bym nie odbierała, ba, nawet nie patrzyła, kto dzwoni, ale nie posłuchałam go, wiedziona zwykłą ciekawością.

Wprost ku swojej zgubie. Zupełnie niczym Pandora.

Zobaczyłam nieznany numer. Odebrałam.

- Słucham?

- Skarrrbie! - Głos po drugiej stronie był wybitnie kobiecy. - Czy ty jesteś Noell?

- Noella - poprawiłam odruchowo.

- Fantastic! - zapiała obca kobieta. - Słoneczko, zbierz tyłeczek w troki i staw się w Wierzynku za pół godziny. Czekamy na ciebie, ja i Baltazar.

- Co? Ale nawet nie wiem, z kim rozmawiam!

- Really? Zapomniałam się przedstawić, bywam taka roztrzepana. Tu Freda. Bye, daling!

Rozłączyła się. Odjęłam telefon od twarzy i patrzyłam na aparat, jakbym trzymała w ręce jadowitego węża. Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam iść. Miałam już fajrant. Wyjrzałam za okno. Było ciemno, w dodatku padał deszcz ze śniegiem. Dopiero co wróciłam do domu. Miałabym ubierać się i znowu pakować do centrum? Wolne żarty!

Pokręciłam się po mieszkaniu. Zahaczyłam o łazienkę, poszperałam w kuchni, zerknęłam na listę świątecznych filmów do nadrobienia. Cały czas czułam nieznośny ciężar w brzuchu. W końcu westchnęłam głęboko, zgorszona własnym brakiem asertywności, a następnie powlekłam się ku szafie. Zdecydowałam się na prostą, ciemną sukienkę z grubej dzianiny, a do tego założyłam ciemnozielone rajstopy i kolczyki w kształcie śnieżynek. Spryskałam się jeszcze perfumami i byłam gotowa do wyjścia.

Mimo grubego płaszcza i kozaków byłam przemarznięta, kiedy dotarłam do Wierzynka. Zapytany o Fredę kelner zaprowadził mnie do niej w ukłonach. Poczułam się dziwnie. Idę na spotkanie z supermodelką. Ha, ha, wszechświat ma nieźle spaczone poczucie humoru.

Sama restauracja była piękna. Utrzymana w tradycyjnym stylu, z eleganckimi tapetami, ozdobnymi stropami kasetonowymi, białymi obrusami na stolikach i krzesłami obitymi tkaniną. Ciemne kotary w oknach nadawały pomieszczeniu miękkości i tajemniczości. Podobała mi się również drewniana lamperia. Na ścianach wisiały obrazy, które, jak podejrzewałam, były autentyczne. Wszystko spowijał blask spływający z dekoracyjnych żyrandoli. Ogromne choinki przybrano błyszczącymi, ale subtelnymi bombkami i jednokolorowymi lampkami udającymi świece. Jednym słowem - splendor. Ruszyłam za kelnerem ku wysokim drzwiom.

W końcu ich zauważyłam. Zabójczo piękna blondynka siedziała przy okrągłym stoliku, niedbale opierając się o oparcie krzesła. Jędrny biust i talię osy zakrywało coś na kształt kaszmirowego sweterka, który skurczył się w praniu. Nienaganny makijaż i fryzura podkreślały urodę kobiety. Freda patrzyła na Baltazara jak na skarb, który koniecznie chciała dostać w swe starannie wypielęgnowane ręce. Z niejasnych powodów przypominała mi smoka, a ściślej rzecz biorąc - smoczycę.

Z kolei Baltazar, zamiast dać się oczarować, siedział sztywno i patrzył na Fredę beznamiętnym wzrokiem. Zaskakujące. Spodziewałam, że będzie się ślinić na jej widok. Pasowaliby do siebie. Para atrakcyjnych, pewnych siebie blondwłosych ludzi.

Chciałam się wycofać. To nie był mój świat. Nie chciałam mieć z nimi do czynienia. Już miałam obrócić się na pięcie i uciec, gdy złapał mnie wzrok mężczyzny. Baltazar zdawał się prosić o ratunek. Zaiskrzyło, jakbym rozumiała go lepiej niż kogoś, kogo poznałam zaledwie wczoraj.

Westchnęłam w duchu i zbliżyłam się do stolika.

- Można? - spytałam, wskazując na wolne krzesło.

Freda odwróciła się od Baltazara i popatrzyła na mnie. Czułam, jak jej wzrok prześlizguje się po mojej fryzurze, prostej sukience, butach na niewysokim słupku, a wreszcie - po moich krągłościach. Niemal się skrzywiła, ale taki grymas nie pasowałby do jej perfekcyjnej twarzy, więc ograniczyła się do wymownego spojrzenia.

- Noello.

Ku mojemu zaskoczeniu Baltazar wstał i odsunął mi krzesło. Prawie zbierałam zęby z podłogi. To ten sam pajac, który wczoraj śmiał się ze mnie, kiedy upadłam? Może Bogna miała rację i pomyliłam się co do niego?

- Dobrze, że przyszłaś - dodał, a jego głos zabrzmiał szczerze. - Pięknie wyglądasz.

Świat stanął na głowie. Dobrze, że już siedziałam, bo z wrażenia mogłabym się przewrócić.

- Ciebie też miło widzieć - odpowiedziałam utartą formułką. - Pani Fredo, jestem...

- Wystarczy: Fredo - przerwała mi blondynka. Miała melodyjny głos zabarwiony lekkim akcentem, jakby zbyt długo przebywała za granicą.

No... okej. Dam radę.

- Fredo - zaczęłam jeszcze raz - nazywam się Noella Grudnik i jestem redaktorką twojej książki. Pełnię obowiązki zarówno redaktorki prowadzącej, która poszła na urlop macierzyński, nie, chciałam powiedzieć, że na zwolnienie przed porodem, jak i...

- Ciii, darling. Powiedz mi coś, o czym nie wiem.

W międzyczasie pojawił się kelner. Ze stresu nawet nie zajrzałam do karty. Poprosiłam o herbatę zimową, licząc, że w ogóle taką mają.

- I butelkę Chateau Latour Martillac - dodał Baltazar.

Do stu piorunów, nawet nie wiedziałam, jak on ma na nazwisko!

- Pani... - zaczęłam, ale tym razem sama się poprawiłam: - Fredo, pomyślałam, że skoro premiera książki będzie poprzedzała Boże Narodzenie, to pójdziemy w tym kierunku i utrzymamy wszystko w klimacie Dziadka do orzechów. Co na to powiesz?

- Dobrze, słonko - zgodziła się modelka. - Nie mam wymagań co do reszty. Moim jedynym życzeniem był Baltazar.

Wcale nie zabrzmiało to dwuznacznie. Wcale.

- Pamiętaj, że to już ostatni nasz wspólny projekt - zastrzegł mężczyzna.

- Och, rzeczywiście, zapomniałabym.

Białe ząbki Fredy zalśniły w kuszącym półuśmiechu.

Co tu się wyprawia?

Kelner wrócił z winem. Opowiedział nam o nim, więc dowiedziałam się, skąd pochodzi i z jakich szczepów powstało, a następnie otworzył je i rozlał po trochę do kieliszków. Kuzyn Bogny powąchał trunek, spróbował odrobinę, przytrzymując go przez chwilę w ustach, a wreszcie przełknął.

- Dziękujemy, może być - zawyrokował Baltazar.

Zauważyłam, że Freda nie zniżała się do rozmowy z ludźmi pracy. Cud, że w ogóle rozmawiała ze mną. Pewnie gdyby nie umowa wydawnicza, nie wypowiedziałaby do mnie ani jednego słowa.

Czy to naprawdę byłoby takie straszne?, zastanowiłam się.

Spróbowałam wina. Zmrużyłam oczy z zachwytu. Było przepyszne! Ciemnoczerwone, intensywne, owocowe, ale z nutą wanilii i długim finiszem. Wyczuwałam w nim owoce leśne, kwaskowate wiśnie, kwiatowy posmak i lekką cierpkość, którą równoważyła miękka słodycz. Upiłam kolejny łyk i poczułam rozkoszne ciepło rozchodzące się po przełyku. To było najlepsze wino, jakie piłam w życiu. Jeśli dostanę premię świąteczną, kupię sobie takie na Boże Narodzenie.

- Smakuje ci? - spytał Baltazar.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że przez cały czas uważnie mnie obserwował.

Z wrażenia aż się zakrztusiłam. Dobrze, że wino nie pociekło mi nosem!

*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*

Jak Wam się podoba Freda? Znajdziecie jej podobiznę w części Bohaterowie!

Myślicie, że Noella w końcu polubi Baltazara? Albo przynajmniej nauczy się go tolerować? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro