Rozdział 9. Konsternacja (Baltazar)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dzień mijał mi boleśnie powoli. W głowie cały czas roztrząsałem wydarzenia poprzedniego wieczoru. Freda zachowała się okropnie wobec Noelli. To mnie jednak nie dziwiło, ona wszystkich poniżej swoich standardów traktowała źle. Zastanawiało mnie natomiast, dlaczego moja eks uparcie próbowała mnie uwieść.

Na moje szczęście - z marnym skutkiem.

Nie zmienia to faktu, że siedziałem właśnie w dawnym mieszkaniu rodziców i pracowałem nad projektem książki Fredy. Jej idealna twarz, dodatkowo wygładzona i rozświetlona przez odpowiednie filtry, patrzyła na mnie szyderczo z fotografii, którą wkomponowywałem w okładkę i materiały promocyjne. Moja była narzeczona wiedziała, że w czasie pobytu na Wyspach część czasu spędziłem jako grafik, ale zaczynałem od marketingu. Być może dlatego chciała, żebym to ja pomógł przy jej książce o tandetnym tytule Czy to grzech?, która opowiadała - a jakże! - o życiu supermodelki o światowej sławie, czyli właśnie samej Fredy.

Złośliwie pomyślałem, że zapomniała dodać, jak naprawdę się nazywa. Dla własnej uciechy na moment usunąłem wielkie litery składające się w wyraz FREDA, po czym zastąpiłem je prawdziwym nazwiskiem autorki: Alfreda Paszcza. Przez chwilę napawałem się tym widokiem, ale zaraz z westchnieniem przywróciłem poprzednią wersję.

Przypatrzyłem się kilku wersjom okładek. Miałem nadzieję, że Fredzie spodoba się chociaż jedna z nich i będę miał ją już z głowy. Najlepiej na zawsze.

Wyłamałem palce - głupi nawyk - i uznałem, że to koniec na dziś. Zerknąłem na zegarek. Po piętnastej. Hm. Ciekawe, czy Noella też już skończyła pracę. Sam nie wiem czemu, ale chciałem się z nią spotkać. Może pogadalibyśmy o książce Fredy.

Nie, skrzywiłem się na samą myśl, to głupi pomysł. Muszę pomyśleć o czymś, co nie wywoła u niej dyskomfortu. Zasłużyła na to po wczorajszym wieczorze. Znowu przypomniało mi się, jak weszła do restauracji w czarnej sukience, upiętych włosach i kolczykach przypominających płatki śniegu. Pewnie nie zwróciłbym na nie uwagi, ale tak uroczo wisiały u jej zaczerwienionych od mrozu policzków...

Potrząsnąłem głową. Potem spojrzałem na telefon. Dzwonić czy nie dzwonić? Oto jest pytanie. Może lepiej nie. W końcu Noella za mną nie przepada. Nie będę jej się narzucać.

Zrobiłem sobie kawę. Smakowała dziwnie. A właściwie była bez smaku. Ta w wydawnictwie była lepsza. Muszę zapytać Noellę, jaką kupują, też taką chcę. Popijając czarny napój, rozejrzałem się po mieszkaniu. Podczas przeprowadzki wzięliśmy stąd niewiele rzeczy. Z czasem część wyposażenia wysłaliśmy do nowego domu, część rozdaliśmy znajomym, a część wyrzuciliśmy. Teraz było tu dość pusto. Prosta, drewniana kuchnia z podstawowymi akcesoriami. Stara wersalka i niska ława w salonie. Szafa, łóżko małżeńskie i mały stolik w dawnej sypialni rodziców. Dwa dziecięce biurka w pokoju moim i Klary, mojej młodszej siostry. Ciemnozielona, choć wciąż elegancka łazienka z niezbędnym minimum wyposażenia. Niewiele potrzeba mi było do szczęścia, ale może powinienem trochę tu przeorganizować, skoro zamierzam już zostać w Krakowie na stałe. A przynajmniej na większą część roku. To się jeszcze zobaczy. Problem w tym, że w ogóle nie miałem pojęcia o urządzaniu domu. Najpierw mieszkałem z rodzicami, a potem w wynajmowanych mieszkaniach, które były w pełni umeblowane.

Mógłbym poprosić o pomoc Bognę, ale miała urwanie głowy w pracy i małą Michasię, która bardziej jej potrzebowała niż ja. Nie miałem tu też wielu znajomych z lat dzieciństwa. Utrzymywałem kontakt może z dwoma kumplami, którzy już założyli rodziny, więc żyli swoimi sprawami.

Do licha, pomyślałem. I nagle mnie oświeciło. Chwyciłem za telefon.

- Halo? - usłyszałem. - Kto mówi?

- Baltazar - przedstawiłem się. Dotarło do mnie, że o ile ja miałem numer Noelli, który Bogna wpisała mi na wypadek, gdyby jej nie było w domu, o tyle kobieta nie miała mojego numeru. - Chciałem zapytać, czy masz może jakieś plany?

Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałem coś przypominającego szloch.

- Nie mam żadnych planów - wyjąkała Noella pomiędzy jednym a drugim spazmem.

- Coś się stało? - Zaniepokoiłem się. Co mogło doprowadzić ją do płaczu? - Wszystko okej?

- T-tak. Nie. Może. Nie wiem - odpowiedziała. - Nie mam z kim spędzić Bożego Narodzenia - wyrwało jej się.

To mnie zaskoczyło. Bogna mówiła, że Noella ma rodzinę.

- Zresztą nieważne - dodała zaraz kobieta. Oczyściła gardło. - To nie twoja sprawa. Po co dzwonisz? Chodzi o książkę Fredy?

- Właściwie... - zawahałem się. Wypadało mi to robić? - Chciałem prosić cię o nietypową przysługę. A dokładniej pomoc.

- Coś się stało? - teraz to ona zadała to pytanie.

- Nie, nie - zaprzeczyłem szybko. - Po prostu Bogna jest zajęta, a ja nie mam głowy do takich rzeczy i zastanawiałem się, czy nie pojechałabyś ze mną do Ikei? Mieszkam w starym mieszkaniu rodziców i niemal niczego tu nie ma.

Odpowiedziała mi cisza. Po kilkudziesięciu sekundach zapytałem skonsternowany:

- Noella? Jesteś tam?

- Tak - odpowiedziała cicho. - Nie jestem pewna, czy jestem odpowiednią osobą do takiego zadania. Przypomnij sobie swoją reakcję na widok mojego mieszkania.

Pamiętałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Wiesz, uznałem, że może i masz prawdziwego świra na punkcie Bożego Narodzenia, ale może właśnie potrzebuję kogoś takiego jak ty.

- Jak ja? - po jej głosie wyczułem, że się zjeżyła. - Czyli?

- Kogoś pełnego energii i niebanalnych pomysłów - odparłem od razu. W końcu mam jakiś samczy instynkt przetrwania. - To co? Masz czas po pracy? Chyba powinnaś niedługo kończyć?

Westchnęła przeciągle.

- Przyszła Freda - wyszeptała do słuchawki. - Nie wiem, po co. Wszystkie dokumenty już podpisała. Ty jeszcze nie przesłałeś projektów. Nie mam pojęcia, co ona robi u pani Ady, ale obawiam się, że szybko stąd nie wyjdę.

Och, znałem ten schemat. Freda przychodziła gdzieś na ostatni moment i zajmowała swoją osobą wszystkich dookoła, aż ostatni, najbardziej wytrwały element tego łańcucha nie pękał, załamując ręce nad niemożliwymi do spełnienia życzeniami celebrytki.

- Nadal jest w gabinecie dyrektorki? Freda? - spytałem szybko.

- Tak, chyba tak - powiedziała Noella po kilku długich sekundach.

- Uciekaj.

- Co?! Zwariowałeś?

- Uciekaj, jak nie chcesz siedzieć w pracy do trzeciej w nocy tylko po to, by dostać później rozstroju nerwowego. Zaufaj mi. Powiedz, że gorzej się poczułaś i zwiewaj. Czekaj na mnie w kawiarni na rogu, będę za dwadzieścia minut, okej?

- No nie wiem... - słyszałem wahanie w jej głosie.

- Noello, ten jeden raz mi zaufaj - poprosiłem stanowczo. - Ubieram się już. Dwadzieścia minut. Uciekaj.

Odłożyła słuchawkę. Miałem gorącą nadzieję, że mnie posłucha. Szybko zrobiłem kilka zdjęć mieszkania, by pokazać je Noelli, jeśli zgodzi się ze mną jechać. Potem rzuciłem się po kurtkę i kluczyki. Nie wiedzieć czemu poczułem się nagle jak dzielny rycerz mający uratować uwięzioną przez smoka białogłowę. Albo Rudolf ratujący Święta swoim czerwonym nosem. Zatrzymałem się w pół kroku, kiedy sobie to uświadomiłem. Roześmiałem się głośno z tego nonsensu, po czym wypadłem z mieszkania.

*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*.*

Noellę i Baltazara czeka prawdziwe wyzwanie: zakupy w Ikei! Jak myślicie, podołają? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro