Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry leżał twarzą zwróconą w kierunku podłogi. Podniósł się. Głowa bolała go tak mocno, że myślał, iż zaraz wybuchnie. Powoli wstał, a gdy tylko uniósł głowę, ujrzał coś przerażającego. Bazyliszek wił się na drugim końcu sporej komnaty. Wybraniec nie wiedział, co ma zrobić, był przerażony.

Zostaw mnie — powiedział w języku węży, a słowa te same wymknęły się chłopakowi.

Wtedy ogromny, zielony gad rzucił się w jego kierunku. Harry krzyczał, ale nie było nikogo, kto mógłby mu jakoś pomóc. Chłopak zaczął biec. Biegł na oślep, aż nagle wpadł na ścianę. Otworzył oczy, wielkie wrota, które rozciągały się przed nim, były zamknięte. Odwrócił się, odrażająco zielone stworzenie było bardzo blisko. Wystarczył jeden skok zwierzęcia, a chłopak zostałby połknięty żywcem. Harry nie miał wyboru, nie wiedział, co go czeka, gdy otworzy wielkie drzwi, na których widniał wąż z mieniącymi się, rubinowymi oczami, ale musiał zaryzykować.

Otwórz się — powiedział mową węży.

Bazyliszek był coraz bliżej niego. Już szykował się do skoku, a Harry bał się, że zaraz zginie. Gdy nagle usłyszał huk, spojrzał w stronę wrót i zobaczył, że otworzyły się na tyle, by mógł przez nie przejść. Szybko wbiegł do środka. Wejście zatrzasnęło się tak blisko gada, który miał szeroko otwartą paszczę, że szybkie zamknięcie zmiażdżyło stworzeniu ząb, łamiąc go tuż przy wielkiej paszczy.

Miejscu, w którym Potter się znajdował, było ciemne i nienaturalnie ciche, lecz niestety nie na długo. Harry już po chwili usłyszał krzyk i złapał się za głowę, nie mogąc wytrzymać z bólu, myślał, że zaraz umrze, że przeraźliwy dźwięk rozsadzi go od środka. Chłopak wił się na ziemi, nie mogąc znieść uczucia agonii, krzyczał coś, ale nie słyszał własnych słów. Aż niespodziewanie w tym strasznie ciemnym pokoju, zapaliła się pochodnia, krzyk powoli tracił na sile, podobnie jak ból. Harry zdołał się podnieść, ale dyskomfort w okolicach blizny dalej dawał o sobie znać. Chłopak wstał i ruszył korytarzem, który jeszcze parę chwil temu wydawał się wielkim pokojem. Nagle zobaczył coś dziwnego. Płomyk świecy, unoszący się samoistnie w powietrzu. Pochodnia zgasła, Harry'emu zostało tylko to małe światełko, które niespodziewanie ruszyło naprzód z zawrotną prędkością. Chłopak wiedział, że nie może go zgubić, biegł za płomieniem, starając się z całych sił go nie stracić z oczu. Niespodziewanie światełko zniknęło.

— Nie zostawiaj mnie! Błagam cię — prosił chłopak.

Nigdy cię nie zossstawię. Ja zawszzzze będę gdzieśśśś z tyłu ciebie. Jak cień, aż do dnia, w którym naresssszcie zginieszzzz — usłyszał.

Obrócił się gwałtownie, ale wszędzie była tylko ciemność. Coś kazało chłopakowi upaść na kolana, jakaś bardzo potężna siła, której Harry nie był w stanie się oprzeć. Nad nim pojawiło się światło... Jedno, drugie, trzecie, czwarte, kolejne, jeszcze więcej płomieni i pochodni. Jakaś szyba... Za szkłem znajdowała się dziewczyna z burzą brązowych włosów na głowie. Chłopak widział ją dokładnie, choć znajdowała się bardzo daleko. Znowu krzyk, tak strasznie bolesny. Harry nie miał wątpliwości, że to dziewczyna tak krzyczy. Chciał jej pomóc. Na chwilę zrobiło się cicho i wtedy Potter dostrzegł coś, co doszczętnie go sparaliżowało. Głowa, łysa niby wężowa. Wysoki mężczyzna. Harry nie widział jego twarzy, ale nie miał wątpliwości co do osoby, która stoi odwrócona tyłem do niego.

Crucio! — krzyknął mężczyzna.

Dziewczyna zawyła z bólu. Harry przerażony sceną, która rozgrywa się przed jego oczami, cały się trząsł, rozpoznał znajomą twarz. Chciał biec i pomóc torturowanej pomimo tego, że nie miał przy sobie różdżki. Biegł, ale nic się nie działo. Wcale nie był bliżej wężowej głowy.

— HERMIONO! — krzyknął zrozpaczony.

Zaklęcie na chwilę ustało. Przyjaciółka spojrzała na niego. Była wykończona.

— Pomóż mi — powiedziała strasznie cicho, ale Harry to usłyszał.

Nagle mężczyzna roześmiał się na całe gardło.

Crucio! — ponowił klątwę.

Hermiona znów zaczęła wrzeszczeć i wić się na podłodze z bólu. Potter nie mógł nic zrobić. Krzyczał, ale nikt go nie słyszał. Wężowa głowa śmiała się przeraźliwie, widząc męki dziewczyny.

— HARRY! — usłyszał chłopak - HARRY! PROSZĘ CIĘ, WSTAŃ! POMOCY!

Nagle korytarz zniknął. Wybraniec obudził się. Obraz przed jego oczami był niewyraźny, rozmyty, ale poznał, że to Ron stoi nad nim. Głowa dalej bolała go niemiłosiernie. Chciało mu się wymiotować.

— HARRY! — krzyczał Ron przerażony widokiem chłopaka. — Neville, przyprowadź profesor McGonagall! Szybko! — wydawał polecenia. Bardzo bał się o swojego przyjaciela, który był cały mokry i bardzo blady.

— Hermiona... — powiedział bardzo cicho i niewyraźnie Potter. — Szybko, musimy jej pomóc, ma kłopoty, on ją torturuje — mówił tak chaotycznie, że Ron ledwo cokolwiek zrozumiał. Zaraz po swojej wypowiedzi Harry zwymiotował na łóżko, głowa bolała go coraz bardziej.

— Co się dzieje!? — usłyszał ostatkami sił znajomy głos opiekunki swojego domu, po czym zaczęło mu się robić ciemno przed oczami, aż w końcu zemdlał.

***

Potter obudził się w skrzydle szpitalnym. Głowa dalej go bolała, ale mimo wszystko czuł się dużo lepiej niż ostatnio. Nagle przypomniał sobie o przyjaciółce.

— Gdzie jest Hermiona? — zapytał bardzo cicho, gdyż nie miał sił, by powiedzieć to tak głośno, jak zaplanował.

Chciał się podnieść, ale nie mógł. Jego mięśnie i ciało nie chciały go słuchać. Po kolejnej nieudanej próbie wstania, przyszła pani Pomfrey.

— Nie podnoś się, kochany — powiedziała podchodząc do chłopaka.

— Gdzie jest Hermiona? Muszę się z nią zobaczyć — rzekł wciąż bardzo cicho, dalej walczą ze sobą, aby móc wstać i pójść zobaczyć przyjaciółkę.

— Nie martw się, teraz jest na lekcjach. Była tutaj dzisiaj rano z tym rudym chłopcem. Przynieśli ci to — odparła wskazując na górę słodyczy, znajdującą się na stoliku obok łóżka Harry'ego.

— Ile już tutaj jestem — zapytał Harry, który dalej wolałby zobaczyć się z Gryfonką.

— Przynieśli cię jakieś dwa dni temu w nocy. Wyglądałeś strasznie. Podałam ci odpowiednie leki, po których zasnąłeś. Powinieneś teraz odpoczywać — powiedziała kobieta, a w jej głosie można było usłyszeć troskę.

— Czuję się dobrze — zaprotestował Harry, po czym znowu zaczął się podnosić, niestety nieudolnie.

Pani Pomfrey podeszła do niego i kazała mu wypić jakieś eliksiry. Chłopak wiedział, że kłócenie się z pielęgniarką nie ma najmniejszego sensu, więc wypił wszystko, co mu podała, po czym zrobił się senny i prawie natychmiast zasnął.

Kilka godzin później ocknął się, dalej  w skrzydle szpitalnym, na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech, gdy od razu po otwarciu oczu usłyszał:

— Harry! Tak bardzo się martwiliśmy! — mówiła Hermiona.

Dziewczyna siedziała przy łóżku bruneta, a obok niej był Ron, który również wyglądał na bardzo ucieszonego.

— Cześć — powiedział Harry.

— Co się stało? Znowu miałeś koszmary? — pytała zaniepokojona szatynka.

Harry już chciał jej odpowiedzieć, gdy do skrzydła szpitalnego weszły trzy postacie. Chłopak na początku nie rozpoznał wchodzących, ale po chwili jego wzrok się wyostrzył i wiedział, kto złożył mu wizytę.

Nad jego łóżkiem stał uśmiechnięty profesor Dumbledore, a obok niego profesor McGonagall, która również wyglądała na zadowoloną. Trzecia postać stanęła dużo dalej od pozostałych, a leżący rozpoznał w przybyszu znienawidzonego profesora Snape'a. Jego mina była strasznie poważna i wykrzywiona w wielkim grymasie, który zawsze pojawiał się na jego twarzy, gdy patrzał na Harry'ego. Chłopak próbował się podnieść, ale nie obyło się bez pomocy jego przyjaciół. Po chwili przy Wybrańcu stała również pani Pomfrey, która była wyraźnie niezadowolona, widząc tyle osób przy chorym.

— Pan Potter potrzebuje spokoju — oburzyła się.

— Zajmiemy mu tylko chwilkę, Poppy — powiedział spokojnie profesor Dumbledore. Pielęgniarka omiotła wszystkich wzrokiem, po czym westchnęła ciężko.

— No dobrze, ale wy — teraz zwróciła się do Rona i Hermiony — musicie opuścić salę. Możecie przyjść wieczorem, po kolacji — oznajmiła.

Przyjaciele spojrzeli ostatni raz na, już siedzącego, Harry'ego, a następnie wyszli z pomieszczenia. Pani Pomfrey również oddaliła się do swoich obowiązków, zostawiając chłopaka z profesorami. Dyrektor usiadł na krześle przy Harrym, ale reszta nauczycieli dalej stała.

— Jak się czujesz, Harry? — zapytał miło Dumbledore.

— Dobrze, dziękuję — odparł
spokojnie chłopak.

— Bardzo się z tego powodu cieszę. Gdy byłem tu ostatnio, rzeczywiście nie wyglądałeś tak zdrowo, jak teraz — powiedział i szczerze się uśmiechnął.

— Co się stało, Potter? — zapytała profesor McGonagall. — Strasznie się zmartwiłam, widząc cię wtedy w pokoju. Zresztą nie tylko ja — dodała, patrząc na dyrektora.

— Śmiem twierdzić, że znowu miałeś koszmary związane z Voldemortem — powiedział dyrektor, a pozostali nauczyciele skrzywili się, słysząc to imię.

— Tak, profesorze — powiedział Harry. — On chciał zabić Hermionę, torturował ją.

Po tych słowach Snape prychnął i wyszedł ze skrzydła szpitalnego, nie czekając na resztę.

— Dobrze, Harry — rzekł dyrektor. — Chciałem mieć pewność. W takim razie my już się będziemy zbierać — dodał, gdyż dostrzegł pielęgniarkę stojącą w rogu pokoju. — Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia.

Po tych słowach nauczyciele opuścili pomieszczenie, a ich miejsce natychmiast zajęła pani Pomfrey, każąc pić choremu różne mikstury.

_________________________________________

Koniec pierwszego rozdziału. Wiem, że może być trochę nudny, ale musiałam go zrobić, bo inaczej następne części nie miałyby sensu. Dajcie znać jak wam się podoba :) Obiecuję, że będą następne części, mam fajny pomysł na to opowiadanie (przynajmniej tak mi się wydaje XD).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro