21. Chase

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dochodziła siódma rano, o tej porze roku latarnie na zewnątrz dopiero się wygaszały. Zaczynała się jesień. Dzień był wyjątkowo ponury, przez niewielkie kuchenne okno do środka sączyło się jedynie mgliste przytłumione światło z ulicy. Chase siedział w kuchni przy filiżance czarnej kawy. Nie potrzebował jej, ale lubił jak gorzki płyn rozgrzewał go od środka. Na niewielkim kuchennym stole rozłożone były niedokończone schematy radiostacji, nad którymi pracował w ciągu ostatnich tygodni. Zostało jeszcze kilka technicznych szczegółów do dopracowania. Gdzieś w głębi niewielkiego mieszkania rozległ się cichy zgrzyt otwieranych drzwi. 

Przez krótką chwilę pomyślał, że Sara zaraz wejdzie do kuchni w koszuli nocnej i potarganych włosach narzekając na to, jak bardzo się nie wyspała i marudząc, czemu jej brat musi hałasować tak wcześnie. Naleje sobie pozostałej kawy z dzbanka do kubka, który już dla niej z przyzwyczajenia przygotował. Dla niej ta pora dnia była środkiem nocy, w przeciwieństwie do Chase'a była typem sowy. Zazwyczaj siedziała wieczorami i odsypiała długo, rzadko udawało się ją ściągnąć z łóżka przed dziesiątą, przez co notorycznie spóźniała się do pracy. Choć i tak nikt nie zwracał na to uwagi. Chase wstawał wcześnie, często w ciągu dnia w ogóle się nie widywali. Mijali się, czasem przelotem zamienili kilka zdań. On wcześnie wychodził, ona wracała jak już spał. Tak wyglądało ostatnie kilka lat. Teraz szczególnie boleśnie tego żałował.

Zamiast Sary do pomieszczenia wszedł Shade, przeciągając się w progu. Chase tylko westchnął na widok jego umięśnionego ciała, na którym opinała się szara bawełniana koszulka. W porównaniu z nim wyglądał, no cóż... jak on, niepozorny, niezbyt wysoki i chudy chłopak, którego jedyną zaletą było to, że nie był głupi. Na szczęście nie mógł się nad sobą dłużej użalać. Jego wzrok przykuł przedmiot, który Shade trzymał w ręku, a następnie z rozmachem położył na stole tuż przed jego oczami. Była to skórzana kabura z pistoletem. Chase skrzywił się, przenosząc wzrok z broni na Ryana, który zdążył już usiąść na krześle naprzeciwko.

- Mógłbyś to zabrać ze stołu? - zapytał z wyraźną dezaprobatą, zerkając na swojego gościa z ponurą miną.

- Radosny jesteś z rana, nie ma co. To dla ciebie, Wave chce, żebyś miał się czym bronić.

- Nie mam pojęcia, jak się tego używa, a tu i tak trzeba mieć specjalne pozwolenie na... - zaczął protestować.

- Nikt nie pyta o pozwolenie jak do ciebie celuje - przerwał mu Shade i spojrzał wyzywająco nastolatkowi prosto w oczy - mogę cię nauczyć.

- Do nikogo nie zamierzam strzelać - odparł może odrobinę zbyt ostro ignorując słuszny argument i pochylając się z powrotem nad dokumentacją.

Chase był wyraźnie zirytowany, bardziej niż chciał to okazać. Tą część rzeczywistości skutecznie wyrzucał dotychczas ze swojej percepcji. Był świadomy, zarówno tego, że naraża się na niebezpieczeństwo, jak i niepewnej przyszłości. Już od dawna nie tylko rozmawiał z Wavem, ale przede wszystkim słuchał. To, czego nie dowiedział się wprost, mógł wywnioskować z innych informacji, danych dokowań, informacji transportowych. Każda działalność wojskowa, ale też cywilna zostawiała jakiś ślad w eterze. Zagrożenie do tej pory jednak należało do dni, które dopiero miały nadejść. Leżący na stole rewolwer był pierwszym elementem, wyłaniającym się z rozmytej przyszłości, materializującym jego lęki. Nie był na to gotowy.

- W porządku. Mogę się napić kawy? - Ryan nagle zmienił temat, ale kaburę zostawił tam, gdzie ją położył. Wstał nie czekając na odpowiedź i napełnił kubek, aromatycznym płynem. Wiedział, że nie ma sensu naciskać, wystarczyło poczekać. Było oczywiste, że reakcja nastolatka wynika z wyparcia. Z pewnością rozumie więcej niż chce przyznać. Nikt nie pragnął, żeby sprawy potoczyły się, tak jak się potoczyły, ale też nie mieli na to żadnego wpływu. I nikt już nie liczył na pokojowe rozwiązania. Ale chłopak miał osiemnaście lat i mimo ponadprzeciętnych zdolności technicznych i niezwykłej inteligencji, miał prawo się bać. Shade był siedem lat starszy i też się bał. Usiadł z powrotem na krześle i wziął łyk czarnego płynu.

- Smakuje ohydnie, nie wiem, jak możesz pić tą smołę, wypala kubki smakowe - stwierdził krzywiąc się i pierwszy raz tego ranka wywołując delikatny uśmiech na twarzy Chase'a, który już zaczął zwijać papiery ze stołu.

- Wrócę za kilka godzin z uczelni, potem możemy załatwić dla ciebie dokumenty.

- Mogę pójść z tobą - zaproponował Ryan, choć wiedział, że nastolatek nie ma w tej chwili ochoty na jego towarzystwo.

- W charakterze mojej opiekunki czy brata, bo nie wyglądasz ani na jedno ani na drugie? - zapytał z drwiną w głosie.

- Może twojego chłopaka - odgryzł się Ryan- weź przynajmniej to – wyciągnął z kieszeni niewielkie urządzenie, przypominające zegarek. Chase wiedział co to. Lokalizator i komunikator. Sparowany działał wyłącznie pomiędzy dwoma identycznymi aparatami - może przynajmniej nie zgubię cię drugiego dnia. A dokumenty załatwię w międzyczasie, zdaje się, że nie mam wiele do roboty.

- Zgoda - Chase zarzucił torbę na ramię i skierował się do wyjścia.

- Wiesz, że w końcu będziesz musiał zacząć o tym myśleć - rzucił Ryan w stronę pleców chłopaka.

Ręka Chase'a zawisła nad klamką.

- Problem w tym, że ja bezustannie o tym myślę - odpowiedział z powagą i wyszedł nie czekając na reakcję swojego nowego towarzysza.

Kilkanaście godzin później, dużo później niż zamierzał, Chase przekroczył próg mieszkania. W przedpokoju panował półmrok rozświetlony jedynie słabym światłem dobiegającym z łazienki. Odgłos wody w kranie oznaczał, że Shade też już wrócił. Nie zdążył jednak nawet zamknąć za sobą drzwi, gdy poczuł jak ktoś, ukryty do tej pory w cieniu wbija mu w plecy coś, co mogło być tylko lufą pistoletu. Zamarł w przerażeniu. Czuł, jak serce próbuje wyrwać mu się z piersi.

- Podnieś ręce i powoli się obróć - usłyszał znajomy głos. Ton, którym to powiedział był zimny i groźny, jakby należał do kogoś zupełnie innego, kogoś, kto jest w stanie zabić człowieka. Powoli wykonał polecenie. Ryan stał przed nim mierząc do niego z krótkiego rewolweru. Palec wskazujący lewej ręki położył na ustach sugerując, żeby Chase był cicho. Chłopak patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. I tak nie miał odwagi się odezwać. Shade nie wyglądał dobrze. Z rozbitego łuku brwiowego skapywała mu krew, usta nie były w dużo lepszym stanie, głęboko rozcięte i opuchnięte z jednej strony. Najbardziej przerażająca jednak była ilość krwi znajdująca się na jego ubraniu i rękach.

Shade opuścił broń jak tylko upewnił się co do tożsamości nastolatka. Następnie przesunął go lekko i upewnił się, że na zewnętrznym korytarzu nie ma nikogo innego. Zamknął i zaryglował drzwi. Dopiero wtedy powiedział:

- Przepraszam, musiałem się upewnić - odetchnął głęboko - zauważyłeś, żeby ktoś za tobą szedł?

Chase przecząco potrząsnął głową.

- Co się stało? - zapytał bezskutecznie próbując opanować drżenie głosu.

- Ktoś mnie śledził, jak tylko odebrałem dokumenty - odpowiedział wlokąc się w stronę łazienki. Utykał na lewą nogę. Włożył głowę pod wciąż lejącą się z kranu zimną wodę. Wypłukał usta wypluwając znaczną ilość krwi. Woda długo barwiła się na różowo. Chase bezwiednie za nim podążył, przyglądając mu się w oszołomieniu. Dopiero po chwili ocknął się z pierwszego szoku. Poszedł do kuchni i wyciągnął kostki lodu z zamrażalnika, rozkruszył je i owinął w czystą bawełnianą ściereczkę. Wziął też apteczkę z szuflady i szklankę wody. Wrócił do Ryana, który zdążył przenieść się do sypialni i leżał teraz na łóżku z zamkniętymi oczami. W prawej dłoni nadal trzymał broń. Jego klatka piersiowa rytmicznie podnosiła się i opadała. Chase usiadł na skraju łóżka i podał mu zimny kompres. Ryan od razu przyłożył go do  opuchniętej wargi, która w międzyczasie stała się sino-fioletowa.

- Dzięki.

- Założę ci plastry ściągające na tą rozciętą brew, powinno wystarczyć. Chyba nie trzeba tego szyć.

Shade pozwolił mu opatrzyć ranę. Następnie podniósł się, połknął dwie tabletki przeciwbólowe popijając wodą i znowu opadł zmęczony na łóżko.

- Ta krew... - zaczął Chase niepewnie.

- W większości nie należy do mnie. W większości już do nikogo nie należy - odpowiedział dwuznacznie. Chłopak zrozumiał.

- Wyglądasz okropnie.

- Twoje słowa ranią bardziej niż kule, przykro mi, że już ci się nie podobam - westchnął teatralnie.

- Tego nie powiedziałem - Chase zastanawiał się, czy te żarty mają drugie dno, na razie jednak miał ważniejsze kwestie do wyjaśnienia - myślisz, że nadal jesteśmy tu bezpieczni? - zmienił temat.

- Gdybyśmy nie byli, już byśmy byli martwi. Ale... nie wiem, jak długo będziemy mogli tu zostać.

- Zrobię ci coś do jedzenia, pewnie jesteś głodny.

- Byle nic, co trzeba gryźć - Shade przesunął językiem po zębach - chyba dwójka mi się rusza.

Chase wstał i już miał opuścić pokój. Zatrzymał się w progu i odwrócił w stronę Ryana, który teraz wyglądał, jakby spał. Jego sylwetka oświetlona była słabym światłem niewielkiej lampki stojącej na biurku.

- Shade... - powiedział cicho.

- Hmmmh...

- Naucz mnie jak się bronić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro