25. Powrót

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sara rozsiadła się w fotelu kapitańskim, który Holger jej chwilowo odstąpił. Stan dziewczyny najwyraźniej wciąż go niepokoił. Było to najwygodniejsze miejsce na mostku, więc nie narzekała, cieszyło ją nawet to wyróżnienie. Z dziecięcym zainteresowaniem przyglądała się zaawansowanym panelom sterującym, naszpikowanym kontrolkami, przyciskami i wskaźnikami, próbując odgadnąć ich przeznaczenie. Komandor stał za nieużywanym fotelem drugiego pilota, zaciskając ręce na jego oparciu i patrzył z niepewną miną, jak wodzi palcami po konsoli. Nie była pewna czy bardziej boi się o jej zdrowie, czy o to, że zaraz coś poprzestawia albo popsuje. Nic jednak nie mówił. Przed jej oczami rozciągał się niesamowity widok na szary bezkres pustynnego Bezbrzeża, skąpanego w ostrych promieniach przedpołudniowego słońca, przesuwający się z wolna za lekko przyprószonymi pyłem szybami. Ogrom przestrzeni wciąż robił na niej wrażenie, choć nie pierwszy raz miała okazję oglądać Ziemię z tej perspektywy.

Lekarz pokładowy utrzymywał, że wypadek nie skutkował trwałymi zmianami, ale ostrzegł, że przez jakiś czas może odczuwać nieprzyjemne objawy, jak zawroty głowy, omdlenia lub nierówny rytm serca. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a ona czuła się wyśmienicie. Pomimo tego, przez pięć dni Komandor nie chciał nawet jej widzieć i uparcie odmawiał spotkania, twierdząc, że ma się nie przemęczać i leżeć w łóżku. Dwa pierwsze dni doktor Walsh trzymał ją na oddziale, na którym mimo, że praktycznie nic się nie działo, mogła przynajmniej porozmawiać z pielęgniarką. Pozostałe trzy jednak spędziła w swojej kajucie sama, wychodząc jedynie na krótkie spacery do mesy. Ponieważ miała mnóstwo czasu, a Holger odebrał jej możliwość robienia czegokolwiek sensownego, skończyła tłumaczenie listu od Chase'a i zaczęła planować budowę urządzenia. Praca skończyła jej się pod koniec drugiego dnia, stwierdziła, że dłużej nie wytrzyma bezczynności i postanowiła sprawdzić pomieszczenie, w którym prawie nie zginęła. Wiedziała, że Holger kazał je zapieczętować i miała nadzieję, że znajdzie tam jakieś ślady albo wskazówki. Nie później niż 5 minut po opuszczeniu kajuty, na korytarzu złapał ją Holger wykazując niezwykłą gorliwość w pilnowaniu jej. Chyba wolała nieczułego, obojętnego Komandora niż jego obsesyjnie nadopiekuńczą wersję. Na szczęście dał się przekonać, żeby kolejnego dnia w końcu porozmawiali poważnie, grożąc, że w przeciwnym razie do reszty zwariuje. Nie wydawał się zadowolony, ale łaskawie wyraził zgodę. W ten sposób szóstego dnia po wybudzeniu znalazła się tutaj.

W przeciwieństwie do zajęć fizycznych, na brak tematów do rozważań nie mogła narzekać. Od trzech dni bezustannie myślała o liście, który Holger jej przekazał, gdy opuściła oddział medyczny. Nie była to długa wiadomość. Zaledwie jedna strona zapisana odręcznym pismem od kogoś, kto podawał się za jej ojca. Z początku nie mogła uwierzyć, że jej ojciec żyje, jednak zamiast radości i nadziei czuła jedynie złość i rozgoryczenie. Od dziecka była przekonana, że jej rodzice nie żyją. Ponieważ ich nie pamiętała, miała swoje wyobrażenie o tym, jacy byli - kochający i troskliwi. Teraz nagle okazało się, że ojciec po prostu ją porzucił, nie odzywając się do niej, nie szukając jej przez te wszystkie lata. Zasłaniał się jej bezpieczeństwem, nie mając pojęcia, jak trudny był to dla niej czas, jak wielki ciężar i odpowiedzialność na nią zrzucił. W dodatku ta jednostronna komunikacja uniemożliwiała jej wykrzyczenie mu tego całego żalu w twarz, co chyba najbardziej ją irytowało. Jakby tego wszystkiego było mało, według Walsha ktoś nieźle namieszał w jej pamięci, więc to, że niczego nie może przypomnieć sobie z dzieciństwa nie było wynikiem traumy, a celowej ingerencji. Coś jej mówiło, że i za tym może stać jej ojciec. Jedyne, czego była absolutnie pewna, to tego, że teraz chce poznać prawdę. Całą prawdę. Była w tym bardziej zdesperowana niż kiedykolwiek wcześniej.

Obecnie jednak musiała to zostawić i skupić się na innym zadaniu, dużo pilniejszym. Siedziała więc i czekała, aż Komandor cokolwiek powie, choć ten uparcie milczał. Przejęła więc inicjatywę.

- Komandorze, jak Pan pewnie zauważył, to z czym mamy do czynienia jest bardzo nietypowe, wydaje się niemożliwe. Mnie też ciężko było w to uwierzyć, ale... widziałam to na własne oczy. Cokolwiek by to jednak nie było, można to zbadać, może da się to też opanować. Wcześniejsze działania przyniosły pozytywne skutki... - mówiła szybko, próbując ubrać w słowa wszystko o czym myślała podczas tych ostatnich dni. Miała już ułożony cały plan w głowie i chciała go czym prędzej wyartykułować i omówić. Holger nie dał jej jednak skończyć.

- Fowler, doceniam twoje zaangażowanie, ale nie mogę pozwolić na kolejne wypadki. Nie będziesz się więcej narażała. Za dwa dni wrócisz do domu.

- Chyba nie rozumiem... - odparła zmieszana, nie od razu dotarło do niej to, co właśnie usłyszała.

- Wracasz do domu. Tak jak chciałaś Fowler – w jego zimnym, despotycznym tonie nie wyczuła już wcześniejszej troski.

Sara czuła się zdezorientowana. Tego właśnie pragnęła. Zobaczy się z Chasem, będzie jak dawniej. Zapomni o tym, co tu widziała. Próbowała zmusić się do odczuwania radości, jednak za każdą myślą kryło się rozczarowanie. Nie, tak naprawdę wcale tego nie chciała.

- Nie znalazłam się tu z własnej woli, ale teraz chcę skończyć to, co zaczęłam - powiedziała spokojnie próbując odgadnąć, co Holger myśli i czy ma jakiekolwiek szanse, żeby to zmienić.

- Przykro mi, ale nie mogę na to pozwolić. Nie zapewniłem Ci bezpieczeństwa i nie podejmę kolejnego ryzyka.

- Naprawdę chodzi o moje bezpieczeństwo? Czy po prostu chce Pan, żebym przestała być Pana problemem, osobistą odpowiedzialnością. Niech mi Pan spojrzy w oczy i powie, że na Ziemi będę bezpieczna - odpowiedziała powoli, patrząc mu w twarz. Już od jakiegoś czasu domyślała się, że coś złego wisi w powietrzu. List od ZeroWave'a, rozwiał wszelkie wątpliwości. To czego się jedynie domyślała, po zachowaniu Chase'a, po wzmagającej się aktywności buntowniczych ruchów, a w końcu po skrywanej niechęci Komandora do Konsorcjum, nabrało sensu. Wojna wisiała w powietrzu i wkrótce nigdzie nie będzie bezpiecznie. Każdy zaś statek będzie miał znaczenie.

Widziała, że Komandor rozważa jej słowa. Nie wydawał się zaskoczony, zapewne spodziewał się jej reakcji, ale najwyraźniej nie podjął jeszcze decyzji. Rozumiała, że jej los właśnie się waży. Komandor powoli do niej podszedł.

- Podaj mi rękę Fowler – w jego głosie wyczuła determinację. Znała ten ton dobrze, nie było sensu z tym dyskutować.

Więc to był już koniec. Odruchowo dotknęła kontrolera, który nagle przestał jej przeszkadzać. Spuściła wzrok i wyciągnęła w jego stronę dłoń. Wziął ją i obrócił nadgarstek, a następnie zresetował kod bransolety, trzymając ją nieco dłużej niż było to konieczne. Zauważyła to i odruchowo poczuła żal. Nie tak powinno się to skończyć.

- Masz rację, nie będziesz bezpieczna na Ziemi - przyznał niespodziewanie – a przynajmniej nie jestem ci tego w stanie zagwarantować - dokończył, po czym zamilkł. Zmieszana zastanawiała się, do czego właśnie zmierza - Teraz możesz ją zdjąć, jeżeli chcesz. Choć wolałbym, żebyś nadal ją nosiła ze względów bezpieczeństwa, póki tu jesteś.

Holger w końcu usiadł w drugim fotelu i nachylił się w jej stronę.

- Może czas zmienić zasady Fowler? Nie ukrywam, że potrzebuję... twoich umiejętności i wiedzy. Ale decyzja tym razem należy do ciebie. Tylko do ciebie.

Poczucie ulgi było prawie obezwładniające. Z trudem próbowała zachować powagę, nie okazując czystej radości jaka spontanicznie ją ogarnęła. Znowu chwyciła się za nadgarstek, upewniając się, że bransoleta jest na swoim miejscu. Nigdy by się nie spodziewała, że będzie zadowolona, że ją nosi.

- Zna Pan moją decyzję, Komandorze - powiedziała stanowczo, jakby obawiając się, że może jeszcze zmienić zdanie. Miała też wrażenie, że wyraz twarzy Komandora stał się nieco łagodniejszy. Pomyślała, że niewiele brakuje, a Holger zacznie okazywać ludzkie emocje.

Następną godzinę zajęło im omówienie sytuacji, w jakieś się znajdują. Dopiero szczera rozmowa uświadomiła jej zagrożenia wynikające z ryzyka przejęcia władzy przez niewielką część władz dystryktów. Zrozumiała też, dlaczego Komandor wykazuje daleko idący brak zaufania w stosunku do Konsorcjum, a raczej jego nowej, samozwańczej wersji. Widmo konfliktu zbrojnego zdawało się nieuniknione. Nie wiedzieli jedynie, ile mają czasu. Pomimo, że rozumiała, co się dzieje, ciągle jeszcze nie mogła w to uwierzyć, jakby to, co się miało wydarzyć było czymś zupełnie nierealnym. Tym bardziej jednak jej praca i naprawa okrętu wydawała się kluczowa. Holger był Komandorem, wojskowym, ale nawet przez chwilę nie wahał się, po której stronie się opowiedzieć. Niczego innego by się po nim nie spodziewała. Był nieprzystępny i surowy, ale jego zasady były równie niezłomne co charakter. Szanowała go za to i coraz bardziej ceniła.

W temacie awarii Holger całkowicie zdał się na Sarę. To czego doświadczyła nie była w stanie wytłumaczyć w oparciu o posiadaną wiedzę. Swoje obserwacje zawarła w raporcie. Teraz jeszcze raz próbowała to opisać, wracając do traumatycznych zdarzeń sprzed kilku dni.

- Wiem, że zabrzmi to niedorzecznie, ale wydaje mi się... przypominało to jakąś formę życia - sama dziwiła się, że to mówi - to tylko odczucia, jestem pewna, że da się to jakoś wytłumaczyć. Problem w tym, że nie wiem jak. Nigdy nie widziałam, żeby ładunki elektryczne, czy czymkolwiek to jest zachowywały się w ten sposób. Zaczęłabym od dokładnego sprawdzenia miejsca, w którym... to widziałam. Może coś znajdę.

- W porządku. Weźmiesz ze sobą któregoś z techników. Gdziekolwiek będziesz, ma ci ktoś towarzyszyć, rozumiesz?

- Chyba nawet nie chcę z tym dyskutować - odparła rozsądnie. Podświadomie odczuwała obawę przed tym miejscem, choć przypuszczała, że nic tam nie znajdzie. Cokolwiek to jest, wydaje się dość swobodnie przemieszczać po okręcie - Jeżeli nic to nie da, mam kilka pomysłów, w jaki sposób można przeanalizować historyczne dane.

- Jeżeli czegoś będziesz potrzebować, daj znać. Chcę też żebyś wróciła do szkoleń. Przykro mi, ale teraz już widzisz, co zagraża nam ze strony Konsorcjum.

- Nie jestem zachwycona, ale rozumiem Komandorze - podobała jej się ta nowa relacja, oparta na partnerstwie. Najwyraźniej nie musieli o wszystko toczyć wojen.

- Jest jeszcze jedna rzecz, o której powinnaś wiedzieć. To dotyczy twojego ojca - powiedział, gdy już zbierała się do wyjścia -Zaproponował mi ochronę w zamian za odesłanie cię na Ziemię.

- Dlatego chciał Pan to zrobić? - zapytała z wyrzutem.

- Nie. Pod uwagę brałem wyłącznie twoje bezpieczeństwo. Ale nie chcę też nic przed tobą ukrywać. Może to mieć dla ciebie znaczenie. Wydaje mi się, że mu na tobie zależy.

- I co mu Pan odpowiedział? - zapytała z zaciekawieniem.

- Że bywasz wyjątkowo uparta - odparł z rozbrajającą szczerością.

Sara spojrzała na niego z uznaniem i tym razem nie była w stanie powstrzymać uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro