34. Wave

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z ciemności wyłaniały się rozmyte kontury skromnego umeblowania, oświetlone jedynie słabym blaskiem nocnej lampki. Chase leżał na pryczy na plecach z rękami wsuniętymi za głowę. Oczy miał zamknięte, ale nie spał. Za drzwiami co jakiś czas słychać było odgłos szybkich kroków oraz gwar rozmów, które miarowo narastały i cichły. Chłopak nie do końca wiedział, jak się tu znalazł, ale nie miało to znaczenia. Żył i był bezpieczny. Przynajmniej na razie. Usłyszał jak kolejna osoba zbliżała się do jego pokoju, tym razem dźwięk kroków ucichł nagle. Ktoś stanął po drugiej stronie drzwi, które po chwili uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Przybysz ostrożnie wszedł do środka i zamknął za sobą. Chase nie musiał otwierać oczu, by domyślić się kto to. Ryan powoli podszedł i ostrożnie wspiął się na wąskie łóżko klękając po obu stronach jego bioder. Teraz już nie mógł odmówić sobie przyjemności spojrzenia. Umięśniona sylwetka Shade'a wyraźnie rysowała się pod bawełnianą koszulką. Jego przyjaciel pochylił się i oparł dłonie w pobliżu jego głowy. Ich twarze znajdowały się teraz na tej samej wysokości. Zawisł nad nim, bezwstydnie mu się przyglądając. Na twarzy Chase'a pojawił się nieśmiały uśmiech. Długo czekał na tą chwilę, tracąc nadzieję, że w ogóle kiedykolwiek nastąpi. Czuł ciepło jego ciała, obserwował jak jego klatka piersiowa delikatnie faluje z każdym oddechem. Poczucie ekscytacji prawie go obezwładniało. Nagle Ryan pochylił się na ugiętych rękach.

- Zabiłeś mnie - wyszeptał mu do ucha. Nie był to jednak znajomy głos.

Gorąca fala paniki zalała go natychmiast. Gwałtownie się poruszył przerażony chcąc wyrwać się spod ciała mężczyzny, ale nie mógł poruszyć żadną częścią ciała. Chciał krzyknąć, ale z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Strach był paraliżujący. Jeszcze raz spojrzał w górę, na jego twarz. Ale zamiast oczu przyjaciela zobaczył zamaskowaną postać komandosa. Czuł, jak serce łomocze mu w klatce piersiowej. Z trudem łapał każdy oddech. Jego wzrok przykuła ciemnoczerwona plama krwi rozkwitająca na białej koszulce mężczyzny. Nagle twarz komandosa znowu zmieniła się w twarz Shade'a, ale tym razem wykrzywiał ją grymas bólu i cierpienia. Ryan zachwiał się na rękach, a jego ciało opadło wprost na Chase'a. Poczuł przytłaczający ciężar i rozpacz. A potem otworzył oczy i rzeczywistość zaczęła powoli i boleśnie sączyć się do jego świadomości.

Przeżycia z poprzedniego dnia zacierały się w jego pamięci, ale potrafił mniej więcej odtworzyć przebieg wydarzeń, od czasu, gdy zostali zaatakowani. Widoku umierającego Shade'a już nigdy nie uda mu się zapomnieć. Dobrze pamiętał, to co zrobił potem. Wymierzył sprawiedliwość. Wydawało mu się wtedy, że świat i tak zaraz się skończy, przynajmniej dla nich obu. W tamtym momencie nic więcej go nie obchodziło. Ta część poprzedniego poranka zapisana była w jego wspomnieniach niczym film. Potrafił odtworzyć każdy detal, każdą sekundę z fotograficzną dokładnością. Słabnący uścisk ciepłej dłoni Ryana, jego gasnący wzrok, zimny pistolet pod jego palcami, strzał, oczy mężczyzny, któremu odebrał życie. Nie w samoobronie, a z zemsty. Gdy teraz to do niego wracało czuł obrzydzenie do siebie, na myśl, jak łatwo mu to przyszło. To co nastąpiło potem ginęło częściowo we mgle. Był w szoku, ale wiedział, że nagle zjawili się inni. Słyszał strzały i krzyki. Gdy wrzawa przycichła ktoś odciągnął go nagle od Shade'a. Jakaś kobieta zajęła jego miejsce, słyszał strzępy rozmów, ale nie był w stanie zrozumieć znaczenia słów. Następnie ktoś zaciągnął go do terenówki. Musieli podać mu jakieś leki, bo nie mógł sobie przypomnieć, co było potem. Gdy się ocknął, nadal był półprzytomny. Prowadzono go korytarzem, prawdopodobnie do tego pokoju. Ostatnia rzecz, którą był w stanie sobie przypomnieć to ukłucie igły wbijanej w przedramię. Znowu zapadł w sen. Obudził się dopiero teraz. Najchętniej znowu by zasnął, ale bał się koszmarów, bał się nawet zamknąć oczy. Musiał dowiedzieć się, czy Ryan na pewno zginął. Choć nie było wielkich szans na jego przeżycie, nie chciał dalej tkwić w niepewności. Przebrał się w czystą koszulkę i bluzę, które ktoś zostawił dla niego na krześle i umył twarz w umywalce, znajdującą się w niewielkiej toalecie przylegającej do pokoju.

Po drugiej stronie drzwi stał obcy mężczyzna w średnim wieku, w wojskowym mundurze bojowym. Wyraźnie na niego czekał, a w zasadzie, jak przypuszczał Chase, jego zadanie polegało na pilnowaniu go. Po jego znużonym wyrazie twarzy domyślił się, że stał tu od dawna. Żołnierz skinął mu głową:

- Zaprowadzę cię do Pułkownika Griffina - powiedział obojętnym tonem.

Chase już miał zapytać, czy ma na myśli ZeroWave'a, ale w porę się opamiętał. Nie pamiętał osób, które go odwoziły i choć wydawało się, że nie mają wobec niego złych zamiarów, nie mógł mieć pewności, dokąd trafił.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał zamiast tego.

- Dowiesz się od dowódcy - odpowiedział żołnierz równie obojętnie. Najwyraźniej nie był upoważniony do udzielania odpowiedzi. Chłopak zrezygnował z zadawania kolejnych pytań.

Próby zorientowania się, gdzie jest, też niewiele mu dały. Korytarz był wąski i długi, co jakiś czas odchodziły od niego boczne odnogi. Mijali wiele zamkniętych drzwi i kilku innych żołnierzy, zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Podobnie jak w pokoju, w którym się obudził nigdzie nie było okien. Czyżby cały budynek znajdował się pod ziemią? W końcu, po kilku minutach doszli na miejsce. Mężczyzna wpisał kod na urządzeniu kontrolującym dostęp, który najwyraźniej był tu zastrzeżony. Gdy drzwi ustąpiły gestem ręki wskazał Chase'owi, aby wszedł do środka.

Pomieszczenie nie było zbyt przestronne, wyglądało jak biuro polowe. Wyposażenie było surowe, wzdłuż jednej ze ścian ciągnął się rząd metalowych szaf, a z sufitu zwisała lampa techniczna. Naprzeciwko drzwi znajdował się prosty, drewniany stół, przy którym siedział mężczyzna pochylony nad dokumentami. Gdy weszli do środka podniósł głowę znad papierów i zastygł na chwilę w bezruchu. Wave wyglądał tak, jak go zapamiętał, może był jedynie nieco bardziej zmęczony, z większą liczbą zmarszczek. Siwe, niezbyt krótko przystrzyżone włosy i zarost pokrywały surową, ogorzałą i nie najmłodszą już twarz. Umięśniona, żołnierska sylwetka wskazywała jednak, że zachował on doskonałą formę. Jasnoszare oczy spoglądały na niego łagodnie. W niczym nie przypominał drobnego, niższego o głowę chłopaka o kasztanowych włosach. Czy naprawdę to był jego ojciec?

- Panie Pułkowniku - zameldował się mężczyzna, który znajdował się za plecami Chase'a, któremu pierwszy raz przyszło do głowy, że Wave może mieć coś wspólnego z armią. Czy był tylko byłym żołnierzem? Dopiero zaczynało do niego docierać jak mało wie, a rozumie jeszcze mniej. I przeraziło go to. Nagle z pełną mocą zdał sobie sprawę, że organizacja, dla której w pewnym sensie pracował przez ostatnie dwa lata ma charakter militarny, zupełnie tak samo jak armia. Tak samo jak druga strona zabijają ludzi. Żołądek podszedł mu do gardła a zimny pot oblał plecy na wspomnienie, że sam odpowiada za czyjąś śmierć. Dlaczego wcześniej tak mało o tym myślał? Nagle ogarnęły go wątpliwości, czy cokolwiek co do tej pory zrobił było słuszne.

- Możesz nas zostawić samych - odpowiedział nieformalnie Wave i skinął głową odsyłając podwładnego.

Wave powoli wstał i podszedł do zdezorientowanego Chase'a. Jego prawa noga wydawała się częściowo niesprawna, kulał. Faktycznie, o stół stała oparta drewniana laska.

- Charles... - powiedział, gdy już stanął naprzeciwko niego. Jego głos był stanowczy, jednak nie udało mu się ukryć wyraźnego wzruszenia. Zdawało się, że żadne z nich nie wie, jak się zachować.

- Naprawdę jesteś moim...? - głos Chase'a nagle się załamał, nie był w stanie dokończyć zdania.

- Przepraszam, że nie mogłem być przy tobie synu - Wave uniósł rękę i położył delikatnie na jego ramieniu. Ten prosty gest spowodował gwałtowny wybuch emocji, które od dawana gromadziły się w chłopaku. Cała złość, niepewność i żal sprawiły, że do oczu napłynęły mu łzy, wargi zadrżały mimowolnie, a ciałem wstrząsnął krótki dreszcz. Mężczyzna widząc jego reakcję objął go ostrożnie. Chase zupełnie przestał nad sobą panować, przywarł do ojca i rozpłakał się. W mocnych objęciach długo się uspokajał. Wave dał mu tyle czasu, ile potrzebował. On również obawiał się tej chwili, tego, że chłopak nie będzie w stanie go zaakceptować, wybaczyć, że ich zostawił. Po czternastu długich latach odzyskał jedno ze swoich dzieci.

Dopiero po dłuższej chwili uspokoił się na tyle, że byli w stanie porozmawiać. Usiedli na krzesłach, naprzeciwko siebie. Chase ściskał w rękach szklankę wpatrując się w falującą lekko powierzchnię wody. Oddychał już spokojnie, ale ciągle ciężko mu było mówić. Dobrze wiedział, jakie pytanie musi teraz zadać, ale słowa znowu ugrzęzły mu w gardle.

- Pewnie ucieszy cię fakt, że Ryan żyje. Stracił sporo krwi, ale wyjdzie z tego - zaczął Wave bezbłędnie odgadując co najbardziej go gryzie.

Chłopak energicznie podniósł głowę. Ulga i nadzieja, jaką odczuł musiała wyraźnie odmalować się na jego twarzy, bo Pułkownik dodał:

- Możesz się z nim później zobaczyć, jeżeli chcesz - zrobił dłuższą przerwę i wziął głęboki oddech - A teraz, pewnie masz do mnie wiele pytań?

Nie wiedział od czego zacząć. Targały nim sprzeczne emocje. Obawiał się, że na niektóre pytania nie uzyska odpowiedzi, na inne bał się je usłyszeć. Postanowił więc najpierw zorientować się w sytuacji.

- Gdzie właściwie jesteśmy?

- To główna kwatera organizacji zwanej "Dzieci Eteru". Znajdujemy się na terenie Dystryktu 17-tego. Po tym, jak zostaliście zaatakowani, przetransportowaliśmy was tutaj. To pół tysiąca kilometrów od 16-tego polis. Pewnie nie pamiętasz tego. Byłeś w szoku. Budynek służył kiedyś jako kompleks magazynów. Jak pewnie wiesz, siedemnastka zajmuje się głównie technikami telekomunikacyjnymi. Będziesz mógł skończyć, to co zacząłeś - spojrzał uważnie na Chase'a - o ile będziesz chciał. W każdym razie mamy całą dokumentację, którą mieliście ze sobą. Twoja praca robi wrażenie - dodał z uznaniem.

- Pułkownik... tak cię nazwał tamten mężczyzna. Czy to znaczy...? - nie zdążył dokończyć, gdy Wave wszedł mu w słowo.

- Tak, jestem żołnierzem, jeżeli o to ci chodzi. A właściwie byłem. Pochodzę z dystryktu 8, większość życia spędziłem pracując dla wojska. Ale nie będę cię oszukiwał, "Dzieci Eteru" to organizacja paramilitarna.

- Czyli... stosujecie te same metody? Jedyna różnica jest taka, że stoicie po drugiej stronie?

- Te strony jak to nazywasz, to różne wartości, które wyznajemy. To przyszłość nasza i naszych dzieci. Twoja przyszłość. Według mnie warto o to walczyć. Do niczego nie będę cię zmuszał. Proszę jedynie, żebyś dał sobie czas na przemyślenie.

- Czy Griffin to twoje prawdziwe nazwisko? Czy ja też się tak nazywam?

- Formalnie tak, choć czternaście lat temu zostało ono zmienione w dokumentach na Fowler. Nawet ja nie wiedziałem, jak się nazywacie. Tak było bezpieczniej. W zasadzie było to jedyne wyjście, które wtedy widziałem. Niezwykle ryzykowne, ale dające minimalne szanse na normalne życie dla was.

- Normalne życie? - Chase się obruszył i spojrzał w wyrzutem w oczy Pułkownika - nasze życie w niczym nie przypominało normalnego.

Nie wiedział, co odczuwa wobec Wave'a. Był jego ojcem, miał więc rodzinę, kogoś kto o niego dba, kto się o niego troszczy. Ten sam człowiek będzie mógł również zadbać o Sarę. A jednak, przez czternaście lat zdani byli wyłącznie na siebie.

- A nasza matka? Dlaczego ona nie mogła się nami zająć? - jego drążący głos przepełniała niepewność. Już wcześniej rozpatrywał różne scenariusze. Przypuszczał, że wiele lat temu musiało wydarzyć się coś złego. Bał się tej odpowiedzi. Nie był jednak gotowy na to co zaraz usłyszy.

Dla Wave'a też najwyraźniej nie było to łatwe. Chwilę milczał zaciskając pięści. Wreszcie wziął głęboki oddech i nie spuszczając wzroku z twarzy syna powiedział krótko:

- To właśnie przed nią musiałem was chronić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro