37. Iluzje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ze snu wyrwał ją sygnał bransolety. Przetarła zaspaną twarz, obróciła się na brzuch i wtuliła głowę w poduszkę, nie spoglądając nawet na kolor wezwania. Resztki marzenia sennego ulatywały z jej świadomości, a ona za wszelką cenę chciała je zatrzymać, choć wiedziała, że jest to równie bezskuteczne co łapanie dymu gołymi rękami. Pamiętała jedynie urywki. Znowu to samo, co poprzedniej nocy. I poprzedniej. Tak jak każdej od dnia, gdy miała kontakt ze zjawiskiem w swojej pracowni. Rzadko cokolwiek jej się śniło. A to był ten sam sen, który śnił się jej, odkąd była dzieckiem. Ale teraz, oprócz dźwięku zyskał nową warstwę. Widziała je. Wśród cichego szumu impulsy tańczyły wokół jej ciała. Unosiła ręce, a iskry muskały jej nagą skórę nie robiąc jej krzywdy. Nie miała pojęcia co on oznacza, ale czuła, że podświadomość chce jej coś przekazać. Może gdyby pojęła jego sens, znalazłaby sposób na odesłanie bytu tam, skąd pochodzi.

Nie mogła jednak dłużej się nad tym zastanawiać, musiała udać się na mostek. Wolała się obecnie nie narażać ani nie rzucać w oczy. Dobre relacje z Komandorem były jej teraz wyjątkowo na rękę.

Po piętnastu minutach stała przed Holgerem. Na widok jego posępnej miny odczuwała coraz większy niepokój. Pierwszy raz widziała go w takim stanie i jeżeli miałaby nadać mu jakąś nazwę, to powiedziałaby, że Komandor był zaniepokojony. Szukała w pamięci możliwych powodów, podczas gdy mężczyzna uparcie milczał, wpatrując się w dokumenty leżące na stole. Jedyne co mogła dojrzeć w tajemniczym piśmie to fioletowo-złoty symbol w prawym górnym rogu kartki. Nawet ona rozpoznawała barwy Konsorcjum. Czyli tym razem wyjątkowo nie chodziło o to, co zrobiła. Wcale jej to nie pocieszało. Domyślała się, co może to oznaczać. Do tego się przygotowywała, chociaż nie paliła się do sprawdzania umiejętności w praktyce.

- Kiedy odbędzie się przesłuchanie? - zapytała cicho przez zaciśnięte gardło.

- Za kilka godzin - odpowiedział powoli.

Poczuła jak wszystkie jej mięśnie się spinają w panice. Myślała, że ma chociaż kilka dni. Desperacki pośpiech nie zwiastował niczego dobrego. Starała się jednak myśleć racjonalnie.

- Jestem gotowa. Może mi Pan ufać - zapewniła, choć czuła, jak strach obejmuje ją lepkimi mackami - nie powiem niczego, co mogłoby zagrozić Panu, temu okrętowi albo...

- Nie martwi mnie twoja lojalność, Fowler - powiedział chłodno – ufam ci - dodał już łagodniej.

Patrzyła bezradnie to na pismo, to na Holgera. Dopiero teraz podniósł na nią wzrok.

- Jeżeli chce mnie Pan przestraszyć, to zapewniam jest to zbyteczne, wystarczająco się już boję - powiedziała próbując bezskutecznie opanować drżenie głosu.

- Konsorcjum nie ma prawa przesłuchiwać osób cywilnych metodami, których używają wobec żołnierzy, albo jeńców... - zaczął tłumaczyć.

Wiedziała, że Konsorcjum dysponuje różnymi technikami przesłuchiwań. Thorsten jej to dokładnie wyjaśnił. Niektóre były bardziej "skuteczne" niż inne. W każdym razie wiele z nich nie miało nic wspólnego z rozmową. Stosowali osiągnięcia nauki, którą ciągle rozwijali, w tym środki farmakologiczne i zaawansowane metody manipulacji psychiką. Większość z nich była oficjalnie zakazana, co nie znaczy, że nie były praktykowane.

- Czyżby Konsorcjum uznało moją skromną osobę za wyjątkową na tyle, że planują złamać zasady? - wyręczyła go z dalszych wyjaśnień próbując obrócić realne zagrożenie w żart. Bała się.

- Nie mamy już na to żadnego wpływu. Nie dali nam czasu na reakcję. Nie wiem do czego są w stanie się posunąć. - Jego błękitne oczy spoglądały na nią teraz łagodnie, z troską i empatią, jakby próbując ją uspokoić - nie zgrywaj bohaterki Fowler, rozumiesz? Nikt nie będzie cię winił.

- Nikt oprócz mnie samej - przyznała stanowczo.

To co mówił nie miało już znaczenia. Nie o niego chodziło, a o nią. To była jej walka i zrobi wszystko, by jej nie przegrać. Zbyt wiele było do stracenia.

***

Kilka godzin później Sara weszła do ciemnego pomieszczenia. Wiedziała, że znajduje się ono na okręcie, znała już plan całego statku na pamięć, ale nigdy wcześniej tu nie była. Było prawie puste nie licząc standardowego wyposażenia pokoju przesłuchań. Krzesła, zamiast po obu stronach stołu znajdowały się jednak naprzeciwko siebie. Gdy przyzwyczaiła się do panującego półmroku, jej uwagę przykuła metalowa walizka znajdująca się na stole. Była otwarta, a wnętrze wypełniała plątanina kabli i bliżej nieokreślone urządzenie, którego nigdy wcześniej nie widziała. Obok walizki stała niewielka, metalowa taca z butelką i strzykawką. Poczuła, jak jej żołądek kurczowo się zaciska, a cała krew odpływa z twarzy.

Dopiero po chwili zobaczyła mężczyznę stojącego w głębi przy przeciwległej ścianie. Czekał na nią, bacznie przyglądając się jej w ciszy ze swojego zacienionego kąta, jak drapieżny pająk obserwujący swoją ofiarę. Miał na sobie fioletową koszulę z podwiniętymi rękawami, czarny krawat i kamizelkę przeszywane złotą nicią. Jego twarz była szczupła i kanciasta, osadzona na żylastej szyi. Haczykowaty nos, na którym spoczywały druciane okrągłe okulary nie ocieplał jego wizerunku.

- Proszę usiąść – mężczyzna nawet się nie przedstawił, gestem ręki wskazał jej krzesło, a następnie przenosząc wzrok ze stolika na Sarę dodał – nie musi się Pani obawiać, to tylko środek, który pomaga się trochę... rozluźnić. Chyba nie boi się Pani igieł? – głos mężczyzny był nieprzyjemnie szorstki, jego kpiący uśmieszek przyprawił ją o mdłości. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, czy nie powinna po prostu stąd uciekać. Natychmiast obejrzała się na drzwi za sobą, jednak barczysty strażnik, którego wcześniej nie zauważyła, w tym momencie jak na zawołanie wynurzył się z cienia i zagrodził jej wyjście. On również nosił barwy Konsorcjum. Mężczyzna był ze dwa razy większy od niej i nie wyglądał raczej jakby miał w zwyczaju otwierać drzwi przed kobietami. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz w życiu poczuła, że bardziej boi się cywilów niż wojska. Dużo bardziej.

Niepewnym krokiem podeszła do krzesła i usiadła splatając ręce na piersi próbując powstrzymać ich drżenie. Mężczyzna wolno napełnił strzykawkę, następnie usiadł naprzeciwko niej. Z walizki wyjął kable zakończone czymś, co wyglądało jak samoprzylepne elektrody do monitorowania pracy serca. Pomyślała, że przynajmniej będą chcieli utrzymać ją przy życiu.

- Odgarnij włosy - wydał krótką komendę, a ona przez chwilę zastanawiała się o co może mu chodzić. Dopiero gdy zbliżył rękę do jej skroni, zrozumiała. Urządzenie nie ma kontrolować jej funkcji życiowych. Drżącą ręką odsunęła kasztanowe kosmyki, a on przykleił końcówki do jej skóry.

- Podwiń rękaw – wydał kolejne polecenie, które niechętnie wykonała. Nie miała wyboru. Bez wątpienia strażnik z chęcią by jej pomógł, gdyby się sprzeciwiła. Pulsowanie krwi w żyłach i bicie serca wypełniało jej uszy głuchym dudnieniem. Poczuła szarpnięcie, gdy mężczyzna wziął ją za nadgarstek i wykręcił rękę, a następnie ostry ból, gdy igła wbijała się w żyłę. Nie był delikatny. Poczuła, jak substancja wolno przedostaje się do jej krwiobiegu.

Spodziewała się pytań, zastraszenia, gróźb. Nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego obserwowała, jak pokój rozpływa się, a ktoś z zewnątrz, ktoś kogo głosu nawet nie słyszała narzuca jej to, co ma zobaczyć. Czuła brutalną obecność obcej osoby w swojej głowie. Ktoś z premedytacją grzebał w jej wspomnieniach, jakby przewracał strony książki, szukając tej odpowiedniej. Wszystko wokół niej zaczęło pulsować i zmieniać się, a z chaosu wyłaniały się powoli kształty, które była w stanie rozpoznać. Zobaczyła, że stoi teraz na ziemi, na Bezbrzeżu. To był tamten dzień. Poczuła złość na siebie, że udało mu się go znaleźć. Pod stopami czuła grząski żwir, w który jej buty powoli się zapadały. Spojrzała w górę na zimne, stalowe niebo. Wiedziała, że nic nie dzieje się naprawdę, że to iluzja. Informacja ta usilnie próbowała wyślizgnąć się z jej umysłu, jakby ktoś zmuszał ją do odtworzenia tamtej sceny w sposób nieświadomy, pozbawiając ją kontroli nad tym co się dzieje.

Przeczuwała, co za chwilę nastąpi, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że musi za wszelką cenę temu zapobiec. Miała już tylko kilka chwil, żeby przejąć kontrolę nad sytuacją, ale nie miała pojęcia jak to zrobić. Scena odtwarzała się sama, tak jak ją zapamiętała. Piasek zaczynał się unosić, sekundy później krążył wokół niej. Całą siłą woli skupiła się, aby zmienić przebieg wspomnienia. Ostatnia szansa, by wymknąć się nieuchronności zdarzeń. Z trudem podniosła ręce do góry i szybkim, gwałtownym ruchem zerwała hełm z głowy. Wzięła głęboki oddech i poczuła, jak pył rani jej płuca. Powinno ją to zabić.

We śnie zazwyczaj śmierć sprawia, że człowiek się budzi, jednak ona się nie ocknęła. Zamiast tego spowiła ją absolutna ciemność. Próbowała sobie przypomnieć, gdzie jest i co tu robi. Obraz powoli stał się wyraźny i spostrzegła, że stoi na Bezbrzeżu. Nie rozumiała skąd się tu wzięła, ale wiedziała, że nie jest to realne. Ktoś ją zmuszał, żeby to widziała, spojrzała w górę na niebo. Czuła się zmęczona, miała mgliste wrażenie, że o czymś zapomniała, o czymś ważnym. Popatrzyła na grząski grunt pod stopami. Czy była już tu wcześniej? Miała mętlik w głowie. Nagle do jej świadomości dotarło, że nie jest tu dziś pierwszy raz. Nie pozwoli na to, by ktoś przejmował nad nią władzę. Niebo, grunt, pył, hełm... ostatni oddech. Zdołała zmienić swoje wspomnienie, za każdym razem doprowadzając do tego samego, ale innego niż prawdziwe zakończenia. Była już tak bardzo zmęczona. Gdy wszystko znowu zniknęło odetchnęła z ulgą. Nie na długo.

Poczuła pulsujący ból ręki, gdy kolejna dawka narkotyku dostała się do jej krwiobiegu.

Po chwili znalazła się znowu w tym samym miejscu. Jednak doznanie było dużo bardziej intensywne. Podmuchy wiatru szarpały jej kombinezon, a każde szarpnięcie sprawiało jej ból, każdy ruch powodował cierpienie. Kolory się zmieniły, niebo nad nią nie było stalowe, a krwistoczerwone. Stopy nadal się zapadały w podłożu, ale teraz czuła, jakby tonęła nie w żwirze, a w rozpalonej lawie. Czuła, że sen przemienił się w koszmar. Jeżeli przestałaby się opierać, jeżeli zrobiłaby to, czego od niej oczekują, wszystko by się skończyło. Nie miała zamiaru się poddawać. Pomimo, że każdy opór przed wizją sprawiał, że jej ciało rozrywało się na kawałki, wiedziała co musi zrobić. Niezależnie, ile miałoby to ją kosztować.

Nagle znowu znalazła się w sali przesłuchań. Ostatkiem sił trzymała się na krześle. Głowa opadała jej bezwładnie, była za ciężka by mogła ją unieść choćby o centymetr. Półprzymkniętymi oczami wpatrywała się swoje kolana. Całą pozostałą energię przeznaczyła na wsparcie się na rękach kurczowo obejmujących oparcia krzesła, wiedząc, że gdy zwolni uścisk od razu zsunie się na podłogę. Wiedziała też, że zbyt długo tak nie wytrzyma.

Ktoś się nad nią pochylił.

- Saro – głos tak jak i obraz był zniekształcony. Próbowała coś powiedzieć, ale zdołała tylko poruszać ustami, z jej wyschniętego gardła nie wydobywały się żadne dźwięki.

Po chwili zamiast swoich drżących nóg, przed oczami ujrzała znajome ręce w skórzanych rękawiczkach i wiedziała, że może już puścić. Czuła jak Holger pewnie chwyta jej osuwające się ciało i podnosi jakby nic nie ważyła.

- Już dobrze – usłyszała jego cichy szept tuż przy uchu. W jego ramionach poczuła się bezpieczna, przestała walczyć. Tym razem odpłynęła w mrok bez snów.

***

Następne co ujrzała to delikatną, mleczną poświatę sufitu skrzydła szpitalnego. Było jej niedobrze, w głowie wirowało jakby wypiła za dużo alkoholu, spojrzała odruchowo na zegar wiszący na przeciwległej ścianie, żeby się zorientować, która może być godzina i dopiero wtedy spostrzegła, że nie jest sama. Na krześle przy niej ktoś siedział. To był Holger. W przyciemnionym świetle jego oczy były prawie granatowe.

- Komandorze, ja... - zaczęła próbując się podnieść na łokciach. Dopiero teraz dostrzegł, że się obudziła.

- Nie wstawaj, ciągle jesteś pod wpływem narkotyku. Ale cieszę się, że się obudziłaś - jego spojrzenie przywołało wspomnienia przesłuchania, choć niewyraźne i rozmyte. Dobrze pamiętała jedynie ostatni moment.

- Sprawianie Panu przyjemności kiedyś mnie zabije, naprawdę – westchnęła i opadła z powrotem na poduszkę. Mimo fatalnego samopoczucia czuła ogromną ulgę, że ktoś z nią jest. Że on z nią jest.

- Przykro mi, że musiałaś przez to przejść – jego głos był spokojny, ale wiedziała, że walczy z wyrzutami sumienia.

- Znałam ryzyko. Komandorze... nie jestem pewna, co mogłam powiedzieć. - Niepokoiło ją to i chciała jak najszybciej się tym podzielić, zrzucić z siebie ciężar niepewności.

Holger spojrzał jej prosto w oczy i dostrzegła coś na kształt delikatnego, smutnego uśmiechu na jego twarzy.

- To tak nie działa. Oni nie zadają pytań. Tworzą coś na kształt połączenia, umożliwiającego im zobaczenie tego, co pamiętasz. Najwyraźniej im się nie udało, bo podali ci drugą dawkę. Niewiele brakowało...

Sara podjęła kolejną próbę uniesienia się, a Holger widząc to pomógł jej usiąść wygodniej. Nalał do szklanki wody z karafki stojącej na stoliku i podał jej. Powoli wypiła całość.

- Nie rozumiem...

- Rzadko się to zdarza, ale na niektórych narkotyk nie działa jak na innych - wyjaśnił, choć nie była to do końca prawda.

Nie był pewien, czy mu uwierzyła, ale była chyba zbyt zmęczona, by drążyć temat. Od pewnego czasu coś podejrzewał, ale nie chciał dzielić się z nią niepotwierdzonymi przypuszczeniami. W końcu jednak będą musieli porozmawiać o jej przeszłości. Był jej to winny.

- Właściwie, ile spałam? - Zegar wskazywał teraz czwartą, ale to bez sensu, bo przecież przesłuchanie zaczynało się o trzeciej.

- Prawie 10 godzin. Jest czwarta w nocy.

- Chyba nie siedział Pan tu przez ten cały czas?

Komandor wpatrywał się w nią bez słowa dłuższą chwilę, w końcu powiedział ignorując jej pytanie:

- Odpocznij. Jeżeli będziesz czegoś potrzebować zawsze możesz mnie wezwać. - Wstał, jego długi cień wypełniał prawie całe pomieszczenie.

Sarę ogarnęła fala senności, z która nie była w stanie i nie chciała walczyć. Zamknęła oczy i wszystko znowu powoli zaczęło odpływać. Holger jeszcze chwilę stał obserwując jak równomiernie oddycha. Był odpowiedzialny za całą załogę, bez względu na stopień wojskowy, czy to jak dobrze kogoś znał. Nie dopuszczał ludzi zbyt blisko. Wybudował wokół siebie mur z zasad, którymi kierował się konsekwentnie od lat. Zasad, które miały sprawić, że był dobrym dowódcą. Już wcześniej dostrzegł pęknięcia na powierzchni tej, jak mu się wydawało niezniszczalnej bariery. Patrząc na pogrążoną we śnie dziewczynę po raz pierwszy poczuł, że chce, by ten mur w końcu runął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro