Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widzę, że oglądalność powoli rośnie i jestem z tego powodu naprawdę szczęśliwa! Jeżeli przetrwaliście pierwsze - rozdziały nie rezygnujcie.
Akcja zaczyna się dopiero teraz!...
Miłego czytania ❤

- - - * - - - * - - - * - - - * - - -


Dzień po wyjeździe Erica siedziałam na lekcji matematyki, pogrążona w zadaniu, gdy nagle zawibrował mój telefon. Miałam to szczęście, że siedziałam w ostatniej ławce, a nauczycielka była zajęta tłumaczeniem kolejnego ćwiczenia. Wyjęłam dyskretnie urządzenie z kieszeni, wyświetlił mi się nieznany numer. Zaciekawiona odblokowałam telefon i spojrzałam na treść wiadomości.

„Może się narzucam, ale czy dzisiaj znajdziesz w końcu dla mnie czas? Mike"

Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. No pewnie, że zajdę - przed treningiem, pomyślałam. Odpisałam mu szybko i schowałam telefon.

Siedząca obok Sandra spojrzała na mnie podejrzliwie. Skrzywiła się, jakby ktoś wcisnął jej do ust cytrynę, i zapytała szeptem:

- Z czego się cieszysz, Stesslo?

- Nic ci do tego. - Wymigałam się od odpowiedzi.

Jednak tylko podsyciłam jej ciekawość. Oczy blondynki rozbłysły.

- Ktoś się tobą nareszcie zainteresował? Czy esemesa dostałaś od mamy? - zapytała, spoglądając na mnie z pogardą.

Moja duma pozwoliła mi ją zignorować. Wpatrywałam się w tablicę, dając do zrozumienia, jak bardzo mam ją w nosie. Po chwili poddała się, wzdychając.

*

Gdy zadzwonił dzwonek, rzuciłam się do wyjścia. Kątem oka widziałam, że Malowana Lala podąża za mną. Pomaszerowałam na drugi koniec szkoły, gdzie spotkałam Mike'a. Przywitał się ze mną, po czym spojrzał na osobę stojącą tuż za mną.

- A to jest...? - zapytał wyraźnie zdziwiony.

Obejrzałam się i, za nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ktoś mnie uprzedził.

- Sandra Flis. Miło mi cię poznać - wyszczebiotała z szerokim uśmiechem, podając mu rękę.

- Mi również jest miło - rzekł lekko rozbawiony Mike, ściskając jej dłoń. - A czemu zawdzięczamy twoją obecność?

- Poszłam za Lindsay - rzuciła od niechcenia, chyba po raz pierwszy w życiu nazywając mnie nie po nazwisku. - Chciałam znać powód, dla którego wyszczerzała się całą lekcję do telefonu, ale chyba już poznałam. Do zobaczenia, kochani.

Mogłam się spodziewać, że będzie chciała mnie upokorzyć przed Mike'iem. Patrzyłam na jej plecy i nienaturalnie kołyszące się na boki biodra, kiedy odchodziłą. Z zawiasu wyrwał mnie chłopak, którego najprawdopodobniej to bawiło. Szturchnął moją rękę. Wybudzona z letargu, spojrzałam na niego.

- Czyli... wyszczerzałaś się do telefonu? - zapytał, z trudem hamując śmiech.

- Bardzo zabawne. Po prostu się uśmiechnęłam. Nie pochlebiaj sobie, Mike.

- A swoją drogą, gdzie i o której moglibyśmy się spotkać?

Zastanowiłam się przez moment.

- Nie mam dużo czasu. Może wyskoczymy gdzieś od razu po szkole?

- Nie widzę przeszkód, tylko gdzie?

- Jest piękna pogoda. Może pójdźmy do parku?

*

Po lekcjach szłam z Mike'iem ścieżką wśród drzew. Słońce świeciło, pieszcząc moją skórę. Łagodny, ciepły wiatr owiewał długie loki opadające mi miękko na plecy. Jak na jesienny dzień było całkiem ciepło. Szkoda byłoby przesiedzieć ten czas w kawiarni.

- Może gdzieś usiądziemy? - zaproponowałam.

- Pewnie, czemu nie - odparł.

Doszliśmy do ławki, na której dzień wcześniej siedziałam z Ericiem. Mimowolnie się skrzywiłam. Od razu przed oczami stanął mi tarzający się z bólu po glebie kuzyn.

- Wszystko okej? - zapytał mój towarzysz, siadając na oparciu ławki.

- Tak, jest dobrze - skłamałam.

- No to chodź tu - powiedział, ciągnąc mnie za rękę.

Usiadłam koło niego. Zwinęłam ręce w piąstki, przyłożyłam do ust i zaczęłam na nie chuchać, ogrzewając je. Widząc to, Mike złapał moje dłonie i zamknął je w swoich, od których biło ciepło. Podniosłam na niego oczy i uśmiechnęłam się z wdzięcznością.

- Czyli... ile masz czasu? - zagadnął.

- Niedużo. Mam za chwilę trening.

- Trening? - spytał zdziwiony. - Jaki?

- Tańca.

- Nie wspominałaś, że tańczysz.

Spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Co? - zapytałam rozbawiona.

- Zatańczysz ze mną?

- Słucham? Teraz? Tu?

- Nie. - Zachichotał. - Wybierzmy się kiedyś na dyskotekę.

- Byłoby super.

Zapadła cisza. Widziałam, że Mike zbierał się w sobie, żeby mi coś powiedzieć.

- Słuchaj, Lindsay... Chciałbym cię gdzieś zabrać... - zaczął spięty.

- Randka? - zapytałam wprost, aby oszczędzić mu stresu.

- Tak. - Uśmiechnął się szeroko.

- Super.

- Może jutro?

- Jestem wolna. No to jesteśmy umówieni. - Szczęśliwa spojrzałam na zegarek i z przerażenia skoczyłam na równe nogi.

- Co się stało? - spytał zaskoczony.

- Mam piętnaście minut do treningu! Muszę lecieć. - Nachyliłam się, cmoknęłam w policzek zdumionego Mike'a i pobiegłam.

- To pa. - Usłyszałam westchnięcie za plecami. Nie odwracałam się. I tak już byłam spóźniona.

*

Gdy dobiegłam do Akademii, wspięłam się po schodach i pociągnęłam za klamkę. Drzwi były zamknięte. Na kolumnie przed wejściem wisiała kartka. Podeszłam do niej i przeczytałam komunikat:

„Treningi taneczne zostają odwołane do dnia 15 października"

Wspaniale. Pozostało mi tylko wrócić do domu.

*

Weszłam do mieszkania, w którym nikogo nie było. Poszłam do swojego pokoju. Dostałam esemesa od Erica, w którym prosił o rozmowę wieczorem. Do tego czasu mogłam poszperać w internecie i poszukać informacji na temat jego wizji. Przecież obiecałam mu pomoc.

Otworzyłam laptopa i poczekałam, aż się włączy. Gdy tylko był gotowy do pracy, usiadłam na łóżku i wzięłam go na kolana. Wstukałam w wyszukiwarkę hasło „wizje". Efekt był taki, jakiego się spodziewałam. Nie znalazłam nic, co mogłoby mi pomóc.

Siedziałam wgapiona w monitor i pogrążona w poszukiwaniach następne dwie godziny. W większości znajdywałam rzeczy powiązane z tematyką religijną, typu objawienia. Nie sądziłam jednak, żeby to było to. Wtedy mój braciszek mówiłby o aniołach, a nie o jaszczurkach.

Przejrzałam wiele informacji mówiących o końcu świata, telepatii, śmierci klinicznej, reinkarnacji i o wizjach związanych z proroctwami. Co miałam powiedzieć Ericowi? Nie wiedziałam.

Znudzona wyłączyłam Mozillę. Wujcio Google w niczym mi tym razem nie pomógł. Zeszłam na dół, aby coś sobie upichcić.

Gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam mamę robiącą kanapki. Nie wiedziałam, kim był mój ojciec, ale podejrzewałam, że urodę odziedziczyłam po nim. W niczym nie przypominałam tej kobiety.

Mama była niższa ode mnie. Szerokie biodra, wąska talia. Jeżeli chodziło o biust, to wypadłam przy niej raczej skromnie. Gdyby ktoś zobaczyłby nas na ulicy, nigdy by nie odgadł, że byłyśmy spokrewnione. Jej twarz była bardziej okrągła, miała wielkie oczy i w dodatku zielone. Włosy miała w kolorze ciemnego brązu.

Podeszłam do niej, dałam całusa i zabrałam dwie kanapki.

- Gdzie się z nimi wybierasz? - zapytała podejrzliwie.

- Zaraz idę do pokoju - powiedziałam, układając je na osobnym talerzu i zabierając się za robienie kawy. - Muszę pogadać z Ericiem.

- Niedługo ma urodziny - powiedziała z uśmiechem.

- Tak, wiem. - Westchnęłam.

- To źle?

- Nie, tylko... miałam nadzieję, że chociaż jego urodziny spędzimy razem.

- Jak nie te, to kolejne.

- Ale mamo, to są osiemnaste urodziny!

- Osiemnaste urodziny niczego nie zmieniają.

*

Ułożywszy się na łóżku, pomiędzy talerzem z kanapkami a książkami, trzymając w ręce kawę, a na kolanach laptopa, zadzwoniłam przez skype'a do kuzyna. Po dwóch sygnałach usłyszałam szum i na ekranie pojawił się najpierw lekko zamazany, a z każdą kolejną sekundą bardziej wyraźny obraz Erica.

- Cześć braciszku! - Posłałam mu uroczy uśmiech.

- Co słychać, Lin?

- U mnie świetnie. Mam ci dużo do opowiedzenia.

- Tak wiele stało się przez jeden dzień?

- Och, nawet nie wiesz, jak wiele.

- Też muszę ci o czymś powiedzieć. - Uśmiechnął się pod nosem. - Ty zacznij.

- Dobrze. - Zgodziłam się. - Dzisiejszy dzień był dość ciekawy. Zacznijmy od tego, że spotkałam się z chłopakiem, którego poznałam parę dni temu. Poszliśmy do parku, pogadaliśmy i umówiliśmy się na jutro.

- To znaczy, że idziesz na randkę?

- Tak - odpowiedziałam dumnie.

- Proszę, proszę! Liczę na to, że wszystko mi opowiesz.

- Będziesz pierwszą osobą, która dowie się jak było - obiecałam, a po chwili coś sobie przypomniałam. - Wiesz, odwołali mi dzisiaj trening...

- Dlaczego? - przerwał mi.

- Nieistotne, w zasadzie, sama nie wiem, ale dzięki temu wcześniej wróciłam do domu i miałam więcej czasu wolnego.

Mina chłopaka nie wyrażała zrozumienia. Wręcz odwrotnie - nie miał pojęcia o czym mówię.

- I? - zapytał niepewnie.

- Pamiętasz co ci obiecałam?

Po chwili jego twarz rozpromieniła się.

- Znalazłaś jakieś informacje o wizjach? - spytał z nadzieją.

Upiłam łyk kawy.

- Nic specjalnego niestety, chyba, że masz objawienia, albo jesteś wróżką - powiedziałam i z trudem zniosłam zawód wymalowany na jego twarzy. - Ale nie załamuj się. Nie skończyłam jeszcze poszukiwań.

- Boję się, że to nic nie da.

- Miałeś ostatnio jakieś wizje?

- Coraz częściej je mam.

- I co?

- Bez zmian.

- Wciąż gady?

- One nie wyglądają jak zwykłe gady - zaprzeczył. - Są... groźniejsze, nie mówiąc o tym, że wielkie jak dom i w przeróżnych kolorach.

- Eric, może śnią ci się dinozaury, albo kameleony giganty?

- Zabawne, Stesslo, bardzo zabawne.

- Nie poddawajmy się...

Chciałam jeszcze coś dodać, ale poczułam wybuch w mojej głowie. Dokładnie jak ostatnio na lekcji. Fala bólu znowu zalała mój umysł. Nie panując nad odruchami, przycisnęłam ręce do czaszki, wypuszczając kawę i rozlewając ją na swoje kolana i na łóżko. Czułam, że mózg mi się palił.

- Lin! - słyszałam krzyk Erica, dobiegający z komputera, który odrzuciłam na bok, aby nie spadł z łóżka.

Zwinęłam się w kulkę i, nie mogąc już znieść cierpienia wywołanego przez nagły ból, wrzasnęłam przeraźliwie.

- Lin, co się dzieje? Lindsay! Odezwij się! - błagał przerażony Eric.

Nie mogłam wydobyć z siebie innego odgłosu niż ten rozdzierający krzyk. Czułam ból, łupanie, ściskanie!

I nagle... nic. Nie czułam już nic. Przeminęło tak jak przyszło - niespodziewanie szybko.

Do pokoju wbiegła roztrzęsiona mama. Z jej oczu bił strach. Przeleciała wzrokiem po pokoju.

- Co się tu stało?!

Szukałam wyjaśnienia na sytuację, która właśnie miała miejsce. Musiałam szybko wymyślić wymówkę.

- Kawa mi się wylała - wypaliłam.

W myślach przybiłam sobie piątkę za kreatywność.

- I dlatego tak wrzeszczałaś? Dziecko, prawie dostałam zawału! - odparła z wyrzutem.

- Przepraszam, była gorąca - Coraz lepiej mi idzie, pomyślałam.

Mama spojrzała na pościel, a potem na mnie.

- Obiecuję, że posprzątam. - Ubiegłam jej prośbę.

Mama jedynie spojrzała na mnie wzrokiem, który pytał „gdzie popełniłam błąd?", i wyszła.

Skoczyłam na równe nogi, wzięłam laptopa, usiadłam na podłodze i popatrzyłam na ekran.

- Kawa mi się wylała? Mogłaś się bardziej wysilić - powiedział Eric.

Przewróciłam oczami.

- Akurat w tamtym momencie nie przyszło mi nic lepszego do głowy - zaczęłam się usprawiedliwiać. -Taki ból głowy łapie mnie już drugi raz...

- Nie domyślasz się? - spytał rozemocjonowany.

- Jeżeli myślisz, że mam to samo co ty, to się grubo mylisz. Nie śnią mi się jaszczurki.

- Mówiłem ci... a z resztą nieważne. Sama się przekonasz. Może mamy jakieś rodzinne zdolności?

- Ciekawa teoria, tylko żadnych ponadnaturalnych mocy nie mam poza tym, iż boli mnie głowa. Jedyne co potrafię przewidzieć to to, że dostanę pałę z biologii.

- Może masz rację.

- Na pewno mam - podsumowałam i, nie chcąc ciągnąć dalej tego tematu, zapytałam: - A może teraz ty coś mi opowiesz?

- Co chcesz wiedzieć?

- Mówiłeś, że coś ci się ostatnio przytrafiło.

Eric doznał transformacji. Ze smutnego i zrezygnowanego, przeszedł w stan podniecenia.

- Poznałem dziewczynę.

- I? - spytałam niedbale.

Mój kuzyn zrobił taką minę, jakbym właśnie zapytała go, czy Ziemia jest płaska.

- No co? - jęknęłam. - Przecież ty ciągle poznajesz jakieś dziewczyny!

- Ale nie takie!

- A ta jest inna?

- Jest idealna - odparł.

- Opowiadaj - ponagliłam go.

- Dzisiaj musiałem iść do szkoły. Nikogo tam nie znałem i byłem trochę zagubiony. I nagle podeszła do mnie o n a . Ma brązowe włosy, śliczny uśmiech i fioletowe oczy. Ma na imię Sara i...

- Chwila. - Wyrwałam go z rozmarzenia. - Jakie ma oczy?

- Fioletowe - powtórzył, z głupkowatym uśmiechem przyklejonym do twarzy.

- Soczewki - rzuciłam tylko.

- Są piękne!

- Ale sztuczne - powiedziałam.

Eric zgromił mnie spojrzeniem.

- Dobra, dobra! A rozmawiałeś z nią po szkole?

- Cały czas! Po szkole wyszliśmy na miasto, a potem do mnie do domu... Ona jest idealna, Lin.

- Poczekaj! Znasz ją dopiero jeden dzień! Zwolnij.

- Wiem, wiem. Ale ja po prostu to czuję. Nie znasz tego uczucia?

Uśmiechnęłam się. Pomyślałam o swojej sytuacji. Owszem podobał mi się Mike, ale nie byłam w nim śmiertelnie zakochana.

- Chyba muszę kończyć - rzuciłam.

- Też będę leciał. Dobranoc siostrzyczko.

- Śpij dobrze, Eric.

*

Wstałam obudzona przez promienie słoneczne, wdzierające się bezczelnie do mojego pokoju. Według mojego zegarka, zabrały mi jakieś dwadzieścia minut snu. Jednak nie byłam zła. Byłam wypoczęta jak nigdy!

Skoczyłam na równe nogi i pobiegłam do łazienki. Zaczęłam się przygotowywać. Umyta, ubrana i umalowana skierowałam się w stronę kuchni. Zrobiłam sobie płatki z mlekiem, które szybko zjadłam.

Gdy wróciłam do pokoju, wszystko było przygotowane do wyjścia - plecak spakowany, a lekcje odrobione. Z uśmiechem stwierdziłam, że zostało mi jeszcze odrobinę wolnego czasu.

Położyłam się na łóżku i wciągnęłam głośno powietrze. Byłam zaskoczona swoim wspaniałym humorem. Nagle coś zabrzęczało w mojej kieszeni. Wyjęłam telefon i odczytałam esemesa.

„Co słychać u pięknej pani? Dzisiaj jest dobry dzień! Zaplanowałem wspaniały wieczór. Mam nadzieję, że Ci się spodoba. Do zobaczenia w szkole. Mike"

Na moją twarz wylazł rumieniec.

Spodobałoby mi się nawet gdybyś zabrał mnie na targ, pomyślałam. Dzisiaj nic nie zepsuje mi humoru!

*

W szkole byłam przed czasem. Zaczęłam błąkać się po korytarzach, oglądając wnętrze budynku. Szare ściany, szary sufit, szare drzwi... Monotonia kolorów mogła doprowadzić do obłędu kogoś, kto siedział tu osiem godzin dziennie.

Gdy doszłam pod salę, w której za chwilę miałam mieć lekcje, wyjęłam książkę od historii i zaczęłam się uczyć.

Nasz świat „istniał" od stu pięćdziesięciu lat. To co działo się wcześniej było jedną wielką zagadką. Każdy się z tym pogodził, ale mnie zawsze interesowało to, co właściwie stało się podczas Wielkiej Wojny. Nie mogłam zaakceptować niewiedzy na ten temat.

Pogrążona w myślach nie zauważyłam, że ktoś mi się przygląda z przeciwnej strony korytarza. Dopiero słysząc swoje imię wypowiedziane głośno, uniosłam głowę.

Rozejrzałam się po budynku. Był prawie pusty. Grupka dzieciaków stojąca pod schodami, szczebioczące pierwszoklasistki, parę chłopaków z ostatniej klasy... Po dokładniejszym przyjrzeniu się temu ostatniemu zbiorowisku, zauważyłam Mike'a.

Stał z kolegami i razem z nimi patrzył na mnie. Wszyscy chichotali i szeptali do siebie nawzajem. Poczułam się lekko skrępowana, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Uniosłam wysoko głowę, uśmiechnęłam się zalotnie i pomachałam delikatnie Mike'owi.

Wyszedł ze swojego stada i ruszył w moim kierunku. Gdy ukończył przeprawę przez korytarz, usiadł obok mnie i oparł się o ścianę. Zwróciłam wzrok na jego przystojną twarz. Mierzyliśmy się spojrzeniami przez dłuższą chwilę, a mi od razu przypomniało się nasze pierwsze spotkanie.

- Na kiedy mam być gotowa? - Przerwałam w końcu niezręczną ciszę.

- Najlepiej na szóstą.

- Gdzie mnie zabierasz?

- Niespodzianka. - Mrugnął do mnie i uśmiechnął się ukazując swoje białe zęby.

- Skoro tak, to musisz mi chociaż powiedzieć gdzie mam przyjść.

- Przyjadę po ciebie. Daj mi swój adres, a będę równo o umówionej godzinie.

Skończyłam podawać mu swoje namiary, kiedy zadzwonił dzwonek. Uśmiechnął się do mnie smutno, wstał i poszedł do swojej grupki stojącej tam gdzie wcześniej i pilnie śledzącej naszą rozmowę.

Nie pozostało mi nic innego jak iść na lekcję. Z głupawym uśmiechem ruszyłam do sali. Nie mogłam się doczekać, aż minie czas szkoły, a ja udam się na randkę z chłopakiem z ostatniej klasy. Z Mike'iem.

-



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro