3. Odwrócone Polowanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy później Avery próbowała po kolei odtworzyć wydarzenia tej nocy, za nic nie potrafiła sobie przypomnieć, jak z rozmowy przy basenie przeniosła się w sam środek lasu, mając na nogach przyduże adidasy matki Jeremiego. Zamiast wspomnień w swojej pamięci odnajdywała jedynie ogromną czarną dziurę.

Za to dokładnie pamiętała, jak chwiejnym krokiem podążała za Bridget, Jeremim, Gregiem, rudą dziewczyną oraz trójką innych chłopaków. Jeremy trzymał w rękach strzelbę myśliwską, a każdy z jego kolegów ostatecznie dostał po nożu. Dla osoby z zewnątrz cała grupka musiała wyglądać dość śmiesznie przez ciągłe chichoty czy stroje nieprzystosowane do chodzenia wśród drzew i krzaków.

Avery trzymała swoją przyjaciółkę za rękę, żeby się przez przypadek nie zgubić, jednak miała wrażenie, iż Bri sama ledwo nadążała za resztą. Greg, który wcześniej wyrażał duże zainteresowanie Bridget, podczas wycieczki był zbyt zafascynowany otrzymaną bronią, by myśleć o dziewczynie.

Na ich szczęście ta noc odznaczała się wyjątkowo wysoką temperaturą w porównaniu do innych, ale lekki wiatr po jakimś czasie już zaczynał wszystkim dokuczać. Avery nie wiedziała, ile czasu spędzili wśród drzew, kiedy czar napojów wypełnionych procentami powoli zaczynał pryskać. Poczuła dreszcze na całym ciele i pożałowała, że nie miała ze sobą żadnego swetra.

Rozważała zapytanie o powrót, lecz nie chciała wyjść na osobę, która psuje wszystkim zabawę. Dlatego też zacisnęła zęby i czekała, aż ktoś inny rzuci podobną propozycję. Niestety cała reszta, wciąż otumaniona alkoholem, w najlepsze rozprawiała o tym, jak rozprują nożami pierwsze napotkane zwierzę. Co prawda praktycznie każdy dygotał z powodu chłodu, lecz ekscytacja nie opuszczała nastolatków.

Wszystko zmieniło się z pierwszym wyciem.

Dopiero przeraźliwy, pojedynczy dźwięk wydany przez jakiegoś wilka przestraszył grupkę, a Avery już całkowicie otrzeźwiała. Od razu przypomniała sobie przestrogi ojca na temat niebezpieczeństwa lasów. Od lat jej powtarzał, żeby nie zapuszczać się zbyt głęboko w dzicz, otaczającą Greenbridge, gdyż żyły w niej różne niebezpieczne zwierzęta. Zaczęła żałować, że te przestrogi nie wpłynęły w żadnym stopniu na jej impulsywną decyzję co do udziału w wyprawie.

Z przerażeniem wymalowanym na twarzy, Avery pociągnęła Bridget za rękę.

— Chyba powinnyśmy wracać.

— Avy, spoko... chłopaki nas obronią. Prawda Greg?! — Ostatnie słowa prawie wykrzyczała, przez co Jeremi, najtrzeźwiejszy z całej reszty, od razu ją uciszył.

— Avery ma rację. Jelenie jeleniami, ale z drapieżnikami nie ma żartów — szepnął, sięgając po dwóch najbliższych mu kolegów i przyciągając ich do grupy tak, aby wszyscy tworzyli ściśniętą gromadkę. — Zawrócimy i powoli będziemy wracać po naszych śladach. Pamiętam drogę. Tylko bądźcie cicho i niczego nie prowokujcie. Zwierzęta zaatakują was tylko, jeśli są głodne albo poczują zagrożenie.

Nastolatkowie z niepokojem pokiwali głowami i bez protestów zgodzili się na plan Jeremiego. Avery przez cały czas patrzyła na chłopaka z podziwem. Już wiedziała o jego wysokiej inteligencji czy sprawności fizycznej, ale nie sądziła, że w stanie zagrożenia wykaże się takim spokojem i zdrowym rozsądkiem. Miała wrażenie, że z każdą godziną tej nocy stawał się bardziej idealny, niż kiedykolwiek przypuszczała.

Przez kilka minut bez przeszkód szli wydeptaną ścieżką pośród ciemnych wysokich drzew, których liście zasłaniały gwieździste niebo. Wiatr poruszał czasem gałęziami, a z każdym podejrzanym dźwiękiem serce Avery gwałtownie przyśpieszało. Za to inni zdawali się mieć zaskakująco dobre humory. Opuścił ich chwilowy strach i przyciszonymi głosami rozmawiali o swoim przeogromnym pechu, że nie spotkali żadnego zwierzęcia, chociażby wiewiórki. Nie przyszło im do głowy, że nawet jeśli jakiś gryzoń stanąłby obok, z powodu swojego stanu mogliby go nie zauważyć.

W pewnym momencie Bridget potknęła się o starą oponę, którą ktoś porzucił przy ścieżce.

— Cholera! — krzyknęła, gdy poczuła przeszywający ból w nodze. — Że też ludzie zostawiają swoje śmieci w takich miejscach.

— Będziesz mogła iść? — zapytał Greg, pomagając jej wstać.

— Chyba tak. To pewnie tylko... — Nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwało jej kolejne wycie. Tym razem, o wiele głośniejsze niż poprzednie, musiało dochodzić z niewielkiej odległości. Nastolatkowie zdążyli jedynie wymienić przestraszone spojrzenia, gdy usłyszeli następne dźwięki stada.

Zanim ktokolwiek zareagował, rudowłosa dziewczyna zaczęła biec w tylko sobie znanym kierunku, wołając przy tym o pomoc. Jeden z chłopaków, nie zważając na protesty reszty grupy, podążył za nią, po chwili znikając z pola widzenia.

— Niedobrze — stwierdził Jeremy. Avy po raz pierwszy dostrzegła strach w jego oczach. — Powinniśmy zostać razem.

Chłopak polecił, żeby wznowili powrót. Szli blisko siebie, w towarzystwie nieustającego wycia, którego właściciele zdawali się zbliżać z każdą sekundą.

Przyśpieszyli kroku, jednak Bridget kuśtykała, więc, żeby nie zostawić jej w tyle, Greg oddał Avery nóż i wziął blondynkę na ręce.

Wtedy usłyszeli warczenie za plecami. Wszyscy na raz się obrócili, by zobaczyć wielkiego, szarego wilka o jasnych ślepiach. Stał w miejscu, w którym światło księżyca przebijało się przez koronę drzew, przez co sprawiał wrażenie niemalże mistycznego.

Jeremy wyszedł mu naprzeciw z bronią, którą szybko odbezpieczył. Cofnął prawą nogę do tyłu i ugiął kolana, przyjmując postawę strzelecką. Następnie wycelował w drapieżnika.

— Nie podchodź — powiedział, lecz jego głosowi zabrakło przekonania. Brzmiał jak przestraszony chłopiec.

Wilk wyszczerzył kły i ponownie warknął. W tym samym czasie inny, duży psowaty wyskoczył zza krzaków i powalił Jeremiego, zanim ten zdążył zareagować. Chłopak wypuścił z rąk strzelbę, która wystrzeliła i na kilka sekund rozproszyła drapieżniki.

Avery nawet nie sprawdziła, czy ktoś nie został trafiony. Korzystając z zamieszania, egoistycznie rzuciła się do morderczego biegu.

Gałęzie drażniły jej skórę, zostawiając piekące ślady. Jej myśli skupione były jedynie na poleceniu „biegnij", i w tamtej chwili nie pamiętała o osobach, które zostawiła za sobą. Musiała uciec wilkom. Za dużo osiągnęła, nie po to ciężko pracowała przez całe życie, by zginąć w lesie przez jedną głupią decyzję.

Dlatego też nie zważała na żadne przeszkody. Pędziła, ile miała sił w nogach, przez labirynt drzew, wydających się złowrogo na nią spoglądać. Jakby tylko czekały, aż podejmie błędną decyzję i zrujnuje sobie resztę życia. Co w końcu rzeczywiście się stało.

Nie wiedziała, czy to za sprawą wystającego korzenia, jakiegoś kamienia, czy może również porzuconej opony, ale w pewnym momencie poczuła, że traci grunt po nogami. Uderzyła głową o twardą ziemię, co na chwilę ją zmroczyło. Leżąc na brzuchu, resztkami sił zmusiła siebie, żeby kilka razy zamrugać w celu odzyskania sprawności wzroku. Nie czuła szczególnego bólu w żadnej z kończyn, poza tym wywołanym przez zadrapanie i otarcia, więc stwierdziła, że będzie mogła dalej biec.

Zanim podjęła próbę wstania na nogi, zorientowała się, że podczas upadku upuściła nóż, swoje jedyne narzędzie obrony. Uniosła lekko głowę i, wciąż w pozycji leżącej, przeskanowała najbliższą okolicę. Na szczęście szybko go dostrzegła w odległości niecałego metra.

Wciąż czuła lekkie nudności, więc postanowiła się do niego przeczołgać. Kiedy tylko wykonała pierwszy ruch, usłyszała nad sobą wrogie powarkiwanie.

— Nie, proszę nie — jęknęła żałośnie, wyciągając rękę w kierunku noża. Był poza jej zasięgiem.

Nie zdążyła nawet pomyśleć o alternatywnym sposobie walki, gdy ostre zęby zanurzyły się w jej prawym ramieniu. Wilk silnym ruchem pociągnął dziewczynę, zmuszając ją do zmiany układu ciała. Ostatnim, co zamierzała zrobić, było odsłonięcie brzucha. Dlatego skuliła się, licząc, że drapieżnik zostawi ją w spokoju.

Po policzkach brunetki zaczęły spływać łzy, a gdy wilk zacisnął szczęki, ponownie pociągnął i w rezultacie wyszarpał jej trochę skóry, wydała z siebie dźwięk, mogący uchodzić za pomieszanie wrzasku i zawodzenia. Prawe ramię niemalże ją paliło, nigdy wcześniej nie czuła równie silnego bólu. Zamknęła oczy i ze zrezygnowaniem zaczęła się modlić, żeby cierpienia trwały jak najkrócej.

Wtedy zobaczyła białe światło. A po chwili przykryła je ciemność jej opadających powiek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro