4. Pobudka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie spodziewałaby się, że pierwszą rzeczą, którą zobaczy po przebudzeniu, będzie twarz matki Jeremiego. A jednak nad nią, we własnej osobie, stała Julia Moore, otoczona przez szare ściany. Przenikliwe spojrzenie jej niebieskich oczu spoczywało na twarzy Avery, powodując u dziewczyny lekki dyskomfort.

Kobieta westchnęła, odwróciła głowę i krzyknęła.

— Joachim, potwierdziłeś wyniki badania krwi? — zapytała, a po chwili nastolatka usłyszała głęboki głos pana Moore.

— Tak, zrobiłem je ponownie. Wciąż to samo. Wysyłam je wyżej, on pewnie chętnie na nie spojrzy.

— Dobra, dzięki — westchnęła, z powrotem przenosząc wzrok na Avy. — Avery? Jesteś z nami?

Dziewczyna chciała potwierdzić, mówiąc „tak", lecz przez suchość w gardle nie potrafiła wydobyć z siebie żadnych słów. Dlatego jedynie pokiwała twierdząco głową.

Matka Jeremiego od razu zrozumiała problem, więc odeszła od łóżka, na którym leżała brunetka, by po chwili powrócić ze szklanką wody. Avery przyjęła napój, z całych sił powstrzymując grymas, spowodowany promieniującym bólem w prawym ramieniu. Następnie powoli zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą i wypiła całość za jednym razem.

Odchrząknęła kilka razy, zanim zdołała cokolwiek powiedzieć.

— Dziękuję bardzo, pani Moore. Co... co się stało? Gdzie jestem?

Kobieta ponownie ciężko westchnęła, a na jej twarzy malowało się zmęczenie.

— Zaatakowało was stado, jak ty to pewnie lepiej zrozumiesz, wilkołaków. Ale teraz już wszystko w porządku. Jesteś bezpieczna.

— A Bridget? Jeremy... i reszta? — zaczęła od razu, jednak po kilku sekundach dotarło do niej słowo „wilkołaki". — Moment, co? Jakie wilkołaki? Przecież to były wilki.

— Nie, to nie były wilki — mruknęła. — Wiem, że to może być dla ciebie początkowo trudne, ale... spróbuj podejść do tematu z otwartym umysłem. Nie mamy zbyt dużo czasu, a to co powiem, jest dość ważne.

Avery pokiwała głową ze skonfundowaniem. Matka Jeremiego zawsze sprawiała wrażenie poważnej i konkretnej kobiety, więc choć wilkołaki brzmiały jak żart, Avy spróbowała się skupić, ale część jej umysłu nie potrafiła wziąć tego na poważnie. Może śniła? Co, jeśli całe polowanie i ta pobudka były jedynie koszmarami wywołanymi przez wcześniejszym upojeniem alkoholowym?

— No dobrze — kontynuowała pani Moore. — Nie będę ci robić tutaj wstępów w stylu „świat jest inny niż myślisz" czy „wszystkie legendy mają w sobie ziarno prawdy". To chyba sama wywnioskujesz. Najważniejsze teraz jest to, że wilkołaki istnieją, kilka z nich żyje w Greenbridge, a wy przez swoją głupotę mieliście okazję je napotkać. Na szczęście nikt nie zginął, zareagowaliśmy wystarczająco szybko. Teraz muszę ci zadać kilka pytań. Joachim, przynieś mi arkusz!

W zasięgu wzroku Avery pojawił się wysoki, łysy mężczyzna ze śniadą cerą. Posłał brunetce przyjazny uśmiech, a następnie podał żonie kartkę i długopis. Potem wyszedł z pomieszczenia.

— No dobrze. Wnioskuję, że nie wiedziałaś wcześniej o istnieniu zmiennokształtnych... wilkołaków. — Kobieta poprawiła się, gdy zobaczyła jeszcze większe zdezorientowanie na twarzy nastolatki. — Ojciec cię nie wtajemniczył?

— Mój tato? Co on ma ze wszystkim wspólnego? Przecież to wszystko brzmi, jak jakieś... — Avery nagle zamilkła.

Przypomniała sobie te wszystkie comiesięczne wyjazdy do lasu, które akurat przypadały na czas pełni. Dawno to zauważyła, ale myślała, że kempingowanie pod gołym niebem przy pełnej tarczy księżyca było tradycją. Kto o zdrowych zmysłach uznałby, że jego rodzic jest jakoś powiązany z wilkołakami? Nawet po nocnym spotkaniu i słowach pani Moore nie chciała w to uwierzyć. Istniały większe szanse, że bierze udział w jakimś dziwnym eksperymencie bądź reality show, niż że jej ojciec jest potworem rodem z legend i paranormalnych książek dla nastolatek. — Nie, to niemożliwe.

— Rozumiem twoje zwątpienie — stwierdziła kobieta, zapisując coś na kartce. — Pozwól mi spróbować przynajmniej częściowo wytłumaczyć całą sytuację. Twój ojciec i jego znajomi jeżdżą co miesiąc do lasu, w czasie, gdy księżyc dostarcza najwięcej energii, żeby uwolnić swoją drugą naturę. Czyli, najprościej mówiąc, przemieniają się w jednego z psowatych. Niekoniecznie wilki, choć jest to chyba najbardziej popularna forma, dlatego potocznie nazywamy ich wilkołakami. Stan ten jest uwarunkowany genetycznie, więc potencjalnie jedynie potomkowie wilkołaków mogą sami stać się wilkołakami. I żeby to nastąpiło, gen musi zostać aktywowany, co najczęściej dzieje się przez ugryzienie.

Gdy usłyszała te słowa, nagle uderzyło ją jedno z ostatnich wspomnień z wycieczki do lasu. Jej wzrok od razu powędrował w kierunku zabandażowanej, prawej ręki i poczuła jeszcze silniejszy ból. Przeszedł ją zimny dreszcz. Spróbowała się uspokoić, powtarzając sobie, że to nie mogło być prawdziwe. Jednakże, jeśli istniała minimalna szansa, że ta cała sytuacja nie była złym snem, a matka Jeremiego nie kłamała...

Pani Moore od razu zauważyła przejęcie dziewczyny i z matczyną troską, położyła swoją dłoń na jej zdrowym ramieniu.

— Spokojnie. Za przemianę odpowiadają geny, tylko że... rozumiesz działanie dziedziczenia? Jeremy zawsze powtarzał, że jesteś bardzo inteligentna. — Avery poczuła, jak jej policzki mimowolnie się czerwienią. Pokiwała twierdząco głową. — Gen transformacji jest dominujący. Początkowo uśpiony, zostaje aktywowany przez reakcje zachodzące w organizmie po ugryzieniu przez innego wilkołaka. Jeśli jednak twój ojciec jest heterozygotą, czyli jeden allel jego genu, dominujący, odpowiada za transformację, a drugi, recesywny, za jej brak, mogłaś odziedziczyć po nim recesywny. Twój tato powiedział nam, że twoja matka nie była wilkołakiem, więc o nią nie musimy się martwić, na pewno nie przekazała ci genu transformacji.

— Więc... — Avery spróbowała jak najszybciej przyswoić nowe informacje, lecz natychmiastowo poczuła przeszywający ból głowy.

— Gdy byłaś nieprzytomna, przeprowadziliśmy różne badania. Pomimo ugryzienia przez zmie... wilkołaka, nie wykryliśmy zmian, związanych z uaktywnienia tego poszczególnego genu. Czyli najprawdopodobniej go nie masz. To znaczy, że jesteś homozygotą recesywną. Rozumiesz?

— Chyba tak? — Wciąż miała problem, by uwierzyć w słowa kobiety. Nawet jeśli całość układała się w niepokojąco logiczny obrazek, rozum nie pozwalał jej zaakceptować możliwości istnienia nadnaturalnych stworzeń.

— No dobrze... — westchnęła. — Z testów wynika, że najprawdopodobniej nie zostaniesz wilkołakiem, ale znaleźliśmy coś dziwnego podczas badań, więc na razie...

Jej wypowiedź przerwał pan Moore, który wpadł do pokoju z telefonem przy uchu. Pośpiesznie podał komórkę swojej żonie, a ona posłał mu zdziwione spojrzenie. On przytaknął z wyraźnym zdenerwowaniem i ponownie wyszedł.

Kobieta, która nagle straciła profesjonalną aurę opanowania, odeszła w kąt pomieszczenia i drżącym głosem przedstawiła się osobie po drugiej stronie połączenia. Avery ze zdziwieniem obserwowała, jak matka Jeremiego odbywa rozmowę. Miała dziwne przeczucie, że to ona była głównym tematem konwersacji.

Po kilku minutach pani Moore rozłączyła się z wyraźną ulgą i wróciła do nastolatki.

— No dobrze. Zadam ci jeszcze szybko kilka pytań, a potem ktoś chciałby cię... przesłuchać. Nie powinno to zająć dużo czasu. Później pozwolimy ci zobaczyć się z ojcem. Jest tutaj i też chce z tobą porozmawiać. Dasz radę?

— Spróbuję — westchnęła, zarazem dotykając pulsującej skroni. Rozmowa z kobietą zdawała się być surrealistyczna, jednak dziewczyna nie miała siły walczyć z absurdem sytuacji. Dlatego postanowiła jak najszybciej to załatwić.

— Wiesz coś o innych istotach nadnaturalnych? — spytała, ponownie przybierając uspakajający głos.

— Chyba nic... to znaczy, no, o wampirach i innych niby coś z filmów, ale tak to... to tylko to, co mi właśnie pani powiedziała.

— Dobrze. — Kobieta zanotowała coś na swojej kartce. — A więc nie słyszałaś nic nigdy o strażnikach?

— Nie? — uznała niepewnie.

— No dobrze, to teraz powiedz mi, co robiliście wczoraj w tym lesie? — Pomimo że jej syn również był zamieszany w całą sytuację, nie zmieniła tonu, co lekko ośmieliło Avery.

— Jeremy zorganizował imprezę i... — Zdawała sobie sprawę, że pijąc alkohol, złamali prawo. Jednocześnie, jeśli przeprowadzano na nich badania, włączając w to pobieranie krwi, zapewne państwo Moore doskonale wiedzieli o tym występku. — Byliśmy trochę podpici. I ktoś, nie pamiętam w sumie kto, wpadł na pomysł, żeby iść do lasu na polowanie. No i tak jakoś wyszło...

— Spokojnie, wiem, że młodzież miewa różne głupie pomysły. Takie już uroki tego wieku. Możesz opisać, co widziałaś? Do raportu musimy jak najbardziej szczegółowo odtworzyć wydarzenia.

— Na początku usłyszeliśmy wycie, już wtedy postanowiliśmy wracać. Potem na naszej drodze zobaczyliśmy wilka. Chyba był szary. I dość duży. Jeremy w niego wycelował, chciał go przestraszyć, ale wtedy skoczył na niego inny wilk. Chociaż chyba przypominał bardziej kojota, ale wszystko działo się tak szybko, że pewnie coś mi się pomieszało. No i wtedy zaczęłam uciekać, ale upadłam i dopadł mnie... jeszcze inny wilk. Chyba.

— Jeden z nich rzeczywiście był kojotem. John Turner przyjmuje tę formę po przemianie.

John Turner. W takim razie spotkali wtedy ojca Bridget. Avery od razu pomyślała o pulchnym mężczyźnie w średnim wieku, którego znała od lat. Nie mogła sobie wyobrazić, że to on był smukłym psowatym. — Twój tato przemienia się w brązowego wilka, więc on musiał dołączyć później.

— A wie pani, kto mnie wtedy zaatakował? — spytała dziewczyna, patrząc na swoje ramię. Nawet jeśli wciąż miała wątpliwości, stwierdziła, że nie było sensu kłócić się z panią Moore.

— Kathy Lee. Nieźle cię pokiereszowała, jeśli mam być szczera — westchnęła kobieta, a następnie wpisała coś do swojego arkusza. — Czujesz się teraz jakoś dziwnie? Nudności, halucynacje, gorączka? Wyglądasz normalnie, ale to rutynowe pytanie.

— Trochę boli mnie głowa... i ramię — przyznała dziewczyna.

— Okej.

— A jeśli mogę wiedzieć... co z Bridget? Jeśli jej ojciec też jest... wilkołakiem? Skoro zmienia się w kojota, nie wiem, czy ta nazwa ma sens...

— Generalnie mówimy na nich zmiennokształtne canidae — podsunęła pani Moore.

— Czy ona też została ugryziona? — zapytała brunetka.

Kobieta westchnęła przeciągle.

— Teoretycznie nie powinnam ci mówić. Ale się przyjaźnicie i pewnie i tak byś się dowiedziała. Owszem, została ugryziona, a jej badania wskazują na aktywację genu transformacji.

— I co z nią będzie?

— O tym później. Teraz na chwilę wyjdę i wrócę za kilka minut ze znajomym, który z tobą porozmawia. Przynieść ci coś do jedzenia? Co prawda podłączaliśmy ci kroplówkę dwie godziny temu, ale jeżeli jesteś głodna...

— Tylko jeszcze trochę wody, jeśli można — poprosiła brunetka, uświadamiając sobie, że o dziwo rzeczywiście nie czuła głodu. Za to wysychało jej gardło.

Kiedy kobieta wyszła, Avery po raz pierwszy postanowiła dokładnie przeskanować pomieszczenie, w którym ją przesłuchiwano.

Nie dostrzegła żadnych okien, lampy na suficie oświetlały pokój, kreując zarazem atmosferę izolatki. Dodatkowo wszystkie ściany zostały pomalowane na przygnębiający, szary kolor, a jedynymi meblami były białe łóżko, stojąca obok niego niewielka szafka, drewniane krzesło, które wcześniej zajmowała matka Jeremiego, oraz statyw do kroplówki. Nastolatka stwierdziła, że położyli ją w istnie dołującym miejscu.

Zgodnie z zapowiedzią po jakimś czasie do pokoju wróciła pani Moore za szklanką wody oraz mężczyzną w średnim wieku.

Avery od razu wyciągnęła rękę po życiodajny napój i, dopiero kiedy odpowiednio zwilżyła gardło, skupiła swój wzrok na nowoprzybyłym.

Miał na oko trzydzieści lat. Jego twarz o ostrych rysach przyozdabiał kilkudniowy zarost, a brązowe oczy z uwagą patrzyły na brunetkę, najprawdopodobniej również ją oceniając.

— Avery to jest Ernesto Maiolo, regionalny czarodziej. Ernesto oto Avery McCoy — przedstawiła ich sobie z uśmiechem. — To... ja was zostawię.

Wyszła, a odgłos zamykanych drzwi rozbrzmiewał w pokoju przez kilka następnych sekund, zanim mężczyzna postanowił przemówić.

— Masz osiemnaście lat? — zapytał beznamiętnie.

— Siedemnaście. Osiemnaście dopiero w styczniu — odpowiedziała szybko, czując dziwny stres. Ernesto być może nie wyglądał niebezpiecznie, jednak zarazem jego wyprostowana sylwetka oraz brak śladu uśmiechu roztaczały wokół niego aurę bezwzględności.

— Dobrze. Słuchaj, sprawa ma się tak. Jak już pewnie zostałaś poinformowana, pomimo ojca zmiennokształtnego psowatego nie posiadasz genu dominującego, gwarantującego transformację po ugryzieniu. W takich wypadkach, jeśli dana osoba tego sobie życzy, umożliwiamy wymazanie pamięci oraz powrót do normalnego życia. — W jego oziębłym głosie brunetka od razu usłyszała, że zaraz przejdzie do jakiegoś „ale", przez co mimowolnie zacisnęła zęby. — Ale w twoim przypadku nastąpił pewien problem. Masz bardzo... powiedzmy obiecujące wyniki różnych badań. Julia i Joachim wysłali je do naszego przełożonego, wielkiego czarodzieja Josepha Filindustrii, a on wyraził tobą zainteresowanie. Poprosił mnie przed chwilą, żebym w jego imieniu, zaprosił cię do jednej z najlepszych placówek dla istot nadnaturalnych.

Avery spojrzała na niego z niepokojem. Stanowczy ton mężczyzny wyraźnie wskazywał, że nie przyjmie on sprzeciwu. Szczególnie że, jak podkreślił, „zaproszenie" pochodziło od kogoś ważnego. Zarazem dziewczyna nie wyobrażała sobie zmiany liceum przed ostatnią klasą. Nie miało to dla niej zbytnio sensu. Dodatkowo z jego wypowiedzi wynikało, że dziewczyna była człowiekiem, więc nie rozumiała, dlaczego miałaby iść do szkoły dla „nadnaturalnych".

— Ale... sam pan powiedział, że nie jestem wilkołakiem... — zaczęła niepewnie, chcąc grzecznie odmówić. On jej przerwał z niezadowolonym westchnieniem.

— Nazywamy to zmiennokształtni canidae. Wilkołaki to bardzo niedokładna nazwa, nadana przez zwykłych ludzi. I owszem, nie należysz do tej grupy, jednak w naszym świecie jest specjalne miejsce dla takich jak ty. Bardzo często osoby, pochodzące z rodzin czarodziejów czy zmiennokształtnych, które nie dziedziczą ich zdolności, zostają strażnikami. — Najwyraźniej zauważył jej skonfundowanie, gdyż pokręcił głową. — Strażnik to najczęściej człowiek o nadnaturalnych korzeniach. Pomaga ukrywać wszystko, co magiczne przed normalnymi ludźmi. I zwykle ma do tych spraw dobrze rozwiniętą intuicję.

— W takim razie ci... strażnicy... nie uczą się wiele lat?

— Nie do końca. Oczywiście rodzice mogą zapewnić takiemu dziecku prywatnego nauczyciela, jednak podstawowa edukacja strażnika trwa dwa lata, najczęściej, gdy kandydat ma od szesnastu do dwudziestu lat.

— A potem? — Dwa lata wyjęte z życiorysu jeszcze nie brzmiały najgorzej, lecz Avery nie była na tyle głupia, żeby przypuszczać, iż na tym się skończy.

— To ci powinno przypaść do gustu. Pozwoliłem sobie przejrzeć twoje dotychczasowe wyniki w szkole i świetnie rokujesz. SATy napisane niemalże idealnie. Mimo to nie miałabyś pewności na dostanie się do wymarzonego uniwersytetu. A po oficjalnej nauce w naszej szkole, będziesz miała możliwość wybrania dowolnych studiów. Oxford, Cambridge, Stanford, Tokio, Pekin. Gdziekolwiek sobie wymarzysz, wszędzie załatwimy ci miejsce. Tam będziemy wymagać tylko specjalnych szkoleń trzy godziny w tygodniu. Po studiach możesz podążać jakąkolwiek ścieżką kariery, a my pomożemy ci osiągnąć sukces. W zamian będziesz musiała zdawać raporty na temat aktywności nadnaturalnych. To nie zabiera zbyt dużo czasu, możesz zapytać państwa Moore. Wasz wypadek był pierwszym w ciągu kilku ostatnich lat w tej okolicy.

Pomiędzy nimi zapanowała cisza. Mimo możliwości stracenia dwóch lat jego obietnice kusiły Avery. Pomimo bycia prymuską i wysokich ambicji, bała się, że nie zostanie przyjęta na topowe uczelnie, które miała na oku. Ten mężczyzna teoretycznie oferował jej stuprocentową pewność. A przynajmniej tak twierdził. Przeczuwała, że mógł koloryzować, jednak chciała wierzyć w jego słowa. Szczególnie po następnej wymianie zdań.

— Panie Maiolo — zaczęła, licząc, że dobrze zapamiętała jego nazwisko. — Proszę mi powiedzieć, tak szczerze... czy mam wybór?

— Avery. Zawsze jest wybór. Wyobraź sobie, że mam pistolet. Przykładam ci go do głowy i zagrożę, że jeśli nie przystaniesz na propozycję, to cię zastrzelę. Wciąż masz wolną wolę, możesz się nie zgodzić. Konsekwencje byłyby nieprzyjemne. Ale wybór twój. — Dziewczyna zadrżała. — Oczywiście tego nie zrobimy. Mam jednak nadzieję, że odpowiednio ci nakreśliłem sytuację.

Nic nie odpowiedziała, lekko przerażona brutalnym porównaniem, więc Ernesto kontynuował z wyraźnym zadowoleniem.

— Masz szczęście, gdyż chociaż zwykły rok zaczyna się we wrześniu, wyślemy cię na trzymiesięczny letni kurs, przygotowujący do nauki, który rozpoczyna się trzeciego czerwca. Czyli już niedługo. Szkoła imienia Anastazji Piotrovnej jest jedną z najlepszych, otrzymuje co roku milionowe fundusze od zamożniejszych współpracowników. Naprawdę dobrze trafiłaś. I wszystko opłacimy. Poza tym otrzymasz niepowtarzalną okazję podziwiać tam syberyjskie krajobrazy w dość wygodnych warunkach. Dla wielu osób taka podróż byłaby marzeniem. Radziłbym ci to docenić.

Dziewczyna nie widziała nawet, co odpowiedzieć. Pomyślała jedynie, że to trochę ironiczne. Chcieli ją zesłać na Syberię.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro