1. Greenbridge

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Avery od dziecka miała mieszane uczucia wobec Greenbridge. Miasteczko, w którym spędziła niemalże całe swoje życie, niezaprzeczalnie posiadało wiele zalet. Dzięki umiarkowanemu klimatowi stanu Oregon temperatura rzadko kiedy bywała zbyt niska czy zbyt wysoka. Okolicę pokrywały hektary gęstych lasów, a zżyte społeczeństwo zawsze odznaczało się chęcią pomocy. Poza tym stary, miedziany most o zielonej barwie dodawał miejscu zaskakującego uroku i od lat przyciągał turystów.

Mimo to za każdym razem, gdy dziewczyna przemierzała dobrze znane ulice, czuła się, jakby nie do końca pasowała do tego miejsca. Nie mogła narzekać na brak przyjaciół czy nudę. Zawsze potrafiła znaleźć sobie jakieś zajęcie, jednak już od wielu lat miała wrażenie, że powinna gdzieś wyjechać. Im dalej, tym lepiej.

Dlatego, w przeciwieństwie do wielu rówieśników, planujących spędzić resztę życia w Greenbridge, Avery poświęcała mnóstwo czasu na przygotowania do egzaminów. Liczyła na zdobycie stypendium, które umożliwiłoby jej wymarzone studia. Byleby jak najdalej od Greenbridge.

Kiedy więc pod koniec trzeciego roku szkoły średniej otrzymała wyniki umożliwiające jej aplikację do praktycznie każdego uniwersytetu w Stanach Zjednoczonych, omal nie zaczęła krzyczeć z radości.

Od razu zbiegła na parter swojego niewielkiego domu i wskoczyła do kuchni.

— Tato, udało się! Tysiąc pięćset dziesięć. Tysiąc pięćset dziesięć! Możesz w to uwierzyć? — Poczuła, jak do ciemnoniebieskich oczu napływają jej łzy szczęścia.

— Zawsze wiedziałem, że dasz radę, myszko. — Jej ojciec, rosły mężczyzna o łagodnym uśmiechu, od razu mocno ją przytulił.

— Mam wrażenie, że to jakiś zwariowany sen. — Avery z niedowierzaniem pokręciła głową.

— Tylko pamiętaj, że nie możesz teraz spoczywać na laurach. Jeśli chcesz próbować swoich sił w Ivy League, jeszcze dużo pracy przed tobą. — Uniósł brwi. — À propos pracy, nie pomogłabyś Kathy w jej barze? Musi się przygotować do naszego dzisiejszego wyjazdu, a w ostatnich dniach miała dość duży ruch, więc nie chce wcześniej zamykać. Oczywiście dostaniesz odpowiednie wynagrodzenie. Co ty na to?

— Trochę oszczędności zawsze się przyda. — Wzruszyła ramionami.

Kathy od wielu lat była przyjaciółką ich rodziny. Razem z nią i trójką innych znajomych ojciec Avery wyprawiał comiesięczne kempingi na łonie natury. Avy nigdy nie uczestniczyła w owych wyprawach, jednak dziewczynie nie sprawiało to problemu. Zazwyczaj urządzała sobie wtedy nocowania u swojej najlepszej przyjaciółki, Bridget, której ojciec również był częścią kempingowej grupy.

— Świetnie. Bridget dzisiaj przyjeżdża do nas, czy ty jedziesz do niej? — zapytał ojciec, zaparzając sobie ciemną kawę o intensywnym zapachu.

— Ona do mnie, i skoro już o tym wspomniałeś, tak myślałyśmy... jest dzisiaj taka impreza i chciałybyśmy pójść. To nic wielkiego, tylko świętowanie wyników SATów. — Chociaż jej tato nie należał do grona surowych rodziców, którzy zakazywaliby swoim dzieciom jakiejkolwiek formy rozrywki, Avery zawsze stresowało pytanie o pozwolenie na podobne wyjścia.

— Oczywiście. Bawcie się dobrze i uważajcie na siebie. Pojedziecie samochodem Bridget?

— Tak, tak.

— To dobrze. Lepiej, żebyście dzisiaj nie chodziły same po mieście. — Wziął łyk kawy i posłał swojej córce szeroki uśmiech. — To co? Około dwunastej idziesz do Kathy?

***

Zgodnie z przewidywaniami w barze mlecznym panował duży ruch, a jako że Avery była jedyną pracownicą, przez większość czasu nie mogła znaleźć momentu wytchnienia. Co chwilę biegała z koktajlami czy ciastkami, sprzątała brudne talerze i szklanki bądź maniakalnie wycierała upartą plamę, która nie chciała zejść z lady. Dopiero około szóstej zrobiło się na tyle spokojnie, że mogła na chwilę odetchnąć i zjeść lunch.

Ledwo skończyła jedną z kanapek, gdy usłyszała wysoki dźwięk dzwonka, obwieszczającego nadejście nowych klientów. Westchnęła przeciągle i szybko związała swoje zwichrzone, ciemne loki w koński ogon. Przygotowała się na kolejną falę zamówień, jednak ku jej zaskoczeniu, do lokalu wbiegła Bridget, a za nią kilku innych znajomych ze szkoły. W tym osoba, którą Avery bardzo chciała zobaczyć. Choć może niekoniecznie, kiedy sama wyglądała, jakby przebiegła maraton.

Jej przyjaciółka od razu podbiegła do kasy z szerokim uśmiechem.

— Avy, o mój boże, nie wierzę. Gdy tylko dostałam twojego SMS-a musiałam przyjść. Tysiąc pięćset dziesięć?! Nie znam nikogo, naprawdę nikogo, kto miałby taki wysoki wynik! Twoje wieczne siedzenie w domu serio się jednak opłaciło.

— Dziękuję, Bri, za przypomnienie o moim martwym życiu towarzyskim — zaśmiała się Avery.

Choć przyznawanie tego często ją bolało, w porównaniu do swojej najlepszej przyjaciółki, rzeczywiście rzadko kiedy wychodziła. A już na pewno nie imprezowała jak większość ich znajomych. Nawet jeśli by chciała, nie miała czasu. Nauka pochłaniała go zbyt wiele.

— Zawsze do usług. To co, musisz nam teraz opowiedzieć o swoich planach! Sześć koktajli truskawkowych i wypożyczamy cię na pięć minut.

— Nie mogę, przecież mam pracę...

— Uwierz mi, warto! — Bridget nachyliła się nad ladą z konspiracyjnym uśmiechem. — Nie tylko ty zaliczyłaś ładny wynik. Wydaje mi się, że będziecie z Jeremym aplikować do tych podobnych uczelni i kto wie... może nawet skończycie na tej samej.

Na policzkach Avery momentalnie pojawiły się rumieńce, a jej wzrok mimowolnie powędrował w stronę wysokiego chłopaka o popielatych włosach, stojącego kilka metrów za Bridget, pogodnie rozmawiającego z resztą swojej grupki.

— Naprawdę? W sensie, wiem, że też dużo się uczył...

— Naprawdę — ucięła Bri. — Nie ma na razie żadnych innych klientów, zrób te koktajle i chodź przez chwilę z nami pogadać.

Avery pokręciła głową, jednak ostatecznie zrobiła tak, jak radziła jej przyjaciółka. Nie mogła powstrzymać ciekawości.

Jeremiego Moore znała od dziecka i pamiętała, że od zawsze był on jedną z tych magnetycznych osobowości, które bez wysiłku przyciągały do siebie innych. Każdy go lubił, a poza charyzmą posiadał również dość atrakcyjną aparycję, talent do różnego rodzaju aktywności fizycznych, a także był jednym z najlepszych uczniów. Niemalże chodzący ideał. Nie można więc było winić tłumów dziewczyn, które do niego wzdychały, kiedy przechodził przez korytarz. A los tak chciał, że Avy była jedną z tych dziewczyn.

Teoretycznie znajdowała się w stosunkowo dobrej sytuacji. Mieli dużo wspólnych znajomych, chociażby Bridget, i często zdarzało im się wymieniać uprzejmości czy wdawać w niezobowiązujące konwersacje. Niestety, nigdy nie potrafiła poprowadzić ich rozmów w kierunku głębszych tematów, które sprawiłyby, że lepiej by się poznali. A jeśli rzeczywiście mieliby ubiegać się o miejsca na tych samych uczelniach, wreszcie mogła nadejść idealna okazja na częstsze spędzanie czasu razem. Serce Avery od razu przyśpieszyło na tę myśl.

Ustawiła sześć koktajli na tacy, przybrała szeroki uśmiech i powoli podeszła do stolika. Zanim zdążyła porozdawać napoje, jej rówieśnicy sami po nie sięgnęli z wdzięcznymi uśmiechami.

— Słyszałam, że rozwaliłaś SATy w tym roku. Gratulacje. — Rudowłosa Elis uśmiechnęła się przyjacielsko.

— Dzięki. — Avery spuściła wzrok. Zawsze czuła się niekomfortowo, przyjmując pochwały i gratulacje od osób, których nie znała zbyt dobrze. A choć Elis trzymała się z Bridget i była bardzo miła, nigdy nie miała z Avery zbyt wielu tematów do rozmowy.

— Nawet pobiłaś naszego mistrza! To musi być mózg. — Greg, wysoki blondyn, przyjacielsko uderzył Jeremiego w ramię.

— No cóż, nie można być najlepszym we wszystkim. Gratulacje Avery. Zasłużyłaś na ten wynik. — Jeremy pokiwał głową z uznaniem i uśmiechem, który dla Avy wydał się być największym darem od niebios. — Wydaje mi się, że tylko nasza dwójka będzie rozważać te bardziej prestiżowe uniwersytety, więc jeśli też jeszcze nie jesteś pewna, możemy razem poprzeglądać ich oferty.

Avery na kilka sekund odebrało mowę. Nienawidziła się za to, że Jeremy potrafił tak bardzo na nią wpływać. Co prawda od zawsze zaliczała się do tych bardziej nieśmiałych ludzi, ale zwykle potrafiła sobie radzić z kontaktami międzyludzkimi, szczególnie z osobami, które znała od tak dawna. Poza tym wyjątkowym przypadkiem.

Na szczęście z pomocą przybyła jej Bridget, która od razu wstała i objęła Avy ramieniem.

— Jeremy, nie musisz się przechwalać, że tylko wy będziecie iść do „prestiżowych uczelni", ty snobie — rzuciła żartobliwie. — Patrz, jak biedaczkę to onieśmiela. Jasne, że poprzegląda z tobą oferty, ale daj jej trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do myśli, że już za rok pójdzie na Harvard lub Yale.

— No nie wiem, czy akurat tam... — zaczęła Avery, z ulgą odzyskując swój głos.

— Przyjmą cię wszędzie. Wszyscy to wiemy. No dobra, ktoś właśnie przyszedł, więc Avy musi wracać do pracy. Będziecie mogli porozmawiać o tej całej Ivy League na dzisiejszej imprezie.

Avery uśmiechnęła się na pożegnanie i pośpieszyła przyjąć nową klientkę, sześćdziesięciokilkuletnią staruszkę, która była stałą bywalczynią lokalu.

Kiedy przyjmowała zamówienie, posłała szybko Bridget pełne wdzięczności spojrzenie, a jej przyjaciółka mrugnęła porozumiewawczo. Jeśli rzeczywiście miała porozmawiać z Jeremim tego wieczora, musiała się jakoś przygotować, by znowu nie zastygnąć.

Przez resztę czasu w pracy stresowała się nadchodzącą rozmową, chcąc wypaść jak najlepiej. Liczyła, że jej wymarzony chłopak wreszcie ją zauważy w romantycznym tego słowa znaczeniu. Gdy potem wspominała ten czas, ostatni dzień normalności, marzyła, by móc wrócić do świata, w którym jej problemy były tak trywialne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro