15. Geneza Zmiennokształtnych

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Avery usiadła na trawie i pozwoliła, by delikatne promienie słońca przez chwilę oświetlały jej twarz. Westchnęła, rozkoszując się ciepłem, generowanym przez nieznane jej zaklęcie, które utrzymywało przystępną temperaturę na terenie szkoły.

Tego dnia obiecała spędzić przerwę na lunch z Aidenem, Axelem, Bambi oraz Siegfriedem. Dlatego, wciąż unikając spojrzenia tego ostatniego, wyszła z nimi na zewnątrz i starała się normalnie rozmawiać z resztą. Nie chciała psuć atmosfery tylko z powodu faktu, że czarodziej jej nie lubił.

— Czyli na dobrą sprawę aniołowie zostali stworzeni przez magów, tak? — zapytała Aidena, odwołując się do lekcji historii, którą mieli wcześniej tego dnia.

— Ale z ciebie nerd — jęknął wampir. — Ciągle tylko byś rozmawiała o nauce.

— Bo to wszystko jest dla mnie całkiem nowe!

Aiden pokręcił głową.

— Tak, czarodzieje w pewnym sensie stworzyli wszystkie rasy zmiennokształtnych. Aniołowie po prostu byli pierwsi. Według zapisek powstali w ramach eksperymentu lub jako część armii w wojnach magów — westchnął. — To praktycznie wszystko, co musisz wiedzieć.

— To dlaczego istnieją tylko cztery rodzaje zmiennokształtnych? Skoro byli wykorzystywani w armiach, nie lepiej byłoby na przykład mieć słoniowatych albo wężowatych zamiast wampirów, które zmieniają się w nietoperze?

— Hej, hej, hej! Nie obrażaj najszlachetniejszej z ras, zmiennokształtnych chiroptera! — Aiden niespodziewanie się ożywił.

— Nie nazwałbym wampirów najszlachetniejszą z ras — stwierdził Axel. — Generalnie, sprawa ma się tak, że stworzenie całej nowej rasy, której cechy byłyby dziedziczone, wymaga mnóstwo, mnóstwo energii. I to nie tylko od jednego maga, zazwyczaj potrzebowano współpracy kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu, jak w przypadku zmiennokształtnych canidae czy felidae. Wbrew pozorom zebranie tylu wystarczająco silnych magów nie było najprostszym zadaniem, ale o tym pewnie dowiesz się więcej na historii czy zajęciach z polityki. Rasy są tylko cztery, gdyż dawniej potrzeba było wielu potężnych, współpracujących magów, co było niezwykle rzadkim zjawiskiem. Teraz, kiedy teoretycznie prościej byłoby zebrać odpowiednią liczbę czarodziejów, pojawia się inny problem. Większość magów nie jest nawet w ułamku tak potężna, jak dawniej. Zresztą, ponownie, wszystkiego dowiesz się na swoich zajęciach, to jest dość duże uogólnienie.

— Bardzo ciekawe uogólnienie. — Avery patrzyła na chłopaka z szeroko otworzonymi oczami. — Czyli pierwsze były anioły, jeszcze w starożytności. A potem...?

— Wampiry — stwierdził dumnie Aiden. — I jesteśmy powszechnie uważani za najlepszy rodzaj. Jako jedyni potrafimy pobierać energię od ludzi czy zwierząt, więc jesteśmy silniejsi i możemy częściej przechodzić transformację.

Avy od razu przypomniała sobie jedną z pierwszych rozmów z Emmanuelem.

— I robicie to przez picie ludzkiej krwi? — spytała, czując jak wszystkie dotychczasowe informacje układają się w logiczną całość.

— Otóż to. — Aiden kiwnął głową.

— W takim razie skąd cała reszta bierze energię na przemianę?

— Powinni zacząć dawać ulotki z podstawami dla niedokształconych — mruknął Siegfried, wywracając oczami. — Mają pokłady swojej energii, jak każda istota żywa. Oddziałuje również na nich księżyc w pełni, jak zresztą na każdą istotę nadnaturalną. Wtedy zwykle ich pokłady energii gwałtownie się zwiększają, co wymusza transformację, stąd te wszystkie legendy o wilkołakach.

— Ale dlaczego księżyc w pełni? — zapytała cicho Avery, przezwyciężając swoje skrępowanie przed Siegfriedem. Ciekawość była silniejsza.

— Mamy kilka teorii, ale nikt tak naprawdę nie wie — powiedział czarodziej, z zamyśleniem wpatrując się w jedno z oddalonych drzew.

Avy pokiwała głową, zamknęła oczy i położyła się na soczyście zielonej trawie. W myślach przyznała Siegfriedowi rację, powinni byli streścić jej te informacje w jakiejś ulotce. Szczególnie że wszystkie trzy lekcje historii, jakie miała, skupiały się głównie na czarodziejach i umiejscawianiu ważnych magów oraz ich osiągnięć na linii czasu.

Przesiedzieli kilka kolejnych minut, wsłuchując się w szum delikatnego wiatru i odległe śmiechy innych uczniów. Dopiero Aiden postanowił przerwać ciszę.

— To co, grupo, idziemy w piątek po lekcjach do miasteczka porobić nielegalne interesy?

Avery wstała i uniosła pytająco brwi, a Bambi od razu nachyliła się do niej i szepnęła.

— Rozmawiali o tym wczoraj na długiej przerwie, chcą zobaczyć, co mogą zdobyć w Czarnej Malinie.

— Właśnie tak. — Wampir najwyraźniej usłyszał wypowiedź dziewczyny i włączył się do rozmowy. — I ty, Avy, też idziesz, ma się rozumieć.

— Nie mogę w piątek — powiedziała z poczuciem winy. — Obiecałam już spotkanie komuś innemu.

— Nie wierzę. — Aiden pokręcił głową. — Tragedia. No ale dobra, możemy przerzucić to na sobotę rano. Bianca wspomniała o tym całym Michaelu, jako twój skrzydłowy, nie mogę stawać ci na drodze do szczęścia.

Pozostała trójka spojrzała na dziewczynę z zaskoczeniem. Ona sama dość się zdziwiła, nie wiedziała, że jej współlokatorka oraz Aiden rozmawiali sam na sam.

— Czekaj, czekaj... — Na twarzy Axel pojawiło się jeszcze większe skonfundowanie. — Bianca? Bianca Márquez?

— Tak, twoja kuzynka. Mieszka w jednym pokoju z Avery — stwierdził Aiden, jakby informował chłopaka o pogodzie.

— Nie wspominaliście, że ją znacie!

— A ma to jakieś znaczenie? — zapytał wampir, krzyżując ramiona.

— Nie, nie... po prostu nie mamy najlepszych relacji — mruknął Axel i lekko posmutniał. Jednak już po chwili zakrył przygnębienie szerokim uśmiechem i ponownie zaczął temat swojej teorii spiskowej. — A zresztą, mniejsza o to. W sobotę odbiorę od mojego informatora we Włoszech nowe informacje na temat tajemniczej choroby, podobno zbiera coraz większe żniwo i jest coraz więcej ofiar, naprawdę...

Avery zamknęła oczy i znowu położyła się na trawie.

***

W pierwszym tygodniu na wszystkich zajęciach sportowych mieli przeprowadzać różne testy sprawnościowe, żeby wiedzieć, co potrafili, a nad czym musieli popracować. Poza tym w przyszłości podobno mieli zobaczyć duże postępy.

Na początku te testy nie były zbyt męczące, Avery co prawda nie przechodziła ich śpiewająco, jednak nie wymagały od niej ogromnego wysiłku. A przynajmniej do czasu ostatniego treningu łowców w środę.

Wtedy właśnie uczniowie mieli sprawdzić swoją wytrzymałość, dlatego też zostali zmuszeni do czterdziestominutowego, nieprzerwanego biegu wokół sali gimnastycznej. Gdy skończyli, Avy miała wrażenie, że jej płuca przestały poprawnie funkcjonować. Czuła przeszywający ból w klatce piersiowej i z trudem łapała oddechy.

Kiedy tylko pozwolono im opuścić salę, dziewczyna od razu skierowała się do toalety i tam zwróciła zawartość swojego żołądka. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak źle, miała wrażenie, że nawet pobudka w domku państwa Moore po feralnej nocy była lepsza.

Spędziła kolejną minutę pochylona nad ubikacją, upewniając się, że fala nudności minęła. W sąsiednich przedziałach słyszała kilka innych wymiotujących osób, co mimowolnie poprawiło jej humor. Przynajmniej nie ona jedyna zareagowała w ten sposób.

Gdy poczuła się trochę lepiej, z uczuciem wstydu wróciła do szatni. Szybko wyciągnęła gumę o żucia ze swojej torby, a potem wzięła ręcznik i poszła pod prysznic.

Przeczytała kiedyś, że po treningu najlepiej było polewać się na przemian ciepłą oraz zimną wodą, więc wypróbowała tę metodę. Ku zdziwieniu dziewczyny, rzeczywiście poczuła się nieco lepiej, jednak uznała, że to mógł być efekt placebo.

Po prysznicu szybko przebrała się w swoje dżinsy oraz zwykłą, fioletową bluzkę z długim rękawem i wyszła na korytarz. Tam czekała na nią Bambi.

Dziewczyna również wyglądała na wycieńczoną, cała jej twarz była czerwona, a włosy zmierzwione.

— Wszystko w porządku? — zapytała od razu, kiedy zauważyła Avery.

— Tak po prostu... — Wzięła kilka oddechów. Nawet mówienie było lekkim wyzwaniem. — Nie jestem przyzwyczajona do biegania. A przynajmniej takiego. Ostatni raz, kiedy musiałam przebiec więcej niż sto metrów, goniło mnie stado wilków, więc adrenalina ułatwiła zadanie.

Bambi parsknęła śmiechem.

— Ja też, ale często chodziliśmy z rodzicami po górach, więc przynajmniej trochę wytrenowałam mięśnie.

Ruszyły razem korytarzem w kierunku pokoi. Avery zauważyła, że w przeciągu tych trzech dni Bambi wyraźnie rozluźniła się w jej towarzystwie. Przestała się jąkać i nie była cały czas sztywna. Wciąż często unikała kontaktu wzrokowego podczas rozmowy, jednak Avery sama nie lubiła zbyt długo patrzeć innym w oczy, więc rozumiała koleżankę.

Jeśli chodziło o innych, jak Aiden czy Axel (bo Siegfried sam z siebie nie próbował nawiązać z nikim kontaktu) Bambi wciąż wydawała się czuć raczej niepewnie. Co Avy zresztą znakomicie rozumiała. Zarówno wampir jak i kuzyn Bianki potrafili onieśmielić i przytłoczyć gadatliwością. Ją samą zaskakiwało, kiedy zauważała, że zaczynała czuć się w miarę swobodnie przy Aidenie, szczególnie, biorąc pod uwagę jego podobieństwo do Jeremiego.

Jakby czytając w myślach Avery, Bambi niespodziewanie podjęła temat chłopaka.

— Aiden wydawał się dość niezadowolony, kiedy wczoraj poszłaś zjeść lunch z kimś innym — powiedziała nagle.

— Naprawdę?

— Tak, co chwilę szeptał coś do Ziggiego. Nie słyszałam dokładnie co, ale chyba chciał sprawdzić te osoby, z którymi poszłaś.

— To by było dość dziwne. — Avery pokręciła głową, choć pamiętała, że chłopak rzeczywiście wydawał się niemalże zaborczy, gdy Elodie ją zaprosiła. — Przecież zna mnie od kilku dni.

— Może mu się podobasz — podsunęła Bambi nieśmiało. — On ci się przecież podoba, prawda?

— Co? Nie. Dlaczego? — Avery skrzyżowała ramiona.

— Bo tak się na niego często patrzysz. Wiesz, masz takie duże oczy i zawsze się uśmiechasz, kiedy go widzisz... ale tak tylko pomyślałam. Pewnie nie mam racji, przepraszam. – Nieco się skuliła.

Avy zmarszczyła czoło. Czy rzeczywiście to robiła?

— Może jednak masz rację — przyznała po chwili z wahaniem. — Ale to nie kwestia Aidena samego w sobie. Po prostu... w Greenbridge, miasteczku, w którym dorastałam, był taki chłopak, Jeremy. I... trochę mi się podobał... w sumie to bardzo... i tak się składa, że Aiden wygląda niemalże identycznie jak Jeremy. A przynajmniej z twarzy. Mają inne fryzury, ubrania, nawet zachowują się inaczej, ale... chyba czasem mam wciąż wrażenie, że to Jeremy. Może dlatego tak na niego patrzę. I w sumie, jak teraz o tym myślę, może dlatego tak szybko go polubiłam. Podświadomie przypomina mi o domu.

— To ma sens — westchnęła. — Też tęsknię za domem. Za naszym ogródkiem, poranną kawą z moim tatą. I za moją szkołą rysunku.

— Chodziłaś do szkoły rysunku? — spytała Avery z ciekawością.

— Tak, przez trzy ostatnie lata. Poszłam do zwykłego liceum zamiast artystycznego, ale w przyszłości chciałabym pracować jako grafik albo coś w tym stylu. Dlatego poprosiłam rodziców, żeby zapisali mnie na kurs rysunku.

— Nie wiedziałam, że rysujesz. Pokażesz mi jakieś swoje prace?

— Ja... — Dziewczyna spuściła głowę. — Może później. Nie pokazywałam ich nigdy nikomu poza moimi rodzicami i nauczycielami. A mam jeszcze całe dwa lata, żeby je poprawić, zanim będę aplikować na studia.

— Okej. Kiedy tylko będziesz gotowa.

Bambi wdzięcznie pokiwała głową i następnie zmieniła temat, dopytując się o to, kim był Michael, o którym po raz pierwszy usłyszała tego dnia podczas przerwy na lunch. A kiedy Avery w skrócie opowiedziała jej całą historię, razem zaczęły snuć domysły, co przygotują dla Avy na otrzęsiny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro