35. Trans

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Avery wstała około południa, może nawet trochę później. Pomimo firan, które zasłaniały słońce, obudziła ją duchota. Przez szok związany z porwaniem i zdradą przyjaciół kompletnie zapomniała, że była we Włoszech w drugiej połowie czerwca. Upał nie powinien jej zaskakiwać.

Odsłoniła zasłony i zobaczyła bezchmurne, błękitne niebo, kilka drzew, z których zwisały kształtne, żółte cytrusy, oraz starannie przystrzyżone krzewy. W niczym nie przypominało to nędznego widoku, jaki wydawało jej się, że widziała podczas deszczowej nocy. Musiała przyznać, że wtedy wszystko wydawało się o wiele smętniejsze.

Zresztą, choć potrafiła docenić piękno idyllicznego widoku zza jej okna, jej samopoczucie wciąż nie należało do najlepszych. Miała wrażenie, że poprzedni dzień całkowicie wyssał z niej energię, zarówno przez swoją intensywność, jak i niefortunność. Jedynym co pocieszało Avery, było to, że przetrwała noc bez żadnego koszmaru. A przynajmniej żadnego, o którym by pamiętała.

Otworzyła szafę i szybko rzuciła okiem na jej zawartość. Nie znalazła tam zbyt wielu ubrań, jedynie kilka par luźnych spodni i męskie koszulki z krótkim rękawem. Po historii Rensa podejrzewała, że w tym domu od lat nie mieszkała żadna kobieta, poza tymi należącymi do pomocy domowej. Naturalnym więc było, że nie znaleźli zbyt wielu damskich części garderoby.

Weszła do niewielkiej łazienki, znajdującej się przy pokoju i wzięła szybki prysznic. Dokładnie przemyła całe ciało oraz włosy, licząc, że razem z brudem, zimna woda zmyje z niej ciężar ostatnich wydarzeń. I chociaż, gdy po kilkudziesięciu minutach wyszła z kabiny, fizycznie rzeczywiście czuła się świeżej, poczucie bezsilności i niekomfortowy ucisk w klatce piersiowej pozostały. Avery podejrzewała, że nie ustąpią one, póki się z nimi nie zmierzy.

Liczyła, że Mina jak najszybciej ich odwiedzi. Dziewczyna była jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać o zastrzeleniu tamtego mężczyzny. Już i tak o tym wiedziała i wydawała się rozumieć wyrzuty sumienia, które nie chciały zostawić Avy w spokoju.

Jeżeli zaś chodziło o Aidena i Siegfrieda, spodziewała się, że będzie musiała odbyć z nimi rozmowę, gdy tylko ich zobaczy. A sama nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Historia Rensa na pewno nieco zmniejszyła jej urazę wobec obu. Nie zmieniało to jednak faktu, że ją oszukiwali. Sam Aiden był dla niej ogromnym wsparciem podczas tych tygodni w szkole. Jednakże, pomimo zapewnień jego brata, skąd miała mieć pewność, że te wsparcie i troska były prawdziwe, zamiast wynikać z jakiejś wyrafinowanej gry.

Do tego wszystkiego dochodziła sprawa Clementiusa, czyli podobno zmarłego brata wampira. Czy to mogło oznaczać, że Jeremy był zaginionym bliźniakiem Aidena? Tylko że jak byłoby to w ogóle możliwe? Przecież Rens stwierdził, że w rezydencji znaleziono spalone zwłoki dziecka.

Westchnęła. Wiedziała, że musiała się zmierzyć z tymi wszystkimi problemami, jednak nie czuła się jeszcze gotowa. Chciała to opóźnić, nawet jeśli tylko o godzinę.

Wróciła do pokoju i ubrała jasnobrązowe spodnie sięgające jej do kolan, lecz musiała jeszcze założyć pasek, żeby nie spadały z jej stosunkowo wąskich bioder. Do tego narzuciła ciemnozielony podkoszulek, a następnie spojrzała na całość w lustrze. Przez sam krój ubrań, gdyby nie długie, mokre, kręcone włosy, łatwo można byłoby ją pomylić z kilkunastoletnim chłopcem.

Westchnęła.

Przynajmniej dość podobały jej się kolory.

Usiadła na ogromnym łóżku i wzięła do rąk swój plecak. Jego zawartość była chyba jedyną rzeczą, która idealnie nadawała się, by jakoś ją zająć, odciągając myśli od innych spraw.

Kiedy otworzyła torbę, odkryła, że porywacze najwyraźniej pozbyli się nie tylko telefonu, lecz również laptopa. W tamtym momencie jednak zbytnio to ją nie przejęło. Co prawda bardzo chciała skontaktować się z ojcem, usłyszeć jego kojący głos, ale wątpiła, że komórka jakoś by pomogła, gdyż była podłączona do specjalnej sieci ich szkoły.

Wyciągnęła wszystkie swoje cenne książki z tajemniczym językiem, lecz zanim do nich przysiadła, znalazła jeszcze jeden, równie cenny przedmiot. List od Bri. Przynajmniej tego nie ukradli.

Od razu rozwinęła białą, pogiętą kartkę. Zaczęła sunąć wzrokiem po niedbałym piśmie przyjaciółki, zarazem uważając, żeby krople spadające z jej mokrych włosów zbytnio nie zaplamiły papieru.

Avy!

O mój boże, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że napisałaś, nawet nie wiedziałam, że jest taka możliwość!!! I jestem z ciebie taka dumna, ja nie mogę! Super, że znalazłaś sobie przyjaciół i się zaaklimatyzowałaś. A co do tego czarodzieja-gbura, na pewno jeszcze się dogadacie, nie zapominaj o tym, że jesteś zarąbista. No i chłopak!? Nie spodziewałam się, że tak szybko ruszysz do przodu, ale Avy, po tych wszystkich latach, mogę ci tylko powiedzieć, że siedzę w pokoju i krzyczę z radości. Aaaaaaa!

Avery nie mogła się pozbyć poczucia goryczy w gardle, gdy czytała pierwszą część listu. Wysłała swój własny dokładnie dwa tygodnie wcześniej i nie mogła uwierzyć, jak wiele się zmieniło. Nawet ekscytacja Bri nie potrafiła odciągnąć jej uwagi od tych negatywnych myśli.

Z trudem przełknęła ślinę i kontynuowała.

U mnie jakoś leci, warunki są okej, moja współlokatorka taka se, ale mogło być gorzej. W tym tygodniu przeszłam pierwszą transformację i było dziwnie. Chociaż lepiej niż się spodziewałam. Poza tym zapisali mnie na matematykę! Okropieństwo.

Za to mam jedną wiadomość. Póki nie przeczytałam twojego listu, myślałam, że świetną, ale teraz w sumie, skoro chodzisz z Michaelem, to nie wiem. Tak czy inaczej, zgadnij, kto jest w mojej szkole! Jeremy!!! I w ogóle, trochę sobie pogadaliśmy i przyznał, że nawet mu się podobałaś, szczególnie, jak cię zobaczył na tamtej imprezie. Ehh, że też musiało nas wtedy zaatakować to stado. Tak to mój plan doszedłby do skutku!!! No, ale jakby nie wyszło z Michaelem (chociaż trzymam za was kciuki!) to mogę przypilnować Jeremiego i szepnąć mu jeszcze kilka dobrych słów o tobie.

Odpisuj jak najszybciej, bo strasznie się stęskniłam. Opowiadaj też coś więcej o tych nowych przyjaciołach. Kocham cię!

Buziaki,

Bri

Po policzku Avery popłynęła łza. Chciałaby móc zobaczyć się z Bridget, przytulić ją, wygadać się ze wszystkiego, co ją spotkało. Mimo to, po przeczytaniu jego drugiej części, była naprawdę wdzięczna za ten list. Być może Petr Karlik rozpoczął serię bardzo niefortunnych zdarzeń, jednak przynajmniej wyniosła z tej znajomości kawałek papieru, który sprawił, że przez ułamek sekundy znowu poczuła się, jakby siedziała u siebie w domu w Greenbridge i rozmawiała ze swoją najlepszą przyjaciółką.

Nawet zbytnio nie przejęło ją wspomnienie o Jeremim i fakcie, że rzeczywiście mogła mu się podobać. W tamtym momencie miała wrażenie, że to wszystko straciło jakiekolwiek znaczenie. Przypomniało jej za to o jego możliwym pokrewieństwie z Aidenem, co od razu przywołało nocne wspomnienia.

— Że też musiało nas wtedy zaatakować to stado — powtórzyła zachrypniętym głosem słowa Bri, rozważając jak ta jedna noc, która miała być tak niewinna, doprowadziła ją tutaj. Do neoklasycznie urządzonego pokoju w domu, należącym do bogatej i wpływowej rodziny wampirów, która postanowiła ją śledzić. A ona sama właśnie przeżyła porwanie, została zdradzona przez przyjaciela, postrzeliła człowieka i dowiedziała się, że chłopak, w którym była zauroczona przez wiele lat, mógł być przepadłym członkiem rodu Van Duisternis.

Wzięła głęboki oddech. Wiedziała, że nie powinna dać się przytłoczyć podobnym myślom, gdyż wtedy najprawdopodobniej na zawsze zastygłaby w tej samej pozycji, nie wiedząc, co dalej zrobić ze swoim życiem.

Z czułością przejechała palcem po liście, a następnie delikatnie go złożyła i włożyła do osobnej przegródki w torbie.

Chwyciła słownik tajemniczego języka i zaczęła czytać wybrany tekst ćwiczebny, jednak szybko odkryła, że znała już niemalże wszystkie słowa.

Wiedziała, że radziła sobie dość dobrze z nauką, lecz miała wrażenie, że szła jej ona zdecydowanie zbyt łatwo. Chociaż już sam fakt, że jako jedyna widziała dziwny alfabet, nie był normalny, więc nie powinno było jej już dziwić nic z nim związane.

Dlatego z zaskakującą ulgą i wręcz nienaturalną, jak na tamten moment, ekscytacją oddała się lekturze o tytule „Legendy Świata". Jeszcze nie miała okazji jej przeczytać, wcześniej próbowała zabrać się za poprzednią książkę, którą zwinęła. Jednakże tamta okazała się jedynie być tłumaczeniem „Zbrodni i Kary", więc postanowiła ją porzucić na jakiś czas.

Z ciekawością przekartkowała kilka stron, ale ostatecznie wróciła na początek. Pierwszy rozdział „Legend Świata" przypominał jej treścią pierwsze zajęcia z historii. Również opowiadał o Faelien, jednak rozszerzał to, co wiedziała jak dotąd. Przeczytała, że podobne istoty te miały przybyć na Ziemię z gwiazd, by przekazać jej mieszkańcom dar magii. Części z nich dali umiejętność świadomego, lecz ograniczonego pobierania różnego rodzaju energii i zamieniania ją na magiczną. Innych obdarzyli nieświadomym, ale również naturalnym powinowactwem do magii. Resztę pozostawili nietkniętą.

Niektóre z tych terminów Avery musiała tłumaczyć ze słownikiem pod ręką, a gdy skończyła, z zastanowieniem się im przyjrzała. Zgadywała, że według tekstu pierwszą grupą byli czarodzieje, a trzecią ludzie. Nie potrafiła jednak określić drugiej, nie do końca rozumiejąc termin „naturalne powinowactwo do magii". W innych okolicznościach uznałaby, że odnosiło się ono do czarodziejów, jednak oni już zostali opisani. Pomyślała również przez chwilę o magach krwi, jednak to, co o nich wiedziała, również nie pasowało.

Po odrzuceniu wszystkich innych możliwych opcji, jej umysł zaczął podsuwać hasło, które z nieznanych powodów prześladowało ją od wielu dni. „Dzieci Pełni". Nie miała na dobrą sprawę żadnych dowodów, oprócz jednego fragmentu słownika, mówiącego, że żyły obok czarodziejów i ludzi, jednak nie potrafiła odsunąć od siebie tej myśli. Zresztą, choć odszyfrowywanie tajemniczego języka przynosiło jej niemalże euforię, z tego powodu coraz bardziej ją przerażało. Stawało się ono niemalże obsesją, a w chwilach takich jak ta, kiedy czuła się okropnie, samo czytanie poprawiło odwrócić jej samopoczucie o sto osiemdziesiąt stopni. To nie było naturalne.

Mimo to przecież żyła w nadnaturalnym świecie. Nienaturalne rzeczy nie powinny jej dłużej dziwić. Powinna szukać ich przyczyny, próbować je zrozumieć, połączyć wszystkie tropy, by rozwiązać zagadkę, jakakolwiek by ona nie była.

Odłożyła na chwilę książkę, usiadła na pościeli po turecku, zamknęła oczy i spróbowała zagłębić się we własny umysł. Wszystko zaczęło się w lesie, w domku państwa Moore. Przez jej, podobno, niezwykłe wyniki zainteresował się nią jeden z najpotężniejszych czarodziei, czyli Filindustria. Dlatego przedstawiciele innych stronnictw politycznych również zwrócili na nią uwagę, chociaż, najprawdopodobniej, nawet nie znali intencji Filindustrii. Ona również.

Co za to zauważyła? Przyciągało ją tajemnicze, niewidzialne pismo, a do tego, gdy raz Siegfried rzucił na nią zaklęcie, zadziałało o wiele silniej, niż powinno. Nie pasowało to do charakterystyki żadnej z głównych ras nadnaturalnych. Jednakże czy ten drugi fakt, można byłoby podciągnąć do „naturalnego powinowactwa do magii"? Jeśli tak czy mogłaby być jednym z Dzieci Pełni, czymkolwiek one były? Czy może po prostu wyolbrzymiała wszystko, by nadać sens swojej obsesji?

Nagle poczuła lekkie zawroty głowy, jednak zanim zdążyła unieść powieki, one same z siebie zniknęły, zastąpione przez niemalże błogą lekkość, która rozlała się po całym jej ciele. Miała wrażenie, że zaczynała się unosić.

Powoli otworzyła oczy i ze zdziwieniem odkryła, że rzeczywiście znajdywała się nieco wyżej, jednakże, co dziwniejsze, świat, który zobaczyła, w ogóle nie przypominał tego, co znała.

Wszystkie obiekty, znajdujące się w pokoju całkowicie straciły swoje kolory. Były szare i ledwo potrafiła dostrzec ich zarysy. Na tym jednak różnice wizualne się nie kończyły. Wszędzie wokół dostrzegała różnokolorowe pasma pyłu.

Największe zbiorowisko stanowiły białe strumienie płynące powolnie przez przestrzeń pomieszczenia. Gdy spojrzała w dół, na swoje skrzyżowane nogi, zobaczyła również ogromne zbiorowisko tysięcy energicznie wirujących, szkarłatnych kropek, które jednak nie oddalały się za daleko od jej ciała.

Powoli odwróciła głowę w stronę okna, jednak to, co tam ujrzała, niemal przysporzyło jej bólu głowy. Jej wzrok został zaatakowany przez niezliczone, wielokolorowe partykuły, tworzące żywą mozaikę, której umysł dziewczyny nie potrafił pojąć.

Przez poczucie niewyobrażalnego przytłoczenia spowodowanego tym widokiem, całkowicie straciła skupienie. Próbując odzyskać jego resztki, pośpiesznie wróciła wzrokiem do pokoju, jednak lekkość, jaką dotychczas czuła, zaczynała ją opuszczać.

Zdołała jeszcze dostrzec nowe, pojedyncze, żwawe pasma szkarłatnego pyłu co chwilę wyskakującego przez drzwi, zanim obraz wokół nie całkowicie pociemniał. Potem poczuła, że spada.

Szybko ponownie otworzyła oczy i zaczerpnęła głębokiego oddechu.

Pokój wyglądał już całkowicie normalnie, a dodatkowo rozległ się dźwięk donośnego pukania.

— Avery? — Usłyszała głos Rensa. — Obudziłaś się już?

Nie była w stanie odpowiedzieć. Zastanawiała sięjedynie, co, do cholery, się właśnie wydarzyło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro