36. Wycieczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zanim otworzyła drzwi, poświęciła chwilę, by doprowadzić się do porządku. Zarówno fizycznie jak i psychicznie.

Wygładziła lekko pomięte ubrania i przeczesała palcami wciąż wilgotne, splątane włosy. Wątpiła, by wyglądała wystarczająco schludnie, jednak jej wygląd zewnętrzny nawet minimalnie nie odpowiadał chaosowi, który panował w głowie dziewczyny.

Miliony pytań, mnóstwo teorii, ale brak rzetelnych odpowiedzi. Nawet nie wiedziała, czy rzeczywiście mogła ufać tym, które zaoferował jej Rens. Chociaż jego historia brzmiała stosunkowo wiarygodnie, nie mogła zapomnieć, że zapewne miałby interes w okłamywaniu jej. Mimo to w tamtym momencie naprawdę chciała wierzyć w prawdziwość jego słów. Uczyniłoby to jej sytuację choć trochę prostszą.

Otworzyła drzwi, a Rens, tym razem ubrany w zwykłą białą koszulkę i jasne spodnie, zamiast szlafroka, od razu posłał jej szeroki uśmiech.

— Wyspałaś się? — zapytał, wchodząc do pokoju.

— Bardziej niż myślałam — stwierdziła, spoglądając na niepościelone łóżko.

Zazwyczaj skrupulatnie dbała, żeby zostawiać za sobą porządek, jednak teraz nie potrafiła się do tego zmusić.

— Czyli koszmary cię zbytnio nie męczyły? — upewnił się.

— Nie, miałam dość dobrą noc.

— Okej. Nie wiem, czy jesteś gotowa zobaczyć Ziggiego i Aidena, ale... — Na chwilę zamilkł i przyjrzał się dokładnie dziewczynie, a następnie zmarszczył czoło. — A co to jest?

Niespodziewanie się do niej zbliżył, powodując u Avery mimowolne szybsze bicie serca. Powolnie wyciągnął lewą rękę i delikatnie wziął pojedyncze pasmo włosów dziewczyny pomiędzy swoje palce.

— Nie miałaś tego wcześniej, prawda? — zapytał, przesuwając pasmo przed oczy Avery, która, zamiast zobaczyć swojej naturalnej brązowej barwy, ujrzała siwe włosy.

— Nie — przyznała, natychmiastowo się odsuwając od chłopaka, by podejść do lustra.

Spojrzała w swoje odbicie i rzeczywiście, po prawej stronie, wśród burzy ciemnych loków, dostrzegła niemalże białe pasmo. Mogłaby się założyć, że jeszcze z rana go tam nie było. Czy pojawiło się ono wtedy, kiedy weszła w tamten dziwny stan? Znowu zaczęła się zastanawiać, co to w ogóle było i czy być może jej się to wszystko nie przewidziało? Tylko że najwyraźniej zaraz potem jedno pasmo jej włosów całkowicie zsiwiało.

Aż miała ochotę jęknąć. Zbyt dużo dziwnych zdarzeń spadło na jej głowę w jednym czasie, przeczuwała, że niedługo dostanie od nich migreny.

— Na pocieszenie, nawet ci pasuje — stwierdził, wkładając ręce do kiszeni spodni.

Avery tylko pokręciła głową.

— Dzięki... spontaniczne poranne farbowanie — westchnęła. Wiedziała, że nie było to najlepsze kłamstwo, ale nie miała siły kontynuować tego tematu.

— No cóż, tak czy inaczej, pomyślałem, że możemy sobie zrobić małą wycieczkę. Wieczorem będziemy mieli gościa, ale mamy jeszcze trochę wolnego czasu. — Wzruszył ramionami.

— Możemy? Czyli kto? — Spojrzała na niego podejrzliwie.

— Ty i ja.

— Tylko?

— Powiedzmy. Chyba że chcesz zaprosić kogoś jeszcze? — Uniósł brwi.

— Ja... chyba nie — uznała, kręcąc głową. Nie czuła się jeszcze na siłach, by porozmawiać z Aidenem. — Ale co to za wycieczka?

— Zobaczysz. — Posłał jej przebiegły uśmiech. — Widzimy się za dwadzieścia minut na dole?

Avery po chwili zawahania pokiwała głową. Nie chciała kisić się w pokoju i chociaż niekoniecznie była w odpowiednim humorze na wycieczkę, uznała, że może zmiana otoczenia rzeczywiście jej pomoże.

— Możemy iść nawet teraz, i tak nawet nie mam się w co przebrać — uznała, sięgając jedynie po książki z tajemniczym językiem, by pośpiesznie włożyć je do swojej torby. Na jej szczęście Rens albo tego nie zauważył, albo postanowił o nic nie pytać i jedynie stwierdził:

— Idealnie.

Gdy schodzili po schodach, poinformował ją również, że ich gosposia pojechała do miasta, by kupić jej trochę ubrań. Chociaż Avery zastanawiała się, skąd miałaby znać rozmiar, uznała, że i tak dobrze będzie mieć większy wybór, nawet jeśli rzeczy miały być za duże.

Weszli do garażu, by tam wsiąść do czarnego samochodu chłopaka. Avy od razu chciała skierować się na tylne siedzenia, jednak Rens wskazał jej, żeby usiadła z przodu.

Gdy odpalił silnik, automatycznie włączyła się włoska stacja radiowa, w której kobiecy głos radośnie świergotał wiadomości. A przynajmniej dziewczyna tak podejrzewała, gdyż nie potrafiła zrozumieć żadnego słowa.

— Chcesz jakąś przekąskę? Nie jadłaś żadnego śniadania, prawda?

— Nie jestem zbyt głodna.

— W takim razie w schowku są jakieś płyty, możesz puścić, jeśli coś przypadnie ci do gustu — stwierdził, nie spuszczając spojrzenia z drogi.

Avery skinęła i z ciekawością zaczęła przeglądać albumy różnych wykonawców, które znalazła we wskazanym miejscu.

— Lubisz lata sześćdziesiąte? — zapytała, widząc głównie płyty Jimiego Hendrixa, The Beatles czy Boba Dylana.

— Obawiam się, że niezbyt nadążam za nowościami — zaśmiał się. — Nie znajdziesz nic późniejszego niż „Goodbye Yellow Brick Road" Eltona Johna.

— „Candle In The Wind" to chyba moja ulubiona piosenka jego autorstwa — stwierdziła cicho, od razu zauważając charakterystyczną jasną okładkę albumu, na którym wspomniany przez nią utwór figurował na drugiej pozycji.

— No to chyba wiemy, co będziemy grać — uznał, rzucając jej szybkie spojrzenie.

— Najwyraźniej — zgodziła się, wkładając CD do odtwarzacza, a następnie zapytała z nutą sarkazmu. — Czyli robimy sobie najzwyklejszą w świecie wycieczkę z dobrą muzyką i bez żadnych ukrytych intencji?

Nie wiedziała, czy to z powodu emocjonalnego wyczerpania, jakie odczuwała, ale ze zdziwieniem odkryła, że nie miała problemu, żeby zadać równie bezceremonialne pytanie. Zazwyczaj nie odważyłaby się na taką bezpośredniość wobec kogoś, kogo ledwo znała, jednak w tamtej sytuacji naprawdę przestawało ją to obchodzić.

Zauważyła, że na twarzy Rensa namalował się delikatny uśmiech.

— Skłamałbym, gdybym potwierdził.

— A więc, jaki jest cel naszej wycieczki?

— Gdybym ci powiedział, nie byłby już ukryty.

— Nie jestem aż tak wielką fanką niespodzianek.

— I nie wiem, czy ta ci się spodoba. Dlatego wolę nie zdradzać zbyt wiele.

— Dobrze wiedzieć. — Spojrzała na widok zza bocznej szyby.

Słońce świeciło na bezchmurnym, niebieskim niebie, a w jego świetle wszystkie kolory wokół wydawały się niemalże nienaturalnie nasycone i żywe. Jakby byli w filmie.

Co rusz mogła zobaczyć zlokalizowane na pagórkach, intensywnie zielone tereny winnic oraz towarzyszące im niewielkie posiadłości, czyli najczęściej niewielkie, lekko zaniedbane domki z brązowymi dachami.

W tamtym momencie zorientowała się, że na dobrą sprawę nigdy wcześniej nie była w Europie. Przez te wszystkie wydarzenia nie pomyślała nawet, że właśnie zwiedzała część kontynentu, który od zawsze kojarzył jej się z bogatą historią, różnorodnością kulturową i budynkami, pamiętającymi jeszcze odkrycie Ameryki przez Krzysztofa Kolumba.

— Jak dokładnie się nazywa ten region? — zapytała po dłuższym okresie słuchania utworów Eltona i podziwiania śródziemnomorskich widoków.

— Toskania. — Uśmiechnął się, zakładając okulary przeciwsłoneczne.

Kiedy ponownie spojrzała na jego profil, tym razem jeszcze w ciemnych okularach, nie mogła nie pomyśleć o Aidenie. Ich twarze na pewno się różniły, jednak nietrudno było zauważyć podobieństwo.

— Jest naprawdę piękna — westchnęła, próbując przegonić młodszego wampira ze swoich myśli.

Nienawidziła tego, jak bardzo zagubiona była, próbując ustalić swoje odczucia względem Aidena. Wiedziała, że nie powinna mu wybaczać, nie mogła mieć nawet stuprocentowej pewności, czy Rens powiedział jej prawdę, czy wyolbrzymił niektóre części swojej historii. Poza tym nic nie zmieniało faktu, że ją okłamywał w tak ważnej sprawie.

Z drugiej strony nie potrafiła czuć rzeczywistej złości na chłopaka, szczególnie że sama ukrywała niektóre rzeczy przed swoimi bliskimi. A nie mogła również zaprzeczyć, iż Aiden bardzo ją wspierał, kiedy go potrzebowała. I w tym wszystkim pozostawała jeszcze dziwniejsza sprawa Jeremiego, o której w tamtym momencie najchętniej by zapomniała. Uznała, że kiedy wróci, postara się spisać wszystkie swoje problemy i powoli zacznie je porządkować.

— Chcesz zdradzić, o czym myślisz? — zapytał po chwili.

— Skąd wiesz, czy w ogóle myślę? — zapytała, zanim zdążyła na dobre to przeanalizować.

Od razu, gdy słowa wyszły z ust Avery, dziewczyna zorientowała się, jak głupio zabrzmiały, co potwierdził natychmiastowy, głośny śmiech chłopaka. Jej policzki spaliły się czerwienią i uznała, że jeśli Rens kiedykolwiek uważał ją za inteligentną, najprawdopodobniej w tamtym momencie to wrażenie musiało całkowicie wyparować.

— Tego się nie spodziewałem. — Pokręcił głową, a jego twarz ozdobił zaraźliwy uśmiech.

— Przepraszam, nie wiem, dlaczego to powiedziałam — zmarszczyła czoło z lekkim zawstydzeniem, jednak po chwili również parsknęła śmiechem.

— Spróbuj jeszcze raz, a postaram się zapomnieć — stwierdził, po czym dodał nieco dokuczliwym tonem. — Chociaż niczego nie obiecuję.

Avery wywróciła oczami, jednak na jej twarzy również zagościł uśmiech. Zaczynała rozumieć, dlaczego zarówno Aiden, jak i Ziggy, tak bardzo lubili Rensa.

— Okej. — Na chwilę zamilkła, próbując wymyślić lepszą ripostę. Chociaż wszystko było lepsze od tego, co wypaliła wcześniej. — Dlaczego interesuje cię, o czym myślę?

— Lepiej niż poprzednio. — Skinął z uznaniem. — Lubię analizować ludzi. A teraz jesteś w dość burzliwym okresie swojego życia, więc jest to cięższe niż zazwyczaj.

— Wiesz, że brzmisz trochę niepokojąco, prawda?

— Prawdopodobnie. Ale mogę cię zapewnić, że przyświecają mi jedynie szlachetne motywy. — Avery posłała mu pytające spojrzenie, a Rens kontynuował. — Możesz uważać, że to dziwne, ale dzięki temu prościej mi zrozumieć innych, ich racje czy zachowania. Poza tym to naprawdę fascynujące jak bardzo ludzie, i zaliczam tu też zmiennokształtnych i czarodziei, mogą się różnić pod względem sposobu myślenia.

— Studiujesz psychologię? — zapytała.

— Neuronaukę, potem myślałem o medycynie i specjalizacji w psychiatrii. Ale jeszcze zobaczymy.

— A gdzie? Bo o ile dobrze pamiętam, przyjechałeś tu z Wielkiej Brytanii?

— Z Londynu. — Pokiwał głową. — Studiuję na UCLu. A jakie ty masz plany?

— Myślałam o ekonomii albo literaturze, na którymś z uniwersytetów Ivy League — przyznała.

— Ambitnie.

— Ale teraz sama nie wiem — westchnęła. — Wcześniej to był oczywisty wybór, ale... kiedy ostatnio o tym myślałam, wydało mi się to... głupie? Trywialne?

— Masz jeszcze czas na ostateczną decyzję — uznał.

— Przynajmniej tyle.

Wróciła do podziwiania toskańskich wzgórz podczas jazdy po starych, krętych drogach.

Po niecałych dwudziestu minutach zajechali do niewielkiego miasteczka składającego się głównie z kamiennych domków. Zaparkowali na niewielkim parkingu, a sportowy samochód Rensa bardzo wyróżniał się na tle nieco starszych, niewielkich i różnokolorowych aut tubylców.

Avery posłusznie ruszyła za chłopakiem, idąc pod górę, wzdłuż wąskiej uliczki. Po obu stronach widziała kamienice z metalowymi kratami w oknach i o ścianach porośniętych przez zielone pnącza. Przy większości okiennych domostw poustawiano dziesiątki amarantowych kwiatów w zdobnych doniczkach. Budynki zapewniały również cień, chroniąc ich przed upałem.

Dziewczyna próbowała dopytać Rensa, gdzie zmierzali, jednak on co rusz zmieniał temat, dopóki nie doszli do domu, znajdującego się na końcu uroczej uliczki.

Chłopak zapukał w dwuskrzydłowe drzwi, a po chwili otworzył im barczysty Włoch o szerokim uśmiechu.

— Ciao, Laurentius! Come vai, mio amico? Już długo się nie wiedzieliśmy. Co się z wami wszystkimi stało, że tak mnie dzisiaj odwiedzacie? — Radośnie zaprosił ich gestem do środka.

— Ciao, Gianmarco, è bello rivederti. Studia niestety zabierają więcej czasu, niż bym chciał — stwierdził Rens, również uśmiechając się w stronę mężczyzny, zarazem ignorując ostatnią część jego wypowiedzi. Po chwili delikatnie położył dłoń na ramieniu Avery, którą mimowolnie po całym ciele przeszedł dreszcz, i dodał. — Potrzebujemy pomocy w odstresowaniu.

— W taki razie, nie mogliście lepiej trafić. — Włoch zaśmiał się serdecznie. — Akurat w maju stworzyłem nowy miot.

— Miot? — powtórzyła Avy. — Mówicie o szczeniakach?

— W pewnym sensie — Gianmarco objął dziewczynę ramieniem i zaczął prowadzić ich wzdłuż korytarza, do stalowych drzwi. — Bawcie się dobrze. Pamiętajcie tylko, żeby z nimi uważać, kosztowały mnie trochę czasu i energii.

— Oczywiście. — Rens skinął, po czym szybko dodał po włosku. — La lascio lì, con lui, e torno subito.

Gianmarco jedynie pokręcił głową i się obrócił, a Avery popatrzyła z ciekawością na Rensa.

— Twoje pełne imię to Laurentius? — spytała, zanim otworzył drzwi.

— Myślałem, że zapytasz o moją znajomość włoskiego albo co mu powiedziałem — stwierdził z uśmiechem.

— A powiedziałbyś mi? — Od razu wiedziała, jaką odpowiedź dostanie.

— Pewnie nie — zaśmiał się. — Ale zaraz, wreszcie dowiesz się, jaki był cel naszej wycieczki.

Nacisnął czarną klamkę i po chwili ich oczom ukazał się pokój z drewnianą podłogą oraz tapetą zieloną tapetą, bez żadnych okien, jednak wypełniony swobodnie unoszącymi się kulami światła.

Dookoła porozstawiane były legowiska stworzone z koców i poduszek, a jedynym innym meblem była poszarpana kanapa z niskim oparciem. Poza tym wszędzie walały się różnokolorowe szarpaki, kości czy w połowie rozdarte pluszaki, będące właśnie w użyciu przez istoty, które Avery w pierwszej sekundzie uznała za szczeniaki labradora.

Dopiero po chwili dostrzegła, że brązowe psopodobne zwierzęta posiadały niewielkie, zakręcone rogi, wystające znad ich trójkątnych uszu. Z tułowia istot wyrastały za to niedorozwinięte, ciemne skrzydła, przypominające te, które posiadały nietoperze.

Po początkowym szoku na widok dziwnych zwierząt, czekała na nią jeszcze jedna niespodzianka.

W kącie pokoju dostrzegła Ziggiego, siedzącego na jednym z legowisk i bawiącego się z osobliwymi kreaturami. Po raz pierwszy zobaczyła wtedy beztroski wyraz wymalowany na twarzy chłopaka. A przynajmniej, póki on sam ich nie zauważył.

— Rens, co tu się dzieje? — zapytał, od razu wstając.

— No właśnie! — Avery skrzyżowała ramiona i popatrzyła z wyrzutem na wampira.

Rens westchnął i zrobił krok do tyłu.

— Wiem, że nie czujesz się jeszcze na siłach, żeby porozmawiać z Aidenem, ale z Ziggim aż tak się przecież nie przyjaźniłaś. A czuję, że też macie sobie trochę do powiedzenia.

Po tych słowach szybkim ruchem zamknął drzwi i oboje mogli usłyszeć dźwięk przekręcanego klucza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro