5. Ostatnie Dni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Później tego samego dnia Avery dowiedziała się, że państwo Moore oraz Ernesto Maiolo przeprowadzali z nią rozmowy w ukrytym domku, zlokalizowanym w lesie, w którym zaatakowały ich „wilkołaki". Strażnicy oraz mag nawet później przyznali, iż nastolatkowie mieli ogromne szczęście, gdyż akurat wymieniali się tam raportami z okolicy, kiedy usłyszeli wycie oraz krzyki. Gdyby wybrali inny dzień, wszystko mogłoby się skończyć o wiele gorzej.

Po jeszcze kilku godzinach odpoczynku pozwolono jej spotkać się z ojcem. Kiedy mężczyzna wszedł do niewielkiego pokoju, pozornie znajoma, brodata twarz początkowo wydała jej się dziwnie obca. Mimo to wystarczał przepraszający uśmiech i silny uścisk, by zapomniała o historiach, które wcześniej słyszała. Zresztą, wciąż miała problem, by w pełni w nie uwierzyć.

Drogę do domu przesiedzieli w milczeniu. Dziewczyna nie wiedziała nawet, jak mogłaby zacząć rozmowę. Dlatego spędziła cały czas, smętnie spoglądając przez szybę, obserwując wysokie drzewa spowite gęstą mgłą. Próbowała ponownie ułożyć sobie wszystkie informacje w całość, jednak ta sytuacja wydawała się dla niej zbyt surrealistyczna. Po cichu liczyła, że jej tata zaraz wybuchnie śmiechem i stwierdzi, że to wszystko było tylko żartem, mającym ją zniechęcić do podobnych wyskoków.

Gdy wrócili do domu, ojciec dziewczyny zaproponował, że zaparzy im czarnej herbaty. Spędzili kolejną minutę w całkowitej ciszy i, dopiero kiedy usiedli przy kuchennym stole z gorącymi filiżankami, mężczyzna postanowił przemówić.

— Przepraszam. Przepraszam, że to przed tobą ukrywałem, ale chciałem oszczędzić ci tego świata. Miałaś plany, a wiedza o wilkołakach mogłaby wszystko zaprzepaścić. Poza tym pewnie i tak ciężko byłoby w to uwierzyć.

Avery mimowolnie zmarszczyła brwi. On również potwierdzał wersję państwa Moore.

— Ta cała sytuacja dalej brzmi bardziej, jak fabuła jakiegoś niezbyt nieoryginalnego filmu dla nastolatków niż prawdziwe życie — przyznała, wpatrując się pusto w ciemną taflę herbaty.

— Wiem, myszko.

Westchnęła. Jak miała zaakceptować istnienie wilkołaków? Do tego momentu liczyła, że jej ojciec wszystkiemu zaprzeczy, lecz jego słowa potwierdzały to, czego dowiedziała się od rodziców Jeremiego. Znała go na tyle, że wątpiła, by robił sobie z niej żarty. Choć jeśli rzeczywiście ukrywał coś takiego, czy mogła powiedzieć, że naprawdę go znała? Co jeszcze przed nią zataił?

— A więc... jak to się w ogóle stało? Że zostałeś wilkołakiem?

— Najwyraźniej w naszej rodzinie był ten gen, ale nie mam pojęcia, czy moi rodzice zdawali sobie z tego sprawę. Jak wiesz, twoi dziadkowie zginęli w pożarze, gdy miałem czternaście lat. Wtedy rodzice Johna przyjęli mnie pod swój dach. Większość członków rodziny Turnerów ma gen transformacji, ale przybierają formę kojotów, nie wilków. Gdy skończyliśmy z Johnem osiemnaście lat, przeprowadzono na nim inicjację i został ugryziony przez swojego ojca. Wtedy jeszcze o niczym nie wiedziałem, a jego rodzice zachowywali się bardzo tajemniczo. — Pokręcił głową, zatopiony w swoich wspomnieniach. — Ciekawość mnie pokonała, śledziłem ich aż do lasu. Niestety niezawodny węch kojotów mnie wykrył i sam załapałem się na ugryzienie. A miesiąc później, ku zaskoczeniu wszystkich, nie tylko John przeszedł swoją pierwszą przemianę. Jego rodzina wtajemniczyła mnie w cały ten świat, przedstawili strażnikom, którzy tu rezydowali przed państwem Moore. Tamci zapoznali mnie również ze wszystkimi podstawowymi zasadami.

Avery pokiwała głową.

— A... czy mama wiedziała? — spytała niepewnie po chwili ciszy. Matka była prawdopodobnie jedynym drażliwym tematem dla jej ojca. Unikał rozmawiania o niej jak ognia, a gdy tylko patrzył na któreś z niewielu zachowanych zdjęć kobiety, do oczu od razu napływały mu łzy.

— Tak — westchnął, odwracając wzrok.

— Tato, a wiesz, co dalej? To znaczy z tą szkołą Anastazji Piotrovnej. Czy mam się jakoś przygotować? Wspominali, że nie powinnam się z nikim spotykać, myślisz, że z Bridget też?

— Z tego co mówili państwo Moore i ten mag, rzeczywiście nie powinnaś nigdzie wychodzić. Nie ufają ci jeszcze i nie chcą, żebyś wyjawiła cokolwiek o ich świecie komukolwiek z zewnątrz. I tak musieli przeprowadzić sporą dawkę czyszczenia pamięci. Co do Bridget, może uda nam się coś zorganizować, ale nie spotykaj się z nią na własną rękę. Może ci to narobić niepotrzebnych kłopotów.

— Okej — westchnęła lekko zawiedziona. — A wiesz, co z Jeremim? — W tym wszystkim wciąż ciężko było jej uwierzyć w to, że akurat rodzice chłopaka, który tak bardzo jej się podobał, byli najwyraźniej ważnymi członkami społeczności nadnaturalnej w okolicy. — Czy on o wszystkim wiedział?

— Na pewno nie. Ale z tego, co słyszałem, rodzice potajemnie go przygotowywali do tej roli. Chcieli tylko zaczekać, aż skończy liceum przed wysłaniem go do szkoły dla nadnaturalnych. Wydaje mi się, że teraz, przez tę całą sytuację, zostali jednak zmuszeni do wysłania Jeremiego do jednej z tych placówek. Tylko nie wiem, czy tak jak ty i Bridet pojedzie już w czerwcu, czy dopiero we wrześniu.

— A jest szansa, że trafimy we trójkę do jednej szkoły? — spytała z nadzieją, że nie będzie musiała przechodzić przez to wszystko sama.

— Przykro mi. — Jej ojciec pokręcił głową. — Ale to mało prawdopodobne.

Avery zamknęła oczy i przyłożyła dłonie do skroni.

***

Zgodnie z zaleceniami, czas oczekiwania na zesłanie dziewczyna spędziła w domu z ojcem. Nie rozmawiali więcej o wydarzeniach feralnej nocy, próbowali zachować pozory normalności. Mężczyzna jedynie pytał co jakiś czas o wciąż gojącą się ranę na ramieniu.

Jej ojciec nigdy nie interesował się światem nadnaturalnych, więc wiedział o nim stosunkowo niewiele. Powiedział dziewczynie jedynie, że jego stado podlegało strażnikom i magom, których musieli się słuchać. Dlatego Avery, która uznała, iż nie ma innego wyjścia niż uwierzyć w ten cały absurd, spędziła dużą część wolnego czasu na szukaniu w internecie informacji na temat różnych nadnaturalnych zjawisk. Jednakże znalazła wiele sprzecznych wiadomości. A gdy wstukała „zmiennokształtny canidae" nie wyskoczyło już zupełnie nic. Na swoje nieszczęście nie pamiętała nazwiska tego mężczyzny, który chciał, by uczęszczała do szkoły imienia Anastazjii Piotrovnej. Sama placówka również nie istniała, a przynajmniej według Google. Dowiedziała się jedynie, że „Piotrovna" było nazwiskiem patronimicznym patronki, a więc służyło bardziej jako drugie imię, aniżeli główne nazwisko. Zbytnio jej to nie pomogło, jednak uznała to za ciekawy fakt.

W sobotę, dzień przed wyjazdem, Avery od rana wyczekiwała spotkania z Bridget, które jej tata zdołał wynegocjować.

Kiedy około południa zadzwonił dzwonek, dziewczyna wystrzeliła jak strzała w kierunku drzwi. Szybko je otworzyła i ujrzała swoją przyjaciółkę, pana Turnera, oraz brązowookiego Ernesto Maiolo.

Avy zaprosiła całą trójkę do środka, a z kuchni wyłonił się jej ojciec.

— O, hej John! Chcecie coś do picia? Mamy piwo, herbatę, sok. — Mężczyzna zaserwował im szeroki uśmiech dobrego gospodarza.

— Ja prowadzę, więc herbata wystarczy — poinformował go pan Turner.

— Rozumiem, że nie macie wysokogatunkowego wina? — zapytał mag, a na przepraszające spojrzenie ojca Avery westchnął z zażenowaniem. — Macie dziesięć minut. Potem cię zabieramy, panno Turner.

— Okej, to możemy iść do pokoju Avy? Dla prywatności? — zapytała Bridget, bawiąc się dłońmi.

Ernesto popatrzył na nią z irytacją, wymieszaną ze zmęczeniem.

— Niech wam będzie. Ale telefony zostawiacie tutaj, nie zamierzam ich potem po raz setnych sprawdzać. — Wyciągnął rękę, a dziewczyny posłusznie wręczyły mu urządzenia. — Poproszę jednak tego piwa.

Nastolatki pośpiesznie opuściły pomieszczenie i zamknęły się w pokoju brunetki. Usiadły na jednoosobowym łóżku z brązową narzutą, by, jak za czasów dzieciństwa, poplotkować.

— Nie wierzę w to wszystko Avy, naprawdę! — stwierdziła Bri drżącym głosem. — Tyle lat kłamstw! A teraz... o boże, nic już nie będzie jak kiedyś. Wysyłają mnie do Kanady, rozumiesz! I to nie Montrealu czy Toronto. Na jakieś zadupie na północy. Poza tym... nie wiem. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Nasi ojcowie wilkołakami. I teraz... jezu, ale się boję! Za miesiąc mam przejść pierwszą przemianę, nawet nie chcę o tym myśleć. To znaczy, to trochę ekscytujące, czytałam kilka opowiadań na Wattpadzie, może znajdę swojego mate... — Avery uniosła brwi, a Bridget zaśmiała się nerwowo. — Wilkołacka bratnia dusza. No ale nieważne. Jak ty żyjesz? Przesłuchiwali mnie w takim domku w lesie i mówili, że twój tato też jest wilkołakiem, ale ty się nie przemienisz...

— Tak, ale mnie też wysyłają poza Greenbridge. Do szkoły imienia Anastazji Piotrovnej. Na Syberii.

— Oj. To jednak masz gorzej. Ale dlaczego, skoro nie będziesz wilkołakiem?

— Kazali mi się szkolić na strażnika — powiedziała Avy bez przekonania.

— Może przynajmniej będziesz miała fajne stroje jak łowcy w Shadowhunters — westchnęła Bri, a po jej policzkach popłynęły łzy. — Naprawdę się boję, Avy. Za kilka minut muszę wyjść z tatą i tym nadętym... magiem? Ernesto, tak ma na imię. Wsiądę z nimi do samochodu i wywiozą mnie na lotnisko. A stamtąd lecę do Kanady. Tato mówi, żebym się nie bała, podobno mój kuzyn, Jason, był w takiej szkole po przemianie i nie narzekał. Ale... no wiesz. To taka jakby izolacja. Mamy nie mieć wcale kontaktu z dawnymi znajomymi... nie wyobrażam sobie życia bez naszych rozmów. Przynajmniej raz na tydzień. Co my teraz zrobimy? Musimy znaleźć jakiś sposób na komunikację.

Bridget objęła przyjaciółkę i zaczęła łkać. Avery w tym czasie próbowała wymyślić, jak odpowiedzieć na ten wybuch. Co prawda sama także czuła przytłoczenie i smutek, jednak nigdy nie przywykła do ekspresyjnego wyrażania emocji.

Ostatecznie nic nie powiedziała, gdyż zostały w tej pozycji aż Ernesto Maiolo gwałtownie otworzył drzwi do pokoju i powiedział gniewnie:

— Minęło jedenaście minut. Wyłaźcie już!

Blondynka posłała Avery smutny uśmiech, wstała z łóżka i ruszyła ku magowi. W przedpokoju dołączył do nich ojciec Bri, a po przyśpieszonych pożegnaniach wyszli na zewnątrz, wsiedli do samochodu i odjechali.

Avy z ojcem odprowadzili ich wzrokiem zza okna salonu. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy. Kiedy następnym razem będzie miała okazję zobaczyć swoją przyjaciółkę?

— Jak się czujesz, myszko? Wiem, że to musi być trudne. Chcesz porozmawiać? — Tato dotknął ramienia nastolatki.

— Nie... pójdę już się spakować. Jutro moja kolej.

Uciekła do swojego pokoju i rzeczywiście wyciągnęła spod łóżka walizkę, którą jak dotąd niezwykle rzadko używała. Następnie podeszła do szafy, by wyciągnąć z niej ubrania. W Oregonie panował umiarkowany klimat, więc miała dużo zimowej garderoby, lecz nie była pewna, czy wystarczą na syberyjskie mrozy. Ojciec specjalnie na tę okazję dokupił jej nową kurtkę, spodnie narciarskie, grube rękawiczki, czapkę i szalik. Nawet postanowił zaszaleć i wydał dużą część swoich oszczędności na sztuczne futro, mające być idealnym sposobem na zatrzymanie ciepła. Dodatkowo, na wypadek, dał jej scyzoryk i zapalniczkę. Jakby wysyłano ją na obóz przetrwania.

Poprosiła tatę o drugą walizkę, gdyż nie zdołała wpakować wszystkiego do pierwszej. Dlatego gdy skończyła, miała przed sobą dwa ogromne, wypełnione po brzegi bagaże. Mimo to wciąż uważała, że nie wzięła wszystkiego, czego potrzebowała, szczególnie w kwestii książek.

Zanim zawołała ojca, spojrzała jeszcze na zdjęcie swojej matki, stojące na biurku. Kobieta zmarła, kiedy Avery miała cztery lata, zostawiając za sobą tylko biżuterię, ubrania i kilka fotografii, obejmujących jedynie portrety. Większość pamiątek przepadła z biegiem czasu, ale to jedno zdjęcie uchowało się w dość dobrym stanie. Poza tym Avy lubiła na nie patrzeć.

Matka co prawda niezbyt ją przypominała, większość cech dziewczyna odziedziczyła po ojcu. Łączyły je jedynie ciemnoniebieskie, ogromne oczy łani oraz stosunkowo gęste brwi. Ponadto twarz kobiety, na którą nastolatka codziennie spoglądała, otaczały jasne, niemalże białe, włosy. Fotografie niezbyt dobrze to oddawały, jednak z nielicznych opowiadań znajomych ojca, Avery dowiedziała się, iż matka była również stosunkowo niska. Musiała więc śmiesznie wyglądać z niemal dwumetrowym mężem.

— Nawet nie wiesz, jak za nią tęsknię. — Za plecami usłyszała smutny głos.

— Ja jej nawet nie pamiętam. Chociaż najwyraźniej to dzięki jej genom nie będę wilkołakiem — westchnęła. — Tato... dlaczego ty nie otrzymałeś takiej edukacji?

— Za moich czasów nie było do tego przymusu. Zawsze wiedziałem, że ci magowie są takim jakby rządem. Czuwają nad wszystkim. Odkąd siedemnaście lat temu zaczęto zakładać te szkoły, każdy zarejestrowany wilkołak, strażnik i podobni dostali wiadomości na temat obowiązku posłania tam wszystkich, którzy właśnie przeszli przemianę. Tylko u magów jakoś inaczej to wyglądało.

— A spotkałeś na swojej drodze innych strażników czy magów?

— Nie za dużo — westchnął. — Jedynymi strażnikami, z którymi miałem do czynienia przez dłuższy czas, byli państwo Moore, ale nie mam pojęcia, jak dokładnie wygląda ich praca. Mogę ci tylko powiedzieć, że musieliśmy się z nimi zawsze dogadywać, informować ich, kiedy zamierzamy mieć przemiany. Zazwyczaj robiliśmy to w pełnię, bo wtedy było najprościej. Poza tym... wiem, że wysyłali raporty. No i strażnicy współpracują z magami, jak z tym Ernesto, ale generalnie jeden mag podobno odpowiada za większy obszar niż jeden strażnik.

— Zapamiętam sobie. To najwyraźniej moja przyszłość — stwierdziła Avery ze zrezygnowaniem.

— Będzie dobrze, myszko. Zobaczysz — szepnął jej do ucha, zamykając dziewczynę w silnym uścisku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro