7. Siegfried Kestrel aka Ziggy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A przynajmniej na początku uznała chłopaka za Jeremiego. Gdy otrząsnęła się już po chwilowym szoku, zaczęła zauważać drobne różnice.

Miał wyprostowaną jak struna, dumną sylwetkę, a jego włosy były nieco dłuższe i profesjonalnie ułożone. Wyglądał, jakby spędził przed lustrem kilka godzin, by idealnie je wystylizować. Poza tym modne ubrania nieznajomego chłopaka również nie pasowały do sportowego stylu Jeremiego.

Musiała gapić się na niego przez dłuższy czas, gdyż on także skierował na dziewczynę spojrzenie dobrze jej znanych zielonozłotych oczu. Przez chwilę liczyła, że przystanie, pośle jej uśmiech i rzeczywiście okaże się być Jeremim, który z niewiadomych przyczyn przeszedł metamorfozę.

Chłopak delikatnie uniósł brwi i przymrużył oczy. Mimo to nie zatrzymał się i po chwili ją minął.

— Wszystko w porządku, Avery? — Emmanuel pstryknął palcami przed twarzą dziewczyny, by zwrócić na siebie uwagę.

— Po prostu... myślałam, że zobaczyłam mojego znajomego — powiedziała.

— Małe szanse. Tutaj niechętnie przyjmują osoby ze Stanów, chyba że są z bardzo wpływowych rodzin.

— Dlaczego?

— Ta szkoła została stworzona przez stare europejskie i azjatyckie rody o bardzo wysokim mniemaniu o sobie. Dlatego często uważają Amerykanów za gorszy sort ludzi z krainy McDonalda. Ale w razie czego nie zwracaj uwagi na jakieś komentarze, znajdziesz tutaj też wiele świetnych osób. I gdybyś miała jakieś problemy, to zawsze możesz przyjść do mnie.

— Dzięki. Zapamiętam.

— Jak już mówiłem, od dzisiaj jestem twoim starszym bratem. No dobra, numer osiemdziesiąt cztery, oto twój pokój.

Stanęli przed białymi, drewnianymi drzwiami przyozdobionymi złotymi ósemką oraz czwórką.

Emmanuel wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył nim pomieszczenie.

Avery wzięła od chłopaka swoją drugą walizkę i weszła do nowej sypialni. Pierwszym co zauważyła były dwa łóżka oraz fakt, że na jednym z nich ktoś położył pół tuzina różowych bagaży.

Zostawiła swoje torby na podłodze i rzuciła szybkie spojrzenie na cały pokój. Ogromne okno wpuszczało mnóstwo światła, a jasne ściany i meble dodawały całemu miejscu żywotności. Całość wyglądała na przyjemne miejsce do życia. Pozostawało jedynie pytanie, kto miał zostać jej nową współlokatorką.

Chciała obrócić się do Emmanuela i wyjść, gdy zauważyła, że na biurku po jej stronie stoi dość duże, ładnie zapakowane, brązowe pudełko.

— Co to? — zapytała chłopaka, wskazując na pakunek.

— Specjalna legitymacja, coś na kształt twojej własnej karty płatniczej, nowy telefon, laptop i kilka innych gadżetów — powiedział.

— Karta płatnicza? I nowy telefon? Przecież mam swój.

— Ale z powodu bariery raczej nie będzie zbyt dobrze działał. Poza tym wciąż jesteśmy gdzieś w środku lasów syberyjskich, normalnej sieci tutaj nie znajdziesz — zaśmiał się. — Weź telefon i chodźmy, wszystko ci wytłumaczę.

— Chyba mi głowa wybuchnie od tych wszystkich informacji — westchnęła, otwierając pudełko i wyciągając średniej wielkości telefon dotykowy. — Przydałoby mi się trochę snu.

— Hmmm, spróbujemy załatwić ci kawę. A teraz chodź, musimy zdążyć wszystko zobaczyć. W sumie powinna tam być mapa całego miejsca, ją też weź.

Zrobiła to, co kazał i wyszła na korytarz, gdzie Emmanuel wręczył jej klucz do pokoju.

— Generalnie nie musisz go zamykać, kradzieże tu praktycznie nie występują.

Avery na wypadek jednak przekręciła klucz w zamku. Gdy skończyła, jej przewodnik od razu ruszył przed siebie.

— A więc zacznijmy od telefonu. Pewnie ci powiedziano, że nie chcą, żebyśmy zbytnio utrzymywali kontakt ze światem zewnętrznym. Podobno, byśmy byli bardziej skupieni, ale moim zdaniem po prostu jeszcze nam nie ufają. Gdyby ktoś upublicznił jakieś informacje o tym miejscu w internecie, wysłał filmiki na YouTube czy cokolwiek innego, sprzątanie tego zajęłoby im tygodnie. Nie chcą ryzykować. Tak czy inaczej, żeby uprościć uczniom komunikację ze sobą nawzajem, stworzyli specjalną sieć, wyszukiwarkę typu Google i media społecznościowe, ograniczające się jedynie do obszaru tej szkoły. Jest to dość przydatne. Poza tym masz tam wgrany dziennik elektroniczny i coś jak konto bankowe.

— Właśnie, o co chodzi z tą kartą płatniczą? — wydyszała, z trudem próbując nadążyć za szybkim tempem Emmanuela, który niczym zawodowy piechur, przemierzał jasne korytarze.

— Pewnie ludzie, którzy cię tu wysłali, wspominali, że szkoła zapewnia wyżywienie, podręczniki i zakwaterowanie. Mimo to wyobraź sobie, że zjadłaś obiad i masz ochotę na deser, którego stołówka nie oferuje. Wtedy właśnie z pomocą przychodzi twoja nowa karta płatnicza. Masz na niej wirtualne monety, za które możesz kupić sobie ciastko lub kawę w szkolnej kawiarni. O, albo, jeśli wyjdziesz z głównego budynku i skierujesz się na północ, czyli w przeciwnym kierunku niż ten, z którego przyszliśmy, przez dziesięć minut będziesz szła ścieżką przez las. Potem dojdziesz do małego miasteczka, należącego do szkoły. Są tam różne sklepy i bary. Sprzedają piwo od szesnastu lat, mocniejsze napoje od osiemnastu. — Avery lekko się skrzywiła. Po wyprawie do lasu, do której dołączyła częściowo przez wpływ alkoholu, miała do niego awersję. — Głównie chodzimy tam na weekendy, wtedy można poznać najwięcej ludzi.

— A skąd wziąć te monety? — zapytała, mając nadzieję, że nie będzie musiała wykorzystywać swojego taty i prosić go o jakieś wpłaty. Nie miał zbyt wielu pieniędzy, a i tak zawsze wspierał ją bardziej, niż mogłaby o to prosić.

— Masz pięćdziesiąt na start, resztę musisz zarobić. Dostajesz je za dobre wyniki w nauce czy różne wolontariaty jak pomoc w bibliotece. Najpierw może się to wydawać trudne, ale uwierz mi, znajdziesz najlepszy dla siebie sposób. Możesz też zdobywać je od innych uczniów, ja na przykład pomagałem jednemu z moich znajomych z treningami dwa razy w tygodniu i dawał mi za to kilka monet miesięcznie.

— Okej, to brzmi dość dobrze.

— I uczy dobrego rozporządzania funduszami. Nie kupisz tutaj nic za pieniądze rodziców, musisz sama na nie zapracować.

— To jest naprawdę... mądre rozwiązanie — przyznała z ulgą.

— Co nie? Okej tutaj mamy szkolną kawiarnię.

Weszli do niewielkiego pomieszczenia, urządzonego w eleganckim stylu. Nie zabrakło zdobionych kolumn, podtrzymujących biały sufit, marmurowych stolików i krzeseł z wysokimi oparciami.

Emmanuel zaprowadził ich do lady i posłał sprzedawczyni szeroki uśmiech.

— Dwa razy podwójne espresso. I do tego ciastko bezowe — powiedział, a wtedy Avery uświadomiła sobie, że nie wzięła swojej karty.

— Hej, bo ja nie mam tych pieniędzy teraz przy sobie. Potem mi pokażesz, jak ci je przelać? — zapytała od razu.

— No co ty, ja stawiam. — Skrzyżował ręce na piersi. — To ile to będzie?

— Osiem monet — odpowiedziała kobieta za ladą, przyjmując jego kartę.

Po chwili sprzedawczyni podała im dwie filiżanki i talerzyk z ciastkiem, a Avery i Emmanuel je wzięli i podeszli usiąść przy jednym ze stolików.

— Ciastko też jest dla ciebie. — Chłopak podsunął jej talerz.

— Nie mogę, już i tak kupiłeś mi kawę. — Czuła się naprawdę głupio, szczególnie że Emmanuel na dobrą sprawę ledwo ją znał.

— Nalegam. Kiedyś, jak sama zarobisz trochę monet, możesz też mi coś postawić. A teraz ciesz się prezentem.

Pokręciła głową, ale ostatecznie ze smakiem zjadła ciasto i wypiła swoje podwójne espresso. Jako że zwykle nie korzystała z pomocy kofeiny, liczyła, że kawa rzeczywiście ją trochę rozbudzi i pozwoli przetrwać resztę dnia.

Gdy skończyli, Emmanuel powiedział, że musi ją jeszcze zaprowadzić do sekretariatu po plan lekcji, a potem na aulę, gdzie zaplanowano krótką uroczystość powitalną. Następnie miała poznać swojego czarodzieja-partnera.

Opuścili kawiarnię i przez kolejne kilka minut ponownie przemierzali piękne korytarze budynku. Avery w międzyczasie zastanawiała się, jakim cudem utrzymywali całe miejsce w tak nienagannym stanie — czy robili to magicznie, czy po prostu zatrudniali kilkaset osób do sprzątania.

Zarazem jej umysł wciąż nie do końca pojmował, że od teraz będzie miała żyć w świecie magii. Przyjmowała ze spokojem wszystkie informacje i starała się skupiać na chwili obecnej, zamiast rozmyślać o tych wszystkich barierach, istotach nadnaturalnych, które co chwila mijała, czy nawet dziwnym chłopaku o twarzy Jeremiego. Dlatego bała się momentu, w którym zostanie pozostawiona sama ze swoimi myślami. Kiedy będzie musiała stawić czoło wszystkim nowym wiadomościom i jakoś je przetrawić. I kiedy wreszcie dobitnie odczuje brak ojca oraz Bridget, na których zawsze mogła liczyć.

***

W sekretariacie musiała podpisać kilka dokumentów, potwierdzających jej tożsamość, a potem oficjalnie zaakceptować regulamin szkoły. Sekretarka oznajmiła również, że Avy będzie musiała podczas weekendu zgłosić się do pielęgniarki na zdjęcie szwów z ramienia. Na końcu wręczono jej kartkę papieru, która okazała się być planem lekcji, oraz numerek trzydzieści pięć, a obok niego imię i nazwisko — Siegfried Kestrel.

Kiedy wyszli, Emmanuel wytłumaczył dziewczynie, że tak się nazywa jej czarodziej partner i on otrzymał taki sam numer.

— Czyli teraz idziemy na aulę, potem stołówkę i tam cię zostawię. Też muszę znaleźć mojego nowego partnera.

— Okej. — Kiwnęła głową. — A mogę iść tak ubrana?

Chłopak szybko spojrzał na jej wełniany sweter i czarne spodnie. Sam miał na sobie dresy, więc nie wyglądał zbyt elegancko, jednak wolała się upewnić.

— Jest dobrze — stwierdził. — To i tak kurs wakacyjny, zachowaj formalne stroje na rozpoczęcie oficjalnego roku we wrześniu.

Weszli do wielkiej sali, w której już była zgromadzona masa nastolatków.

— Chcesz wszystko widzieć, czy wystarczy ci miejsce z tyłu, żeby na spokojnie przeczekać te kilka minut?

— Możemy przeczekać. Ale wolałabym wiedzieć, jak wygląda dyrekcja szkoły. Tak na wypadek.

— Jasne. To chodź tutaj. — Przedostali się do bocznej ściany pomieszczenia, o którą mogli się oprzeć i widzieć część podwyższenia z mównicą.

Było zbyt głośno, by mogli rozmawiać. Dlatego w oczekiwaniu na rozpoczęcie uroczystości, Avery rozejrzała się po całej sali. Zobaczyła mnóstwo osób w podobnym wieku, z pozoru przypominających zwykłych ludzi. Aż ciężko byłoby uwierzyć, że część z nich była czarodziejami czy zmiennokształtnymi. Tylko niektórych, strażników, rzeczywiście uznałaby za zwykłych ludzi.

Przy okazji miała nadzieję, że zauważy wśród tłumu klona Jeremiego, jednak nigdzie nie było go widać. Dlatego ostatecznie się poddała, gdy tylko czterdziestoletni mężczyzna wszedł na podwyższenie i przemówił.

— Witajcie drodzy uczniowie, zarówno ci, którzy postanowili zostać z nami podczas przerwy wakacyjnej, jak i nowe nabytki. Nie będę zabierał wam za dużo czasu. Chciałbym tylko przypomnieć, że nasza szkoła imienia Anastazji Piotrovnej od lat jest uważana za jedną z najlepszych placówek dla istot nieludzkich i liczę, że tak pozostanie. Nasz kurs letni pozwoli wam rozwinąć wasze umiejętności i jeszcze bardziej polepszyć wyniki w nauce. Za to dla osób niezaznajomionych wcześniej ze światem magicznym, będzie on stanowił idealne wprowadzenie do nowych zasad i przygotuje na nadchodzący prawidłowy rok szkolny. Ja się nazywam Gabriel Fonte i jestem wicedyrektorem tej szkoły, jednak przez czas trwania kursu będę pełnił funkcję dyrektora. — Miał donośny, głęboki głos, więc bardzo przyjemnie było słuchać całego przemówienia. Dodatkowo, pomimo latynoskiego wyglądu, mówił z brytyjskim akcentem. — Mam jeszcze przypomnieć, by czarodzieje znaleźli, partnerujących im na czas kursu strażników. Na stołach w stołówce znajdziecie numerki, usiądźcie przy tym, który otrzymaliście w sekretariacie. Jeśli ktoś z was nie odebrał swojego numeru z sekretariatu, jest proszony o zrobienie tego od razu. A teraz dziękuję za wasz czas, możecie się rozejść.

Gdy tylko mężczyzna skończył, Emmanuel pociągnął Avery za rękaw.

— Chodź, trzeba będzie trochę się poprzeciskać. — Musiał krzyknąć, by usłyszała go wśród szumu wywołanego przez resztę uczniów.

Wyjście zajęło im trochę czasu i wśród ścisku zirytowanych nastolatków, Avery poczuła lekkie nudności. Zrobiło jej się gorąco, więc szybko zdjęła sweter, tym samym uderzając łokciem dziewczynę o idealnie brązowej opaleniźnie oraz długich do pasa, orzechowych włosach. Zanim zdołała przeprosić nieznajomą, Emmanuel mocno ją pociągnął ku wyjściu, więc jedynie posłała tamtej szybkie, przepraszające spojrzenie.

Gdy wreszcie znaleźli się na korytarzu, głęboko odetchnęła.

— To było straszne — stwierdziła. — Ile w ogóle osób jest teraz na wakacyjnym kursie?

— Z trzysta? — Emmanuel wzruszył ramionami. — A i tak nie wszyscy przyszli. Generalnie nie polecam ci chodzić na takie wydarzenia, chyba że naprawdę trzeba. Chociażby ze względu na te tłumy.

— Na pewno zapamiętam. To gdzie jest stołówka? — spytała, ale po chwili przypomniała sobie, że wciąż trzyma w prawej ręce mapę całego miejsca. Już miała ją rozłożyć, jednak chłopak jej przerwał.

— Później przestudiujesz te wszystkie plany. Teraz będzie szybciej, jak cię zaprowadzę.

Na szczęście dziewczyny ich cel był jedynie dwie minuty drogi od auli. Przerażało ją, jak wielki był sam budynek szkoły, jednak widok Emmanuela, poruszającego się po nim jak po własnym domu, ją uspokajał. Dzięki temu wierzyła, że sama szybko opanuje te dziesiątki pomieszczeń i korytarzy.

Zanim weszli do środka, przewodnik Avery jeszcze ją na chwilę zatrzymał.

— Zaraz będę musiał cię opuścić. Jakbyś czegoś potrzebowała, jestem do twojej dyspozycji. Mieszkam piętro pod tobą, pokój dwadzieścia siedem. I pamiętaj, masz mnie traktować jak... — Zrobił prawą ręką charakterystyczne obroty w powietrzu, oznaczające, że czeka, aż ona dokończy zdanie.

— Starszego brata. — Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Może i była zmęczona, jednak Emmanuel potrafił zarażać pozytywną energią.

— Otóż to. Trzymaj się, Avery. Jeśli się nie odezwiesz, to sam cię złapię za kilka dni, moja rodaczko. — Na pożegnanie mocno ją przytulił. — Powodzenia z poszukiwaniem swojego maga.

Po tych słowach wkroczył do pomieszczenia, a Avery wzięła głęboki oddech i po chwili również weszła do środka.

Stołówka była naprawdę ogromna i, jak prawdopodobnie każde pomieszczenie w szkole, świetnie oświetlona. Przed dziewczyną stało kilkadziesiąt sześcioosobowych stolików i na większości stała tabliczka z jakimś numerkiem. Część była już pozajmowana przez czarodziejów lub strażników, jednak większość wciąż pozostawała pusta.

Avy zaczęła iść wolnym krokiem pomiędzy stolikami, uważnie wypatrując trzydziestki piątki. Nie próbowała sobie nawet wyobrażać, jak ten Siegfried mógłby wyglądać, jednak samo imię mimowolnie kojarzyło jej się z rosłym mężczyzną.

Z tego powodu, przeżyła niemałe zdziwienie, gdy przy trzydziestce piątce zobaczyła drobnego chłopaka, jak zgadywała około piętnastoletniego, siedzącego prosto jak struna i patrzącego prosto przed siebie.

Kiedy dziewczyna stanęła przed nim, jego oczy niemalże poszybowały w jej stronę. Od razu wstał i wyciągnął do niej rękę.

— Siegfried Kestrel, twój nowy partner — powiedział z niemieckim akcentem, a jego twarz nie zdradzała nawet cienia uśmiechu.

Avery z lekkim niepokojem uścisnęła jego dłoń. Nie mogła nie zauważyć, jak bardzo poważny i sztywny był, biorąc pod uwagę jego młody wiek.

— Avery McCoy. Jestem twoją strażniczką. — Dopiero gdy wypowiedziała te słowa, zrozumiała, że pewnie zabrzmiała dość głupio. A Siegfried dodatkowo potwierdził jej obawy.

— Wiem — odparł z wyższością, a następnie ponownie usiadł na krześle.

Avery zrobiła to samo, z trudem przełykając ślinę. Emmanuel radził jej, żeby zaprzyjaźniła się ze swoim magiem, jednak Siegfried nie wydawał się być do tego chętny. Ona sama nie należała do magnetycznych osobowości, którym zawiązywanie nowych znajomości przychodziło z łatwością, ale ludzie zwykle ją lubili. Dlatego wzięła głęboki oddech i po pół minucie ciszy, spróbowała jakoś zagadać swojego nowego partnera.

— A więc... jestem zupełnie nowa w tym wszystkim, jeszcze dwa tygodnie temu nawet nie wiedziałam o istnieniu czarodziei...

— To niefortunne. Masz dużo do nadrobienia — stwierdził bez zainteresowania, nawet na nią nie patrząc.

— Okej. — Zmarszczyła brwi, myśląc nad nowym tematem.

Wtedy usłyszała zza sobą męski głos.

— Ziggy! Czyżby to była twoja nowa partnerka?

Zanim Avy obróciła głowę, by zobaczyć, kto wypowiedział te słowa, spojrzała na Siegfrieda, na którego twarzy wreszcie malowało się coś innego niż obojętność. Chłopak przymrużył oczy i zacisnął szczękę. Najwyraźniej przydomek Ziggy nie należał do jego ulubionych.

Próbując powstrzymać śmiech, szybko odwróciła się za siebie. I wtedy znowu go ujrzała.

Klon Jeremiego, we własnej osobie, stał z założonymi rękami przed ich stolikiem. Gdy tylko ją zobaczył, przymrużył oczy i uśmiechnął się nonszalancko.

— No cóż, nie będę ukrywać, kiedy zauważyłem, że tak bezczelnie gapisz się na mnie na korytarzu, od razu wiedziałem, że nasze losy jakoś się w końcu splotą. Nie sądziłem jednak, że tak szybko. — Teatralnie pokręcił głową, a potem wystawił swoją dłoń. — Aiden Van Duisternis. Współlokator Ziggiego. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro