8. Tożsamość Klona

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aiden Van Duisternis na pewno nie brzmiało jak Jeremy Moore. Poza tym głos współlokatora Siegfrieda nie był głosem chłopaka, którego Avery znała od dzieciństwa.

Mimo to wciąż nie mogła uwierzyć w podobieństwo ich twarzy.

— Znowu się gapisz. To zaczyna być niepokojące — stwierdził chłopak żartobliwym tonem.

— Tak, przepraszam. — Spuściła wzrok. — Po prostu bardzo przypominasz jednego z moich znajomych. Mam na imię Avery, przyleciałam ze Stanów. A ty jesteś z... Niderlandów?

Skojarzyła przyimek „van" z Vincentem van Goghiem, stąd jej domysł. A zaskoczona twarz Aidena zdradziła, że najwyraźniej zgadła.

— Większość życia mieszkałem we Francji i RPA, ale moja rodzina rzeczywiście wywodzi się od holenderskiej szlachty. — Pokiwał głową z uznaniem.

— Twoja rodzina nie wywodzi się ze szlachty, tylko bogatych kupców. Po prostu zmieniliście nazwisko, żeby udawać, że macie lepsze pochodzenie. Poza tym „van Duisternis" było naprawdę bardzo mało kreatywnym wyborem — wtrącił nagle Siegfried, a Aiden od razu się skrzywił.

— Ziggy! Przestań wykorzystywać znajomość naszych rodzin na moją niekorzyść! — jęknął.

— Dlaczego „van Duisternis" jest mało kreatywne? — zapytała nieśmiało Avy, nie mogąc powstrzymać ciekawości.

— „Van" ma wskazywać na pochodzenie szlacheckie, a samo „Duisternis" oznacza po prostu „ciemność" — poinformował ją Siegfried z poważną miną.

— Psujesz moje pierwsze wrażenie. — Aiden przybrał minę naburmuszonego dziecka.

Avery zauważyła, że nawet mimika chłopaka odróżniała go od Jeremiego. Zaczęła się zastanawiać, czy nie byli może jakimś kuzynostwem, skoro rodziny obu chłopaków były częścią nadnaturalnego świata.

— Czyli, Aiden, też jesteś strażnikiem? Czy czarodziejem? — zapytała, licząc, że poda pierwszą opcję.

— Właśnie bardzo zraniłaś moje uczucia — westchnął. — Jestem wampirem, a dokładniej dziedzicem jednego z największych wampirzych rodów na świecie.

— Ósmym z kolei — dodał Siegfried ze zrezygnowaniem. — Jesteś najmłodszy. Tak w ogóle to nawet nie powinno cię tu być. To spotkanie czarodziei z ich strażnikami.

Aiden przewrócił swoimi zielonozłotymi oczami.

— Na pewno zanim przyszedłem, prowadziliście niezwykle interesującą konwersację i planowaliście całą współpracę. Szczególnie że Avery dopiero niedawno dowiedziała się o istnieniu tego świata. — Wampir, nie zważając na niezadowolone spojrzenie współlokatora, usiadł obok dziewczyny.

— Skąd wiesz, że nie wiedziałam wcześniej o waszym świecie? — Rzeczywiście wspomniała o tym Siegfriedowi, jednak to zrobiła to zanim przyszedł Aiden.

Kątem oka dostrzegła, że czarodziej mierzył swojego współlokatora zdenerwowanym spojrzeniem, jednak sam wampir nie wydawał się zbytnio przejęty.

— Podobno szkoła zwykle łączy niedoświadczonych strażników z najlepszymi magami. A Ziggy, pomimo piętnastu lat i niepozornego wyglądu, jest naprawdę utalentowany — stwierdził bez cienia ironii, po czym dodał ze śmiechem. — A jeśli ta informacja nie wystarczy, to kiedy nie gapisz się na mnie jak zahipnotyzowana, masz minę zagubionego szczeniaka. Prosto zgadnąć, że wszystko jest dla ciebie nowe.

Avery mimowolnie oblała się rumieńcem. Nie zdawała sobie sprawy, że tak bardzo widać jej niepewność. Szczególnie że Aiden nie miał wielu okazji, by ją obserwować, więc to musiało naprawdę rzucać się w oczy.

— Okej, to ma sens — przyznała, odwracając wzrok.

— No dobra, koniec tortur, nowicjuszko. Jako że będziesz musiała spędzać dużo czasu z moim współlokatorem, zamierzam umożliwić ci wstęp do ekskluzywnej grupy moich przyjaciół — oznajmił, jakby miała doświadczyć największego zaszczytu. — Dlatego na początku znajdziemy ci jakieś odpowiednie zdrobnienie. Jak nazywali cię znajomi w dawnej szkole?

— Avy — powiedziała cicho, zaskoczona słowami chłopaka.

— Dość ładnie. Na początek może być, ewentualnie później coś wymyślimy. Od dzisiaj do obecnego tu Siegfrieda powinnaś zwracać się Ziggy. Nawet jeśli będzie protestować. — Czarodziej posłał współlokatorowi kolejne gniewne spojrzenie. — Jeśli chodzi o mnie, to zostajemy przy Aiden, ono samo brzmi wystarczająco dobrze.

Dziewczyna pokiwała twierdząco głową, nie wiedząc, jak inaczej odpowiedzieć.

— A więc Avy — kontynuował. — Teraz pokaż nam swój plan lekcji.

Zmarszczyła brwi, ale ostatecznie położyła na stole lekko pogięty, złożony papierek otrzymany w sekretariacie, który jak dotąd trzymała w ręce.

Kiedy Aiden po niego sięgnął i z ciekawością rozwinął, zorientowała się, że sama nie miała okazji go przeczytać.

— No dobra, mamy tutaj historię świata nadnaturalnych na pierwszej lekcji, to powinniśmy mieć razem. Potem dwie godziny jakiegoś treningu dla strażników. Nudy. Podstawy polityki i relacji międzynarodowych. Ogromne nudy, dobrze, że to też mamy razem. Dwie godziny szkolenia z przypisanym czarodziejem, czyli zabawa z Ziggim. Literatura nadnaturalnych, ehhh ja to mam na drugiej lekcji. I potem kolejna godzina szkolenia na strażnika. Nieźle... czekaj, czekaj. — Oddał jej plan, a następnie wyciągnął z kieszeni spodni swój własny i stęknął. — Jakim cudem nie dali ci nawet godziny matematyki!? Co za rażąca niesprawiedliwość! Ja mam dwie.

— Najwyraźniej Avery jest na tyle dobra z matematyki, że nie potrzebuje zajęć wyrównawczych — fuknął Siegfried. — Gratulacje Aidenie, zniszczyłeś nasze spotkanie zapoznawcze.

Czarodziej wstał, utrzymując idealnie wyprostowaną postawę.

— Miło było cię poznać Avery. Do zobaczenia jutro na zajęciach — powiedział beznamiętnie i odszedł.

Avery odprowadziła go zaskoczonym wzrokiem, ale wampir nie wydawał się zbytnio zdziwiony. Westchnął i wyciągnął ręce nad głowę.

— On tak ma. Kwestia przyzwyczajenia — stwierdził, przeciągając się. — Teraz musisz mi obiecać, że będziesz go nazywać Ziggy.

— Ale on chyba tego nie lubi.

— Ziggy nie lubi wielu rzeczy. Ale jest też wiele rzeczy, których tylko udaje, że nie lubi. Na przykład mnie.

— Czyli przezwisko „Ziggy" również należy do tej grupy? — zapytała.

— Dokładnie. Poza tym sama przyznaj, Siegfried brzmi o wiele zbyt poważnie jak na piętnastolatka.

Na twarzy dziewczyny po raz kolejny zagościł mimowolny uśmiech.

— Ciężko zaprzeczyć.

— A więc obiecaj. Od jutra, kiedy tylko natrafi się okazja, nazywasz go Ziggy.

— Obiecuję. — Pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Idealnie. W takim razie też będę uciekać. Ogólnie chyba nie powinno mnie tutaj być, to w końcu spotkanie strażników z czarodziejami. Gdybyś miała ochotę wpaść, mieszkamy w trzydziestce dwójce, pierwsze piętro zachodniego skrzydła. Do jutra, Avy.

Wstał i, rzucając jej jeszcze pożegnalny uśmiech, poszedł w kierunku wyjścia.

***

Avery najchętniej od razu wskoczyłaby do łóżka. Spędziła kilkanaście minut na analizowaniu mapy i szukaniu drogi powrotnej do pokoju, a gdy stanęła przed drzwiami z numerem osiemdziesiąt cztery, czuła pulsujący ból głowy. Wciąż jeszcze nie przyswoiła wszystkich wydarzeń tego dnia, a już sama postać Aidena stanowiła dla niej ogromną zagwozdkę.

Potrzebowała chwili odpoczynku i samotności, by na spokojnie o wszystkim pomyśleć. Dlatego niemalże jęknęła, gdy otworzyła drzwi, a za nimi zobaczyła wysoką, opaloną dziewczynę, która od razu wydała jej się znajoma.

Popatrzyła na nią, wykorzystując resztki skupienia, i po kilku sekundach skojarzyła, gdzie ją wcześniej widziała. Od razu zapragnęła, by tamta jej nie zapamiętała, lecz wtedy nowa współlokatorka rozwiała jej nadzieje.

— Oh to ty — mruknęła z hiszpańskim akcentem. — Mój brzuch dalej boli po twoim uderzeniu.

Była to ta sama dziewczyna, której Avery przypadkowo wymierzyła cios łokciem, gdy uciekała z zatłoczonej auli.

— Przepraszam, było bardzo duszno i gorąco i próbowałam zdjąć sweter... — zaczęła, jednak tamta machnęła ręką.

— Nieważne. Nie mam teraz na to czasu. Wiesz może, jak stąd gdziekolwiek zadzwonić? Muszę skontaktować się z narzeczonym — powiedziała ze zirytowaniem.

Avy spojrzała na nią ze zdziwieniem. Miała na sobie trochę makijażu, jednak nawet on nie potrafił ukryć młodego wieku dziewczyny. Nie wyglądała na kogoś, kto miałby już narzeczonego.

— Z czego wiem, możemy wykonać jeden telefon poza teren szkoły w miesiącu. — Avery niepewnie usiadła na swoim łóżku.

— To tak na serio? Jezu, co za dziura. — Skrzyżowała ramiona na piersi. — I jeszcze muszę z kimś dzielić pokój. Za jakie grzechy tu trafiłam?

— Ciebie też miło poznać. — Avy westchnęła pod nosem, a następnie zaczęła rozpakowywać swoje walizki.

Wrzuciła wszystkie ciepłe kurtki i swetry na dno szafy ze świadomością, że prawdopodobnie nigdy nie będzie ich używać. Potem wyciągnęła resztę ubrań i je ułożyła w garderobie, następnie ułożyła książki na półce powieszonej nad biurkiem. Na koniec wepchnęła dwie puste walizki pod łóżko.

Kiedy skończyła, wypakowała z pudełka powitalnego nowego laptopa i zaczęła przeglądać jego funkcje.

Ikoną przeglądarki była otwarta książka i kiedy dziewczyna w nią kliknęła, wyświetlił jej się pasek z napisem „szukaj". Najpierw spróbowała wejść na Facebooka, jednak wyszukiwarka nie znalazła takiej strony. Podobnie było z YouTube czy Google, za to Wikipedia wyskoczyła od razu. Zabrakło tam jedynie opcji edytowania tekstów. Zrozumiała, że naprawdę się zabezpieczyli.

Gdy zaspokoiła swoją ciekawość, dotyczącą Internetu, sprawdziła inne zainstalowane aplikacje i zauważyła szkolne TV, konto z monetami czy coś zwane „FriendsMessenger" co wyglądało jak bezczelna kopia zwykłego Messengera. Gdy weszła w aplikację, zobaczyła, że ma zaproszenie do znajomych od Emmanuela Ellisona, przez co od razu się uśmiechnęła. Przyjęła je i wróciła do odkrywania różnych opcji, kryjących się z nieznanymi ikonami.

Po godzinie całkowitej ciszy niespodziewanie w pokoju rozległ się cichy głos współlokatorki Avy, która najwyraźniej zdążyła już ochłonąć.

— Tak w ogóle, to mam na imię Bianca. Bianca Márquez. Jestem zmiennokształtną felidae.

— Avery McCoy — odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. Ucieszyło ją, że dziewczyna jednak postanowiła spróbować nawiązać jakąś znajomość. — Od jutra chyba będę strażniczką. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro