Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Catriona

Mijające minuty, godziny, dni powinny zasklepić rysy na moim sercu i pomóc mi zapomnieć o diable, który pojawił się w moim życiu. Przecież to właśnie czas leczy rany... Niestety to wyłącznie słodkie kłamstwo, bo w rzeczywistości cierpienie nie znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Szybciej dostaniesz od życia kolejnego kopa niż pomocną dłoń.

Od naszego rozstania upłynęły trzy długie tygodnie, a ja na­dal czuję się, jakby przejechała po mnie ciężarówka. Za każdym razem, gdy pomyślę o Grigoriyu, w moim umyśle rodzą się po­mysły na zemstę za to, jak mnie potraktował. Jednak nie zdo­łałam zrealizować żadnego z nich, ponieważ zniknął z mojego świata zaraz po niespodziewanej wizycie w jego rezydencji i po poznaniu jego żony. Rozpłynął się w ciemnościach, jakby nigdy nie istniał, a wszystko – prócz jednej sprawy, która nie pozwala mi spać – wróciło do normy. Od śmierci Sebastiana wyrywam się ze snu w środku nocy z przeraźliwym krzykiem, który był­by w stanie zbudzić zmarłych na pobliskim cmentarzu. Te same koszmary powracają każdej nocy, nie dając mi nawet sekundy wytchnienia.

Moje ciało jest unieruchomione więzami, a porywacz bawi się mną jak nowo kupioną zabawką. Strach oraz cierpienie przenikają przez moje mięśnie, lecz niespodziewanie ciszę przerywa dźwięk wystrzału. Obryzguje mnie krew, a martwe oczy Sebastiana się we mnie wpatrują. Słowo „morderczyni" rozbrzmiewa w mojej głowie, wywołując ból tak mocny, że łzy spływają po moich policzkach.

I w tym momencie wyrywam się ze snu.

Próbując znaleźć wyjście z tej chorej sytuacji, ograniczyłam spa­nie do koniecznego minimum. Doprowadzałam się na skraj wytrzy­małości, lecz te przeklęte koszmary nie przestawały mnie nawie­dzać. Wystarczyło, że na sekundę zamykałam powieki, a znowu pojawiałam się w piwnicy z Sebastianem przy moim boku. Jedynie alkohol pomagał mi w wymazaniu tych wspomnień – dzięki niemu mogłam zasnąć bez strachu przed nadchodzącym piekłem.

Nadal mieszkam razem z Niną w domu rodzinnym, więc moje postępowanie miało zły wpływ nie tylko na mnie, ale również na wszystkich lokatorów. Przyjaciółka poradziła sobie z tą sytu­acją o niebo lepiej. Choć wciąż nie zamierzała mi powiedzieć, co dokładnie wydarzyło się między nią a jej byłym partnerem, to wyglądała i zachowywała się jak nowo narodzona. Do jej oczu wrócił nawet ten szaleńczy błysk.

Porwanie zostało naszą małą tajemnicą, którą zabierzemy do grobów.

Doskwiera mi wyłącznie sposób, w jaki moja mama spogląda na mnie każdego dnia. Troska zmieszana ze smutkiem nie zni­kają z jej oblicza nawet na kilka minut. Sztuczny uśmiech nie jest w stanie jej zwieść, ponieważ ona potrafi ominąć moje wszyst­kie bariery ochronne. Martwi się o mnie, a ja nie umiem jej wy­tłumaczyć, co tak naprawdę się dzieje. Nie mogę jej powiedzieć prawdy, bo to byłoby dla niej za dużo, więc trzymam wszystko w sobie, czekając na moment, kiedy wybuchnę niczym granat z opóźnionym zapłonem.

Biorę głęboki wdech, próbując wymazać te myśli z głowy i odpalam porsche 911. Warkot silnika przypomina mi o tym, co teraz jest najważniejsze. Warsztat stał się moim dzieckiem, które wreszcie budzi się do życia po latach uśpienia. Poświęcam każdą wolną chwilę, by firma ojca zaczęła przynosić zyski, chociaż te wysiłki przypominają walkę z wiatrakami. Mimo to nie pozwolę, żeby to miejsce upadło. Sprawię, że nie będzie już kojarzone z przemytem, ale z najlepszymi samochodami.

Wyjeżdżam z warsztatu z piskiem opon, po czym ruszam do hotelu, gdzie odbywa się przyjęcie dla mojej klientki. Samochód, nad którym ostatnio pracowaliśmy, jest prezentem na słodką szes­nastkę. Dziewczyna jeszcze nie ma prawa jazdy, ale dostanie od kochanych rodziców porsche warte więcej niż pół miliona. Na samą myśl o tym przewracam oczami. Nie mogłabym wyobrazić sobie większej głupoty, ale zauważyłam, że jeśli ma się więcej niż sześć zer na koncie, to mózg zaczyna działać w inny sposób.

Dodaję gazu i przejeżdżam przez skrzyżowanie z zawrotną prędkością. Nie mogę pozwolić, by Staruszek znowu na mnie czekał. Ostatnio wystarczyło pięć minut spóźnienia, żeby za­czął biadolić nad swoim trudnym losem i moim karygodnym zachowaniem. Poza tym potem musiałam wysłuchiwać jego wspomnień o tym, jak był młody, piękny i żadna panna nie była w stanie mu się oprzeć, przez całą drogę powrotną, co niestety jest gorsze niż jakiekolwiek tortury.

Obserwując zmieniający się widok za oknem, znowu wracam myślami do przeszłości. Ostatnią nocą, którą spokojnie przespa­łam, była ta, kiedy leżałam w umięśnionych ramionach zakłamanego rosyjskiego diabła. Wszystkie czułe słówka szeptane mi do ucha okazały się wyłącznie kłamstwami.

Nadal pamiętam wzrok jego żony, kiedy pojawiłam się w re­zydencji.

Nie jestem nawet w połowie tak piękna jak ona. Nikt nie po­trzebuje kochanki przypominającej różowego skrzata, jeżeli ma w domu włoską miss piękności. Byłam tylko jej marną podróbką... która została już wyrzucona do kosza. Nie dziwię się, że Grigoriy postanowił wykreślić mnie ze swojego życia. Nawet nie pokwapił się wysłać mi wiadomości z przeprosinami. Nic. Zero. Null. Jego kochana małżonka wróciła do domu, więc już mnie nie potrzebu­je. To mnie, zamiast niej, użyto jako tarczy ochronnej – Sebastian porwał mnie, po czym powiesił w piwnicy jak szynkę na stoisku mięsnym, gdy ona opalała się na plażach we Włoszech.

Wszystko było fałszem oraz znakomitą grą aktorską, a ja na­brałam się na nie jak skończona kretynka. Byłam tak złakniona dotyku i miłości, że nie zwróciłam uwagi na niepokojące znaki. Wierzyłam w każde jego słowo, a nawet wybaczyłam mu pierw­sze kłamstwo.

Miłość zaślepia, a z ust diabła nie poznasz prawdy.

Jedynym, co przypomina mi codziennie o Grigoriyu, jest ma­serati, które nadal stoi w warsztacie, zbierając wyłącznie kurz. Nie mam w sobie wystarczająco sił, by zadzwonić do Orlova, czy wysłać mu wiadomość, za każdym razem moja dłoń zatrzymuje się przy zielonej słuchawce, po czym wpatruję się w ekran przez dłuższą chwilę, nie mogąc nacisnąć na ikonę. Jako właścicielka warsztatu powinnam się z nim skontaktować, ale moje ciało mi na to nie pozwala.

To pomarańczowo-różowe cudo jest jedyną nicią nadal łączą­cą mnie z Grigoriyem. Wraz z jego zniknięciem będę musiała również zapomnieć o nim. Powinnam oddać mu kluczyki, wziąć kasę i życzyć mu powodzenia w życiu, wymazując go na zawsze z mojego. Łatwo powiedzieć, ale trudniej wykonać. Zranił mnie tak dotkliwie, że nie jestem pewna, czy z mojego serca cokolwiek zostało. Codziennie budząc się, czuję wszechogarniającą pustkę.

Po dojechaniu do hotelu uderza we mnie różowa fala słodko­ści. Balony, kwiaty, napisy – wszystko jest tej barwy. Powinnam była zabrać ze sobą Ninę, wtedy przestałaby wreszcie powtarzać, że to ja mam obsesję na punkcie tego koloru.

Parkuję przed wejściem, po czym pospiesznie opuszczam da­szek przeciwsłoneczny. Przeglądając się w lusterku, poprawiam niesforne różowe pasemka uciekające z koka i nakładam balsam na spierzchnięte usta. Nawet mimo tony pudru, który zakrył piegi, dostrzegam wyraziste cienie pod piwnymi oczami. Krę­cę z niezadowoleniem głową, a następnie wychodzę z porsche. W tym samym momencie do moich uszu docierają piski dziew­cząt, które zagłuszają latynoską muzykę wybrzmiewającą ze środka hotelu. Przy wejściu, które jest udekorowane ogromną kwiatową girlandą w kształcie serca, podskakuje ze szczęścia grupa nastolatek z koronami na głowach. Przez chwilę wpatruję się w nie zaskoczona, ale szybko zaczynam szukać spojrzeniem ojca jubilatki, zatykając uszy przed tym piskiem.

Zmiany wprowadzone przez nas w porsche były bardziej es­tetyczne niż mechaniczne. Klient wymarzył sobie dla córki różo­wą bestię, więc warsztat z przyjemnością spełnił jego życzenie. Jeszcze nigdy nie widziałam porsche we wściekłym malinowym kolorze, jednak kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Linia auta została podkreślona dzięki dodatkowym nakład­kom na zderzaki i progi, ale niestety klient nie pozwolił na zbyt dużo ingerencji w silniku, układzie napędowym ani paliwo­wym, co Staruszkowi się niezbyt spodobało i za każdym razem wzdychał dramatycznie, jakby to był koniec świata. Samochód ma podbić serce szesnastoletniej dziewczyny, która nie ma poję­cia o zmianie biegów. W środku przypomina beżową elegancję z jednymi z najwygodniejszych produkowanych w tej chwili fo­teli. Do tego system trzech różnych dźwięków klaksonu został specjalnie zmieniony na koszt firmy.

Po chwili zauważam ojca klientki stojącego z boku budynku, więc niezwłocznie kieruję się w jego stronę. Jest przystojnym starszym mężczyzną, którego ciemne jak noc włosy w pewnych miejscach już siwieją.

– Pani Fijewska, przyćmiewa pani swoim pięknem gwiazdy na niebie – mówi, wyrzucając papierosa na trawę. Poza tym jed­nym aspektem mógłby uczyć młodsze pokolenie, jak powinien zachowywać się dżentelmen.

– Również jest mi miło pana znowu widzieć. – Podaję mu rękę na przywitanie, ale wtedy w moje bębenki uderza dźwięk klaksonu. Jeden z nich przypomina normalny klakson, drugi cię­żarówki, a trzeci perkusji, na której dziewczyna uczy się grać. Odwracam głowę w tamtą stronę i widzę drobną blondynkę na­ciskającą wszystkie trzy przyciski naraz, co komponuje okropną mieszankę odgłosów.

– Jak bardzo ucierpi mój portfel przez ten prezent? – Wzdy­cha, poprawiając mankiety, a ja uprzejmie wręczam mu kartkę z zapisaną sumą, jaką musi dopłacić. Zapatruję się na spinki, w których dostrzegam wizerunek wilka szczerzącego kły.

– Nie przekroczyliśmy o wiele pańskiego limitu, a szczęście córki jest warte każdej złotówki, czyż nie? – W tym momencie mężczyzna nawet na mnie nie patrzy, ponieważ jego wzrok jest skupiony wyłącznie na kwocie.

– Niech pani nigdy nie ma dzieci – ostrzega, kręcąc głową, po czym chowa kartkę w kieszeń spodni. – Te chwile radości z bycia rodzicem nie są warte takiej inwestycji. Nadal pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy powiedziała „tata" i wtuliła się we mnie, jakbym był jej całym światem. Rozpierała mnie wte­dy ogromna duma. Dzisiaj rozmawia ze mną tylko, gdy czegoś potrzebuje, a jej wymagania są coraz większe. Już nawet nie chcę myśleć o jej weselu. Dobrze, że mam tylko jedno dziecko! – Zaczynam się śmiać na ten komentarz, a on zwraca się znowu w moją stronę. – Warto było posłuchać Orlova i cię zatrudnić.

Natychmiast sztywnieję, a uśmiech znika z mojej twarzy. Czy­li nawet tego jednego klienta nie zdobyłam dzięki mojej ciężkiej pracy. Każda osoba przekraczająca próg warsztatu przychodziła do mnie z polecenia Grigoriya. Sądziłam, że chociaż tym razem udało mi się przyciągnąć kogoś, kto nie pochodził z półświatka. Niestety firma jest w tak złej sytuacji, że nie mam wyboru i muszę brać bez narzekania to, co jest mi dawane. Nie jestem w stanie zrozumieć pobudek Grigoriya, ale tak naprawdę mogło chodzić tylko o dwie rzeczy – przeprosiny albo wybaczenie. Przełykam ślinę, próbując ponownie zmusić się do uśmiechu.

– Dziękuję za danie mojemu warsztatowi szansy i mam na­dzieję, że nasza współpraca nie zakończy się tylko na jednym samochodzie – żegnam się z klientem, a następnie idę w stronę szpakowatego mężczyzny z delikatnym zarostem, z oburzeniem wpatrującego się w dziewczynę siedzącą w samochodzie.

– Próbowałem jej opowiedzieć o silniku – żali mi się Staru­szek, gdy staję obok niego. – A ta tylko zaczęła piszczeć jeszcze głośniej, jakby pająk ugryzł ją w tyłek. Tyle mocy zmarnowanej! – Wpatruje się w porsche z bólem wypisanym w oczach.

– Chodź, Staruszku, kolejne samochody na ciebie czekają – stwierdzam, łapiąc jego ramię, po czym ciągnę go w drugą stronę. Jeśli go stąd nie zabiorę, to zaraz zacznie bić się z jubilat­ką o kluczyki do auta.

Z całych sił staram się wymazać z pamięci imię Grigoriya Orlova. Muszę znaleźć sposób, by zrezygnować z kontaktów z jego znajomymi i skupić się na klientach, którzy nigdy nie ma­czali palców w działalności przestępczej.

– A ty co dostałeś na swoją szesnastkę? – pytam, zmieniając temat, na co Staruszek ściąga brwi ze zdziwienia.

– To, co w każde inne urodziny, czyli kopniaka od ojca. Teraz ta młodzież ma za dobre życie i nie zna wartości kasy! Ja żem praco­wał ciężko dzień i noc, żeby mieć co jeść – warczy, kręcąc głową.

Przez dłuższą chwilę przyglądam mu się i nie jestem w sta­nie dostrzec w nim mężczyzny, którego widziałam na zdjęciu w szafce nocnej Grigoriya. Nadal pamiętam ten dumny wyraz twarzy uwieczniony na fotografii, gdy trzymał pistolet w dłoni. Od paru dni biję się z myślami, czy powinnam skonfrontować się ze Staruszkiem i wypytać go o wszystko. Chciałabym poznać fakty, jednak nie mogę znaleźć odpowiedniego momentu. Za­wsze lepiej znać prawdę, obojętnie jak bolesną, zamiast słodkich kłamstw, lecz nie chcę zniszczyć naszej relacji.

– Widziałaś tamtą kobietę? – pyta zdziwiony, wybijając mnie z rozmyślań, po czym wskazuje głową jakieś miejsce za hotelem.

Natychmiast się odwracam, ale dostrzegam wyłącznie pustkę. Moje serce bije jak szalone, kiedy bacznie przyglądam się zaro­ślom wokół budynku.

Czyżby to była żona Grigoriya?

– Oddaj mi kluczyki do samochodu. Nie możesz w tym sta­nie prowadzić – mówię, puszczając ramię Staruszka, a następnie wystawiam dłoń w jego stronę.

– Tam ktoś był! – krzyczy zbulwersowany na cały głos. Jubilat­ka nadal bawi się klaksonami, więc nikt nie zwraca na nas uwagi.

– A ja jestem jednorożcem – odpowiadam mu zirytowana.

Biorę parę głębokich wdechów, próbując uspokoić szalejące serce. Obejrzałam za dużo niskobudżetowych horrorów, więc już zaczęłam wyobrażać sobie biegnącego na nas mężczyznę z siekierą. Tylko że tam nie ma żywej duszy. Nawet wiewiórki! Wszyscy goście hotelu skupili się przy samochodzie, podczas gdy Staruszek pokazuje mi wyludniony plac zabaw dla dzieci. Oszalał. Niespodziewanie słyszę słabe skrzypnięcie, ale szybko odkrywam, że to tylko wiatr poruszył zardzewiałą huśtawką.

– Jedziemy do okulisty w poniedziałek. I nawet nie próbuj się spierać ze swoją szefową. Ostatnio miałeś problem z wypełnie­niem dla kuriera dokumentu, którego litery były tak duże, że stojąc parę kroków za tobą, mogłam je przeczytać – wyjaśniam, zwiększając tempo. Jeśli przypadkiem ktoś tam był, to wolę do­trzeć do samochodu.

Otwierając ze zdecydowaniem drzwi, ostatni raz rzucam spoj­rzenie w stronę wskazanego miejsca, ale nie dostrzegam żadne­go ruchu. Patrzę niczym idiotka na wyludniony plac zabaw, na którym prędzej straszą duchy, niż bawią się dzieci. Wzdychając głęboko, wchodzę do środka auta firmowego. Zbliżająca się peł­nia nie wpływa dobrze na nikogo. Oby tylko nie doszło do rytu­alnych morderstw.

– Kupiłeś mi pączki? – pytam Staruszka, odpalając silnik.

– A tobie już ich nie wystarczy? Za każdym razem, gdy cię widzę, ty żresz jak mały prosiaczek. Tutaj pączuś albo ciasteczko czekoladowe, a może jeszcze eklerka, bo przecież cukiernia była po drodze. Tyś przestała nosić te swoje obcisłe spodnie, bo twój tyłek już się nie mieści w nie! – zarzuca oburzony.

– A kto mi wczoraj zjadł pudełko ptysi? Miałeś całą bro­dę upaćkaną lukrem, ale i tak się zapierałeś, że to nie byłeś ty! – warczę na niego, wjeżdżając na ulicę.

Niech bogowie na górze i na dole mają nade mną litość...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro