Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyszliśmy ze świątyni, a ja nadal rozmyślałam nad słowami Irene. Jakie niebezpieczeństwo nam groziło? O co chodziło? Dlaczego akurat teraz pojawiło się podwójne dziedzictwo? Po tylu wiekach?

Dziedziniec był prawie pusty. Wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Usiadłam pod rozłożystym dębem. Przymknęłam oczy i oparłam głową o pień. Musiałam się wyciszyć.

- Wszystko w porządku?- zapytał łagodnie Nathaniel. Kucał przy mnie, a jego twarz wyrażała troskę.

Przetarłam oczy.

- Tak. Po prostu jestem w szoku- odparłam.- Wygląda na to, że będziemy współlokatorami. Przydałoby się zaprzyjaźnić, jeśli twoja propozycja jest nadal aktualna- uśmiechnęłam się do niego. Odpowiedział tym samym.

- Oczywiście- odpowiedział rozradowany. Podniósł się i z wahaniem wyciągnął rękę w moją stronę. Podobało mi się to w nim. Nie był taki pewny siebie jak Jordan. Nie znał mnie, więc zachowywał się ostrożnie i niepewnie.

Ujęłam jego dłoń.

- Chcesz obejrzeć najpierw nasz dom czy Akademię? Tylko ostrzegam, że jeśli wybierzesz Akademię jest malutkie ryzyko, że się zgubimy. Nie znam jeszcze dobrze szkoły- posłałam mu przepraszające spojrzenie.

- Możemy zacząć od domu- zaśmiał się.

Jego śmiech brzmiał pięknie. Nie był taki głęboki i uwodzicielski jak u Jordana. Bardziej słodki, delikatny i szczery.

- Jak sobie życzysz. Jako, że chodzę do tej szkoły już, uwaga- zastrzegłam- prawie przez tydzień, uważam się za pewną ekspertkę w wystroju naszego domu.- Swoją wypowiedzią wywołałam u niego kolejną salwę śmiechu.- I czuję się odpowiedzialna za wprowadzenie cię do- wykonałam ręką niezrozumiały gest- no, ogólnie całej szkoły.

Dobra, przemowy powitalne były jeszcze do przećwiczenia.

- Zapraszam za mną. Więc to tutaj, ten plac- pokazałam na wszystko dookoła.- To jest coś w rodzaju dziedzińca. Tu spędzamy przerwy, spotykamy się, jemy lunche, ale w sumie z tym to różnie. Zazwyczaj nikomu jednak nie chce się wychodzić. Tu masz różne wejścia. Każde jest do innego skrzydła, ale w praktyce, niezależnie, do którego wejdziesz i tak wszędzie dojdziesz. Pewnie będziemy mieli ten sam plan. Mam taką nadzieję- mówiłam, czym wywołałam na jego twarzy jeszcze szerszy uśmiech.- Będę miała się z kim gubić- powiedziałam ucieszona, przechylając głowę tak, żeby na niego spojrzeć.

Złapaliśmy kontakt wzrokowy. Nie wiem czy przypadkiem czy któreś z nas specjalnie tak spojrzało. Miałam wrażenie, że patrząc w jego brązowe oczy coś między nami jakby zaiskrzyło. Wytworzyła się pewna nić. Coś w rodzaju porozumienia. Poczułam jak przez całe moje ciało przechodzi dreszcz. Jakby poraził mnie prąd, ale nie taki zwykły. Energia pochodziła od żywiołów.

Nagle Nathaniel pochylił głowę i zaczął coś wyjmować ze swoich oczu. Soczewki. No tak, ja sama takie nosiłam. I wtedy też miałam brązowe oczy. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej?

Ale wmurowało mnie gdy jego oczy przybrały odcień fioletu.

Przecież nie używał magii...

Przynajmniej miałam taką nadzieję...

Chciałam w to wierzyć...

- Jakie mam oczy?- wyszeptałam ze strachem.

Zmarszczył brwi.

- Fiole...

- Nie!- przerwałam mu. Odsunęłam się od niego. Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się tak blisko siebie.- Po prostu wróćmy do zwiedzania i zapomnijmy o tym, dobrze?- Zaczynałam panikować.

- Dobrze. Nikt nie musi się dowiedzieć- odpowiedział poważnie. Sam chyba nadal był oszołomiony tymi wydarzeniami.

- Świetnie. Więc wracając, tu jest wejście do stołówki- wskazałam odpowiednie drzwi.- A to jest nasz dom- powiedziałam gdy byliśmy na miejscu.

Dziwnie się czułam po naszym... Co to właściwie było? Zbliżenie? Nie, nawet się nie dotknęliśmy. Podniecenie? Nie, do tego chyba też trzeba się dotykać. Wydaje mi się, że to było coś w rodzaju więzi psychicznej. Chwilowe połączenie umysłów.

Tak, nie wiem o czym myślę. Wymyślam cokolwiek, żeby usprawiedliwić swoje zachowanie.

Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Zrzuciłam buty, zostawiłam je na podłodze. Po chwili Nathaniel zrobił to samo.

- Tu jest salon, tu kuchnia i jadalnia. Tam łazienka- weszliśmy po schodach.- Tu są nasze sypialnie. Tu moja- pokazałam- a tu twoja. Tu mamy łazienkę. Hm, chyba będą musiała zrobić jakiś porządek, żeby twoje rzeczy się też się zmieściły.

- Nie potrzebuję dużo miejsca- zapewnił.

Zbyłam go machnięciem ręki.

- Zamierzam być dobrą współlokatorką i przyjaciółką, a to wymaga poświęceń- westchnęłam teatralnie.

Zaśmiał się. Mimo niedawnych wydarzeń nie było między nami jakiegoś napięcia albo niezręczności. Nadal chciałam się zaprzyjaźnić.

- Tu jest taki pokój, w którym chyba będziemy tak po prostu sobie siedzieć. Uczyć się, grać, gadać, oglądać i tak dalej.

Mój wzrok spoczął na kilku poduszkach, które leżały na sofie. Rzuciłam jedną w Nathaniela. Nie dał się zaskoczyć i złapał ją w locie. Sama sięgnęłam po swoją broń.

- Od czegoś trzeba zacząć tą przyjaźń- uśmiechnęłam się przebiegle.

Okej... Przyznaję się, że nie mam bladego pojęcia czemu tak napisałam... To jest dla mnie za mocne.... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro