꧁ Ślepe wizje꧂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadeszły deszczowe dni. Wraz z nimi zawitał smętny humor wśród ludzi. W podobny sposób wpływały na Niemcy, który zmęczony szkołą i obowiązkami, obecnie siedział na kanapie i starał się choć na chwilę zapomnieć o obowiązkach. Niestety wszystko ciągle mu przeszkadzało. Pojawiały się myśli, które uniemożliwiały relaks, wątpliwości co do wykonanych prac i stres kolejnymi dniami. Brak spokojnej chwili doskwierał już od dawna. Jedyną ucieczką od świata, był sen. Niemcy jednak wiedział, co czeka go w sennej krainie. Mimo to czuł się na tle zmęczony, że zasnął na kanapie.

Otaczał go mrok. Gdy się rozejrzał jedynym co ujrzał w oddali, był owe miejsce, na którym unieruchomiony był Polska... Drewniane łoże było całkowicie brudne od krwi. Niemcy zbliżył się i poczuł ścisk w środku.

- Nein... - odparł, a jego głos odbił się echem w przestrzeni.

- Das ist deine Schuld.(To twoja wina) - odezwał się ktoś zza jego pleców. German wiedział kim jest owa postać. Gdy się obrócił, ukazał się mu ojciec w swym mundurze. Na jego twarzy widniał ten sam złowieszczy i szaleńczy uśmiech.

- Kłamiesz! Nic mu nie zrobiłem! - odparł Niemcy zły.

- Du hast Recht. (Masz rację). Nie zrobiłeś absolutnie nic, gdy cierpiał. - słowa Rzeszy atakowały w najczulsze miejsce. Serce i uczucia... Niemcy zacisnął pięści.

- Nie waż się zrzucać winy na mnie! Byłem wtedy dzieckiem! Ile mogłem zdziałać?!

- Unosisz się, więc nie panujesz nad sobą. Jesteś już bliski całkowitemu załamaniu. Jakież to żenujące.

- Nie mam zamiar uciekać się do tego, w co ty się wplątałeś.

- A więc czeka cię zagłada... - odparł Rzesza. Zbliżył się do Niemiec i chwycił mocno jego rękę. - Jesteś głupszy niż sądziłem. Zero z ciebie pożytku. Das ist peinlich. (To jest żenujące) Tak bardzo upadłeś dla kogoś.

- Gdy kogoś kochasz jesteś w stanie dla niego się poświęcić. - syknął Niemcy. Rzesza spojrzał swoimi czerwonymi ślepiami na syna, wprost w jego oczy.

- Myślisz, że nie wiem czym jest poświęcenie? Jeszcze mało o mnie wiesz. Jednak ja wiem jedno... - odparł Rzesza. Nagle w jego ręku pojawił się nóż. Szybkim ruchem naciął skórę na ręce Niemiec. German syknął wyrywając się i chwytając za nacięcie.

- Du bist abnormal! (Jesteś nienormalny!)

- Deine Hand... Spójrz na nią. - odparł spokojnie Rzesza. Niemcy spojrzał na rękę, a następnie odsłonił ranę. Wypływała z niej błękitna krew.

- Jesteś tacy sami Niemcy. To jest nieuniknione. Bezwzględnie na to jak bardzo się starasz uciec, to i tak cię dopadnie. To nasze brzemię. Brzemię doskonałych ludzi. Kara i los Aryjczyków.

- Nein, to nie może być prawda.

- Lecz jest nią. Masz niepodważalny dowód tuż przed nosem. No już, powiedz czego tak naprawdę oczekujesz. Na pewno nie odwzajemnienia uczuć. Już dawno ktoś inny się na tym skupił, a jego szanse są znacznie większe niż twoje.

- O czym ty mówisz? - spytał Niemcy, a jego głos załamał się niekontrolowanie w trakcie wypowiedzi.

- Nie mów, że nie zauważyłeś. - zaśmiał się Rzesza, drażniąc tym samym swojego syna. Niemcy milczał i z wyczekiwaniem przyglądał się demonicznej wizji ojca.

- Nie śmiej się tylko powiedz o co ci chodzi! - zarządał.

- Nie czujesz ostatnio dziwnej woni przy Polsce. Jest charakterystyczna dla pewnego gatunku demonów. Jestem ciekaw, czy uda ci się odgadnąć o kogo chodzi. - odparł z uśmiechem Aryjczyk. German westchnął i skrzyżował ręce na piersi.

- Rumunia... Przyjaźnią się już od jakiegoś czasu...

- Jednak nie wszystko w tobie przepadło. - odparł Rzesza, a Niemcy spojrzał zirytowany w bok.

- Mogłeś to sobie darować. - mruknął  Niemcy.

- Ciekaw jestem co teraz zrobisz.

- To nie twoja sprawa...

- Ach czuli planu brak. - odparł z uśmiechem Aryjczyk. - Musisz się spieszyć Deutschland. - dodał i chwycił podbródek syna. Następnie nakierował go tak, by spojrzał na niego. - Bo inaczej będzie za późno. - skończył wypowiedź i znów skierował głowę Niemiec w bok. Ukazał w ten sposób wizję tego, co nastąpi, gdy Niemcy nie przyspieszy swoich działań. Miał on przed oczami obraz szczęśliwej rodziny. Polska, Rumunia i dziecko.... Wzbudziło to w Niemcach zazdrość, gniew i smutek.

- Lubisz bawić się uczuciami innych prawda? Nawet własnego syna. - odparł Niemcy patrząc na Rzeszę obojętnie.

- Oh, Nein! Źle mnie mój drogi synu zrozumiałeś. Ja ci tylko okazałem to co sam doznałem.

- Co masz na myśli? Ty doznałeś czegoś takiego? Nie żartuj sobie ze mnie. - odparł  Niemcy marszcząc brwi. Rzesza westchnął.

- Jeszcze nie czas by ci o tym mówić. Ale już niedługo dowiesz się wszystkiego. - odparł Aryjczyk uważnie spoglądając w nieokreślony punkt. Niemcy westchnął. - Zrozum mój synu, że marnuje się w tobie potencjał. Masz wielką przyszłość przez sobą. Nie dostrzegasz tego?

- Nie chcę być uważany za potwora.

- Nie uciekniesz od tego miana. Przyległo do ciebie i zawsze będzie ci towarzyszyć.

- Dzięki tobie...

- Dzięki ludzkiemu niezrozumieniu. - poprawił go Rzesza. - Jak myślisz, czy na pewno nikt nie rozumiał mojej wizji? Wszyscy jedynie zwrócili uwagę na jej skutek, lecz nie na cel. Sami jednak nie byli lepszymi. Ja przynajmniej starałem się sprawić, by świat był lepszym. A ty? Przecież możesz osiągnąć to samo. Sprawiając, że świat zmieni się, zmienisz także podejście do twej osoby.

- Zdecydowanie. Z syna potwora, zmienię się w potwora. - odparł Niemcy marszcząc brwi. - Nie będę szedł twoimi śladami.

- Zaszedł byś nimi daleko, lecz jeszcze dalej zajdziesz, gdy wybierzesz własną drogę ku chwale.  - oznajmił Rzesza.  - Wyobraź to sobie. Ty, jako wybawca i stwórca nowego ładu! Każdy wielbił by cię i mógłbyś zdobyć wszystko!

- Nein! Nie dam się na to namówić. Dążysz do czegoś niemożliwego.

- Gdybyś wszystkim pokazał co jesteś wart oraz udowodnił, żeś nie jest szarą myszą, zdecydowanie spoglądali by na ciebie inaczej. Bez odrazy, lecz z lękiem i respektem.

- Lecz nie zmieni to faktu, że ten będą widzieć we mnie potwora, a tego unikam.

- Są rzeczy od których nie da się uciec. Mimo iż próbujemy. - głos Rzeszy stawał się coraz mniej wyraźny. - Zdecydujesz, czy wolisz zawsze pozostać w mym cieniu, czy może wyjść z niego i pokazać na co cię stać. Nie zapomnij jednak. Krew z krwii rodzona. - odparł i rozpłynął się. Wszystko zaczęło wirować i znikać.

Niemcy zbudził się. Był w swoim domu, na kanapie. Czuł ból w karku od niewygodnego spania. Chwycił się za bolące miejsce i przeraził się widokiem, który mu się ukazał. Na ręku widniała wielka blizna po nacięciu. Niemcy wstał i podszedł do lustra. Uważnie przyjrzał się reszcie ciała. Nic... Odetchnął z ulgą i znów spojrzał na rękę.

"Są rzeczy od których nie da się uciec. Mimo iż próbujemy."

Słowa te ciągle tkwiły w umyśle Germana. Co jeśli jego ojciec miał rację? Ileż by on dał, by Rzesza odszedł i zostawił go w spokoju. Wtedy nie przejmowałby się tymi rzeczami. Ale teraz? Teraz było już za późno

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro