꧁Zmiana꧂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słowa ojca długo pozostały w pamięci Niemiec. Nie dawały spokoju nawet na chwilę. Wciąż podniecały ogień, który tak bardzo chciał zgasić w sobie German. Jednak co jeśli są one prawdziwe? Może to od czego tak bardzo chce uciec Niemcy, prędzej czy później nadejdzie, a on nie będzie w stanie przed tym uciec? Mętlik długo męczył jego myśli. Skutki ujawniały się także podczas codziennych czynności. Brak skupienia i słaba koncentracja sprawiały, że wielu uczniów miało nowe powody do śmiechu. Niemcy ciężko znosił obelgi i poniżające sytuacje. Ile można znosić to co nas boli? Niektórzy stwierdzą, że długo. Wystraszczy ignorować problem, w końcu pewnie sie znudzą i zostawią nas w spokoju. Może i ta postawa sprawdza się w wielu przypadkach, lecz nie tym razem. Im dłużej problem był ignorowany, tym częściej Niemcy stawał się celem. "Skoro nie obronił się do tej pory, to znaczy, że zrezygnował z niej całkiem." - taki wniosek został przyjęty wśród tych, którzy szczerze nienawidzili chłopaka.

- Jestem do niczego. - ciche słowa rozniosły się po pustym korytarzu. Trwała lekcja, lecz Niemcy po raz kolejny nie znalazł w sobie odwagi i siły, by spojrzeć swoim gnębicielom w oczy. Czuł coraz większą odrazę do siebie. Może słowa innych to prawda? Może powinien skończyć z tym wszystkim, nim będzie gorzej?

- A ty wciąż wyglądasz beznadziejnie. - cudze słowa wybudziły go z zamyśleń. Spojrzał w górę i ujrzał osobę, której wcale nie spodziewał się ujrzeć.

- Zostaw mnie. - odparł jedynie, znów kuląc się przy ścianie.

- Germania. Zrozum w końcu, że jesteś po prostu żałosny. - słowa uderzyły prosto w zranione serce Niemiec. Otworzył zaskoczony oczy i spojrzał ponownie na Rumunię. - Demon powinien być silny i bezwzględny, a ty? Jesteś hańbą dla naszego gatunku. Hańbą dla własnego ojca.  Nie dziwię się, że strzelił sobie w łeb. Też bym to zrobił gdybyś był moim synem. - Niemcy w pewien sposób przestał odbierać bodźce z zewnątrz. Zdawało się, że padła ja niego klatka, a w niej wciąż powtarzały się słowa Rumunii. Przeklęty wampir trafił w najczulszy punkt. Dobrze zdawał sobie z tego sprawę, zdradzał go ten ohydny uśmiech satysfakcji. Odszedł zostawiając Niemcy samego. German czuł jak dziwny chłód rozchodzi się po jego ciele. Serce zaczęło bić szybciej, a świat zaczął nabierać czerwonych barw. Przestarszony i jednocześnie zagubiony German wstał, a następnie wybiegł ze szkoły. Świat wokół niego zaczął tracić barwy, zmieniać kształty i wirował wokół jego osoby. Niemcy czuł przerażenie. Jednocześnie zaczął tracić siły. Czuł jak staje się coraz słabszy, aż w końcu był zmuszony upaść. Przed jego osobą stanął człowiek, ubrany w wojskowy mundur. Jego oczy spoglądały na osłabionego Niemca w dziwny sposób. Jego spojrzenie jakby przesiąknięte zarówno dumą i radością, lecz znalazła się w tym także mała kropla troski.

- C-co się dzieje ?! Co ty mi robisz?! - wykrzyczał wystraszony Niemcy.

- To? To mój drogi nie jest moje działanie. To nie jest moja moc. Ty sam jesteś za to odpowiedzialny.

- I-Ich?

- Ja. Twoja moc, którą wciąż skrywasz, chce zemsty.

- Zemsty? Jakiej zemsty? - Niemcy z trudem patrzył na ojca, a ten wciąż pozostawał spokojny. Kucnął tak, by jego syn nie musiał się trudzić z patrzeniem na jego osobę.

- Bist du jetzt glücklich? (Jesteś teraz szczęśliwy?)

- J-ja...

- Du lügst. (Kłamiesz). Powinieneś wiedzieć, że twojego ojca nie da się okłamać. Ileż to razy próbowano, a ja i tak zawsze wyczułem kłamcę. Teraz ty też kłamiesz. Nie jesteś szczęśliwy, nie jesteś zadowolony ze swojego życia. Czujesz gniew i smutek, którymi karmią się twoje wewnętrzne siły. Demoniczna moc bierze z nich siłę i jak wierny pies pragnie obronić swojego właściciela przed tym, co go rani. Pamiętasz jak pokazywałem ci psiarnię? Wszystkie obecne tam owczarki były szkolone, by wiernie służyć swoim panom. Nie jeden z nich zginął, broniąc już martwego ciała właściciela przed krzywdą. Moc, którą w sobie skrywasz jest częścią ciebie. Podlega ci w stu procentach, lecz pragnie także sprawiedliwości.

- Więc dlaczego to boli ?! - jęknął Niemcy. Rzesza uśmiechnął się lekko.

- Jeśli zapaliłeś świecę i postanawiasz zgasić płomień własną ręką, poczujesz poparzenie? - spytał starszy. Niemcy ciężko oddychając spojrzał na własne dłonie. Dopiero teraz dostrzegł, że opatulone zostały przez płomień o błękitnym kolorze. Mimo ognia, który na nich płonął, chłopak nie czuł bólu, ani pieczenia. Ogień zdawał się nie spalać go, a w pewien sposób ogrzewać.

- Ja... Chcę do domu... - szepnął cicho. W tym samym momencie świat znów zawirował. Niemcy spróbował wstać, lecz pożałował tego gdy jego ciało uderzyło o coś drewnianego, następnie zetknęło się z czymś chłodnym. Gdy Niemcy otworzył oczy, ujrzał, że znajduje się w upragnionym miejscu. Domowe zacisze wydawało się koić jego chaos w głowie. Wszystko jakby ucichło, lecz tylko na chwilę. Tuż po niej Niemcy zaczął się czymś dusić. Czuł się tak jakby do jego gardła i płuc nalano wody. Kaszel był głośny i niekiedy bolesny. German opierając się o ścianę, pochylił się nieco. Dostrzegł, że zaczął płuc czarną mazią, bardzo podobną do tej ostatniej, lecz ta wyróżniała się jakby błękitnymi drobinkami. Niemcy miał ochotę zabić się, by to wszystko ustało. Jego umysł, który przywyknął do logicznych sytuacji, panikował nie mogąc niczego połączyć w całość. Przecież to nieludzkie! Jak może coś takiego mieć miejsce?!

- Nie walcz z tym Deutschland. Oddaj się jej, a ona ukoi ból. - głos Rzeszy odbił się echem po pomieszczeniu. Niemcy nigdzie nie dostrzegł ojca, lecz wiedział, że jest obecny w jego domu. Obraz zaczął się rozmazywać, a to co widział wcześniej zaczęło przybierać zupełnie inne formy. Nagle ujrzał wszystkie te przykre wspomnienia, te zaczepki, raniące słowa, ten ból, który mu zadano. Czuł jak serce ściska żal i chęć zemsty. Po chwili ujrzał samego siebie, który wydał mu się zupełnie inny. Odważny, silny i pewny siebie. Nie uległy i zbyt majestatyczny, by można było poniżyć jego majestat. Niemcy znów upadł na ziemię, a szkła w okularach pękły. Jego dłonie znów zaczęły płonąć, lecz tym razem ogień zaczął rozpraszać się po całym jego ciele. Niemcy czuł, jak gwałtownie zaczęła płynąć w nim krew. Spojrzawszy na ręce dostrzegł widoczne żyły o innych barwach. Wszystko było jasne... Jego krew przyjęła błękitną barwę... Aryjska rasa...

- Pozwól mi dać ci szczęście. - ten głos z pewnością nie należał do Rzeszy. Niemcy zdziwił się, gdy ujrzał wyraźny obraz czarnej postaci przed nim. Trudno powiedzieć co bardziej go zaskoczyło. Czy wyraźny obraz, czy właśnie sama czarna postać, wyciągająca ku niemu coś na wzór dłoni.

- Nein... Bitte... Ja nie chcę być jak ojciec...

- Nie będziesz jak on. - zaśmiał się głos. - Będziesz dużo lepszym. Każdy będzie cię szanował, będzie wielbił. Nikt już cię nie zrani. Nie dadzą rady. - Postać jakby się uśmiechała, lecz zdecydowanie wyglądało to bardziej przerażająco, niż przyjaźnie. Niemcy słuchał owego głosu. Im więcej pozytywów wspominał, im więcej uświadamiał, że zmiana wpłynie dobrze na jego życie, tym bardziej zapominał o tym, że najważniejsze zawsze dla niego było bycie po prostu sobą. W końcu nić rozsądku pękła, a Niemcy spojrzał zdeterminowany na czarną postać.

- Gut. - W chwili, gdy Niemcy wypowiedział owe słowa, postać rzuciła się na niego. A jej mrok opanował ciało i umysł Niemca. German znalazł się w miejscu, gdzie niczego nie było. Jedynie mrok w koło niego.

- Jestem z ciebie dumny. - rozległ się głos Rzeszy, który zmaterializował się przed swoim synem. Jego ślepia świeciły w ciemności i błyszczały z podekscytowania.

- Nie robię tego dla ciebie.- głos Niemiec przybrał zdecydowanie chłodny ton. German spojrzał na swego ojca, a jego źrenice zwężyły się, niczym źrenice smoka. Wściekła czerwień tęczówek rozpraszała mrok.

- Robię to wyłącznie dla siebie. - dodał i spojrzał na swoją dłoń. Mocą sprawił, że zapłonęła.

- Twoja kolej, by odsłonić skrywane karty. - zaśmiał się starszy. Niemcy zacisnął pięść, a ogień pochłonął wszystko wokół.

Gdy German otworzył oczy, znajdował się w swoim domu. Czuł jak jego wnętrze płonie od nienawiści. To uczucie stało się teraz dla niego niebywale przyjemne. Zbliżył się do lustra i oparł się rękami po obu stronach blatu komody, stojącej przy nim. Spojrzał wprost w nie i ujrzał tego siebie, który zdecydowanie budził respekt. Czerwone ślepia z wąskimi źrenicami, które nie potrzebowały już okularów, by móc dobrze widzieć, kły rządne krwii i esencji życia, włosy w artystycznym nieładzie z kosmykami, które opadały na oczy. To wszystko było niezwykle, to wszystko było cudowne. Niemcy poczuł, że teraz wszystko się zmieni. Jutro wszyscy się przekonają o jego potędze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro