Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kalina pov.

Pierwszy listopada, święto zmarłych. Jedyny dzień kiedy pozwalam sobie na wspominanie Fabiano i Aurory. Jest to jedyny dzień w roku kiedy nie kłócę się z rodziną, nie prowadzę żadnej akcji, ani nie spotykam się ze znajomymi, ze względu na to, że mogłabym komuś coś zrobić. Wyszłam przed czwartą nad ranem i pojechałam na plażę. Zdążyłam idealnie na wschód słońca. Usiadłam niedaleko brzegu i wpatrywałam się w wodę. Zawsze pierwszego listopada przychodziłam na jakąkolwiek plażę i rozmawiałam ze zmarłą dwójką. 

-  Cholernie za wami tęsknię. Fabi gdybyś tu był, wszystko było by inaczej- wyszeptałam.  

Po moim policzku spłynęła łza, paliła moją skórę jak żywy ogień. Płakałam po raz pierwszy od roku. Przeklęty dzień zmarłych, przeklęte wspomnienia. Wytarłam łzę i przeniosłam wzrok na osobę, która usiadła koło mnie. Pieprzony Marcus Tieri.

- Zajęłaś mi miejscówkę skarbie- glos chłopaka był pusty, zaskoczyło mnie to zwykle był ironiczny i energiczny.- Też pozwalasz sobie w ten jeden dzień uczcić pamięć zmarłym?

- Mhm- między nami zapadła niezręczna cisza.- Woda mi ich przypomina, moich przyjaciół. Zawsze bawiliśmy się nad wodą. To były najlepsze chwile mojego życia, dzieciństwo spędzone w małym domku nad morzem Tyrreńskim. 

- Zawsze z mamą spacerowaliśmy po plaży. Przychodzę tu co roku- powiedział.- Może czas na zmiany?- Chłopak wstał, otrzepał się z piachu i wyciągnął w moją stronę rękę.- Spędźmy ten dzień jakoś fajnie, dla naszych bliskich. 

Podałam chłopakowi dłoń, po chwili stałam przed nim. To nie był głupi pomysł. Poszliśmy do samochodu chłopaka, ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Chłopak skupił się na drodze i tylko od czasu do czasu zerkał w moim kierunku. Wyjechaliśmy z Los Angeles i jechaliśmy w stronę El Segundo. Po godzinnej jeździe zatrzymaliśmy się przed jakąś restauracją. Chłopak bez słowa opuścił samochód, opuściłam pojazd zaraz po nim. Weszliśmy do środka, rozejrzałam się po lokalu. Był przestronny, stoliki były ustawione tak, że na środku było dużo miejsca i utworzyło się coś imitującego parkiet. W restauracji była włączona muzyka, to miejsce było naprawdę przytulne. Za barem pojawił się starszy mężczyzna, może w wieku Enzo albo trochę młodszy. Uśmiechną się szeroko na widok Marcusa. 

- No proszę, proszę kogo moje oczy widzą. Dawno cię tu nie było Marcusie.

Mężczyzna wyszedł za baru i przytulił się do bruneta. Kiedy odsuną się trochę jego wzrok padł na mnie.

- Kalino to jest Ricky- mój dziadek. Ricky to jest Kalina.

- Miło pana poznać- powiedziałam. 

- Jakiego tam pana, Ricky jestem- odpowiedział facet z uśmiechem. 

Dostrzegam między nimi podobieństwo, mają takie same uśmiechy, te szczere oczywiście. Usiedliśmy przy barze, Ricky nalał nam kawy i usiadł na przeciwko. Patrzył się to na mnie to na Tieriego. 

- Jesteście parą?- spytał naglę.

- Nie- odpowiedzieliśmy jednocześnie. 

Mężczyzna zaśmiał się i znikną na zapleczu. Wrócił z wielką brązową księgą. Marcus na jej widok warkną niezadowolony. 

- Coś czuję, że będziesz miała niezły ubaw słonko- Ricky położył jak się okazało album na blacie. 

Otworzył na pierwszej stronie, a moim oczom ukazał się mały chłopczyk stojący na środku właśnie parkietu znajdującego się w tym lokalu. Na twarzy miał grymas niezadowolenia, Marcusek chyba nie lubił jak robiło się mu zdjęcia. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Następne zdjęcie było już z trochę późniejszego okresu jego życia. Na zdjęciu znajdował się również Marcello. Obaj chłopcy byli cali w torcie i czekoladzie. Zaśmiałam się na widok tego zdjęcia, Marcus również się zaśmiał. Zrobiłam zdjęcie tego zdjęcia, musiałam pokazać je Audrey. Trzecie zdjęcie rozwaliło mnie totalnie. Przedstawiało oczywiście małego Marcusa z gołą klatą. Chłopczyk prężył swoje muskuły, których wtedy jeszcze nie miał. Brunet wybuchł śmiechem na widok tego zdjęcia.

- Boże, a ja myślałam, że to ja mam komiczne zdjęcia z dzieciństwa- powiedziałam po obejrzeniu jeszcze kilku zdjęć.   

- Masz jakieś w telefonie?- spytał Marcus z uśmiechem.

Odblokowałam telefon i weszłam w galerię, po chwili poszukiwań znalazłam moje ulubione zdjęcie. Miałam cztery lata, Fabiano przebrał mnie w swoje ciuchy. Miałam na sobie jego szare dresy za duże o jakieś cztery rozmiary i czerwoną koszulkę, która sięgała mi do kolan. Najlepszymi fragmentami stroju były złoty łańcuch, okulary przeciwsłoneczne i czapka z daszkiem, moja poza też robiła swoje. Miałam założone ręce na piersi i starałam się wyglądać groźnie. Marcus wybuchł śmiechem, a ja się uśmiechnęłam. 

- Śmiem twierdzić, że mnie przebiłaś- powiedział trochę się uspokajając.

W głośnikach rozbrzmiał kawałek Shakiry- Chantaje. Marcus wyciągnął w moją stronę dłoń, nic nie mówiąc wstałam z miejsca. Chłopak mnie obrócił i pociągnął na środek parkietu. Nie pomyślałabym, że Marcus umie tańczyć salsę. W tamtej chwili cieszyłam się, że założyłam sukienkę. Pozwoliłam chłopakowi się prowadzić, moje ciało dosyć szybko dostosowało się do jego ruchów. Czułam, że Ricky bacznie się nam przyglądał, tak samo jak niektórzy ludzie znajdujący się w lokalu. Chłopak ponownie mnie obrócił i przyciągnął do siebie. Mogłam poczuć tą mieszankę kawy i papierosów, którą zawsze pachniał. 

- A myślałem, że się zbłaźnisz kochanie - powiedział z chamskim uśmieszkiem.

Powrócił i mój stary Marcus Tieri. Uszczypliwy i czarujący. 

- I vice versa kochaniutki- powiedziałam wracając na swoje miejsce.   

****

- Dobra trzeba się zbierać- Marcus wstał i pożegnał się z dziadkiem.

Wyszliśmy z restauracji, Tieri zasiadł za kółkiem i ruszyliśmy do Los Angeles. Na dworze robiła się już szarówka. Nie chciałam jeszcze wracać do domu, dzień spędzony z Marcusem nie był taki zły jak mi się wydawało, chłopak pokazał swoją ludzką twarz, która mi się spodobała. Chłopak zaparkował pod swoim domem. Wysiadłam z auta i miałam zamiar iść do siebie, ale oczywiście chłopak mi przeszkodził. Jego dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku. Stałam do niego plecami i biłam się w myślach z rozsądkiem. Ręka chłopaka zjechała niżej, splótł nasze palce i czekał na mój ruch.

- Proszę, zostań.

Odwróciłam się i ruszyłam w stronę windy ciągnąc chłopaka za sobą. Chwilę później byliśmy już w jego apartamencie. Zdjęłam buty i oparłam się o ścianę, obserwując Tieriego. Ten dzień nie był normalny, nie było w nim przemocy, niebezpieczeństwa i adrenaliny. Ten dzień był spokojny w każdym znaczeniu tego słowa. Zmęczona poszłam do łazienki, zabierając wcześniej koszulkę z szafy chłopaka. Po krótkim prysznicu położyłam się w jego wygodnym łóżku. Słyszałam wodę, po chwili materac ugiął się pod chłopakiem. Położyłam się na jego torsie, Marcus gładził moje włosy, a mnie ogarnął sen. Po raz pierwszy od dawna zasnęłam czując się bezpiecznie. Byłam bezpieczna, bo byłam z nim. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mamy najbardziej uroczy rozdział jak dotąd. Mam nadzieję, że się wam podoba. Pamiętajcie o gwiazdkach. Miłego i do następnego.    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro