⋆.˚⭒⋆.˚

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ona wyłoniła się z toni jeziora, on spadł na ziemię spomiędzy gwiazd. Tak naprawdę nigdy nie powinni się spotkać.

A jednak, gdy zobaczyli się nad jeziorem, coś się zmieniło.

W lesie nietrudno było o zgubienie. Z początku głucha cisza dzwoniła w uszach, jednak stopniowo, miarowo zastępowała ją przyjemna melodia, harmonia szeleszczących liści, szumu trawy i wody. Trzaskające gałęzie wybijały rytm, hulający wiatr dołączał do chóru. Wędrowcy zatapiali się w muzyce, ich ciała same rwały się do tańca. Niewielu z nich zdołało oprzeć się czarom, a gdyby spróbowali, ich ślady dawno przestały gdziekolwiek prowadzić. Nie przeszkadzało im to jednak, wiedzionym przez kroki nieznanego układu.

Czasem leśne stworzenia, podziwiające spektakl spod warstwy srebrzystej mgły, nieco wstydliwie przygrywały, czym mogły. Niekiedy ten magiczny zespół potrzebował wokalisty, który nadałby utworowi nowy charakter. Wtedy to z jeziora, skrytego głęboko wśród drzew, wyłaniała się jego mieszkanka, nimfa wodna o jasnym, dźwięcznym głosie, który idealnie dopełniał leśną symfonię. Zawsze pojawiała się w nim nuta szczerej radości, niepohamowanego szczęścia, że dostąpiła zaszczytu mieszkania w tym lesie, słuchania i śpiewania do jego melodii. Bo nimfa kochała las i jego melodie. I dzięki temu serce każdego wędrowca też wypełniało się miłością do nich.

Nad wodę rzadko kiedy ktokolwiek się zapuszczał, dlatego zdziwiło ją, gdy podczas jednego z tych koncertów na brzegu jeziora zjawił się chłopiec. Och, jaki on był boleśnie, niegrzecznie nietutejszy! Jego poświata błyszczała w znajomych odcieniach, ale na tym kończyło się jego dopasowanie. Poruszał się nie do taktu, nie do rytmu, głuchy na wszechobecną muzykę. Jego niewyszukane ruchy zdawały się wręcz brutalne, jakby przyszedł zdeptać leśne instrumenty, otwarcie wzgardzić ich misternym rzemiosłem. Nimfa umilkła, gotowa zbesztać intruza za to bezczelne wtargnięcie, jednak wtedy on również ją zauważył. I w swoim rażącym nieobyciu pomachał do niej z takim entuzjazmem, że nie mogła się na niego gniewać.

Podbiegł do brzegu jeziora, tak... niepotrzebnie żywiołowy na tle sennej puszczy.

— Cześć! Kim jesteś? Mieszkasz tu? — zasypał ją pytaniami na dzień dobry (a może na dobry wieczór?). Darowała sobie odpowiadanie; nie odważyłaby się odrzeć swojego domu z tajemniczego uroku tak prosto i pochopnie.

— Nie jesteś stąd — stwierdziła, nie podejrzliwie, a bardziej z ciekawością.

— Nie jestem — potwierdził ochoczo. — Mieszkam pośród gwiazd, tam na górze. Ostatnio z nich spadłem. Nie widzę znajomych gwiazd, nie mogę wrócić. — Pierwszy raz usłyszała w jego głosie coś bliskiego smutkowi. — Wylądowałem w drzewach niedaleko i znalazłem się tu. Nie wiem, co mam robić...

— Ostatnio niebo często się chmurzy. Możesz nie zobaczyć swoich gwiazd szybko — poinformowała go. — Ale w lesie ci się spodoba — dodała szybko na pocieszenie, bo wolała nie robić mu większej przykrości. — Śliczniejszego miejsca nie znajdziesz! Nawet nie zatęsknisz za gwiazdami, poczujesz się jak w domu. Wszystko ci pokażę, będzie super, słowo!

W zasadzie sama nie do końca rozumiała, skąd taka obietnica. Ten zagubiony chłopiec wzbudził jej zaufanie, po prostu. Lecz nie wypadało jej złamać danego słowa, więc, jak powiedziała, tak pokazała mu wszystko. Opowiedziała niezliczone historie o zagubionych wędrowcach, o życiu pod powierzchnią wody, o roślinach, które odeszły, o tych, co wyrosły na ich miejscach. Poprowadziła go sobie znanymi ścieżkami. Śpiewała, gdy wiatr podsuwał jej melodię, a śpiewała same piękne piosenki. Chłopiec słuchał uważnie, zapamiętywał i dopytywał; interesowały go bardzo nietypowe detale. Czemu martwił się, czy drzewa mają co jeść, skoro słyszał, jak radośnie szeleszczą? Dlaczego polecał owadom odpoczywać, kiedy one sennie grały swoje delikatne ornamenty? Takie rzeczy nigdy nie przyszłyby jej na myśl. Mimo to z przyjemnością spędzali razem czas. Lubiła go coraz bardziej, tego niezwykłego chłopca.

Kiedy, zdawało się, wyczerpali miejsca do odkrycia w gęstwinie, wymyślili zabawę w chowanego, kryjąc się w dziuplach, norkach i w stertach połamanych gałęzi. Okazało się, że jej nowy towarzysz orientował się doskonale na wysłanych ściółką drogach i znajdował takie kryjówki, o jakich się jej nie śniło. Wystarczyło mu schować się we mgle i już nie dało się go odnaleźć! Nimfa za każdym razem przegrywała, i to z obcym! To ona wychowała się w tej puszczy! Jak on to robił? Czy w końcu rozwikła się tajemnica wyjątkowości gwiezdnego chłopca? Czy w końcu się dowie, jak wymykał się panującemu porządkowi?

Odpowiedź była tak prosta, tak oczywista, wręcz banalna. Nie chciała dopuścić jej do siebie, nie chciała zniszczyć sobie bajkowego obrazka chłopca, co spadł z nieba. Została jednak zmuszona pogodzić się z rzeczywistością: on po prostu nie rozumiał.

Nie pasował do lasu. Nie umiał wirować do melodii, nie pozwalał swojemu ciału płynąć z nurtem. Zapamiętywał najdrobniejsze szczegóły zamiast dać im się rozmyć w jego umyśle. Trzymał się sztywno, stąpał twardo. Nigdy nie śpiewał, a każda próba kończyła się kakofonią fałszów. Nimfa uwielbiała chłopca i uwielbiała każdą chwilę, jaką z nim spędzała. Dzięki niemu odkryła niewidziane dotąd zakamarki, wydeptali razem nowe ścieżki, i to w miejscu, z którym była już jednością! Zjawił się znikąd i zmienił jej życie na swój unikalny sposób. Lecz czy mógł tak otwarcie nie szanować jej największej miłości? Tak być nie powinno. Skoro chciał poznać las, musiał się nauczyć jego reguł. Srebrna poświata już nie wystarczyła, by się dopasować do otoczenia. Nie zaakceptowałaby, gdyby jej gwiezdny chłopiec śpiewał nieczysto i psuł każdą piosenkę.

Ale śpiewał nieczysto, psuł każdą piosenkę, a z kolejnymi drażniącymi uszy próbami czuł się coraz bardziej obco. Przecież się tak starał! Dwoił się i troił, lecz dla niego drzewa pozostawały drzewami, krzaki krzakami, gałęzie drapały go po nogach, a wiatr tylko wywracał go na boki. W jego świecie nie istniały dźwięki, a tutaj ich natłok doprowadzał go do szału! Podobno to miało być oczywiste, gdzie iść, co robić, jak się zachowywać. "To się po prostu wie". On nie wiedział. Wszystko dookoła jedynie hałasowało i przeszkadzało, po tysiąckroć wolał spacerować niż tańczyć. Czy to tak trudne do pojęcia?

Czuł się oszukany. Obiecano mu, że nie poczuje tęsknoty za gwiazdami, a nie przestawał marzyć o rozchmurzonym niebie, o domu, w którym nie kazano mu znosić skomplikowanych symfonii, sonat, sonetów i innych za wspaniałych dla jego umysłu dzieł. Potrzebował odrobiny komfortu, spokoju.

A jednak próbował dalej, bo co innego mógł zrobić? Zawieść nimfę, która tyle mu ofiarowała? Patrzeć obojętnie na smutek w jej oczach? Tylko głupi by nie dostrzegł, jak bardzo jej na tym zależało, jak usilnie starała się wpoić mu panujące tu zasady. A jemu zależało na niej. Wierzyła w niego bardziej, niż on wierzył sam w siebie. Jedyne, co mu pozostało, to wciąż próbować i wciąż ponosić porażki.

I podczas jednej z tych nieudanych lekcji sączące się z góry światło przerwało im naukę. Ku wielkiej uldze nimfy, którą irytowała już oporność chłopca na jej polecenia, ucichli, by spojrzeć ponad swoje głowy. Tej nocy zniknęły chmury. Niebo rozjarzyło się tysiącami gwiazd, białym pyłem rozsypanym na czarnym płótnie. Na ten widok gwiezdnemu chłopcu stanęły łzy w oczach; wyglądały tak pięknie, jak je zapamiętał. Miał wrażenie, jak gdyby się do niego uśmiechały, błagały, by skoczył i powrócił do nich. Ale jeszcze nie mógł, choćby chciał. Nie, póki nie zaświecą mu znajome gwiazdy, te, które wskażą mu drogę.

Mimo to ekscytował się jak nigdy, wprawiony w zachwyt samym widokiem gwiazd, samym istnieniem gwiazd, samymi gwiazdami.

— Popatrz, ile ich jest! — cieszył się. — Wiesz, że tak naprawdę nie są takie malutkie? Jak się zbliżysz do gwiazdy, to jest ogromna! Większa niż cały ten las!

Spojrzał na nimfę przepełniony nadzieją. Wreszcie to on wprowadzał ją w swój świat, on uraczy ją ciekawymi historiami! Niestety, nie podzielała jego emocji.

— Zmyślasz! Zobacz, są maciupeńkie. — Wyciągnęła rękę przed siebie, jak najdalej, jakby chciała swoją drobną dłonią chwycić garść gwiazd. Rzecz jasna, to jej się nie udało.

— Tak wyglądają, jak się patrzy z daleka — wyjaśnił. — Ale w niebie... Tam wszystko jest inne. Gwiazdy z bliska są wielkie, kolorowe, ciepłe... Gwiazdy są bardzo ciepłe, wiesz? Nie ma drugiego takiego uczucia jak przytulanie gwiazdy!

— Niemożliwe. Tam na górze może i jest ładnie, ale gdyby było tak cudownie, jak mówisz, to byłoby to widać stąd — upierała się. — A tutaj gwiazdy są zimnymi, białymi kropkami. I przez większość czasu ich nie widać, bo na niebie są chmury!

— Ty też czasem chowasz się w jeziorze, a jesteś ładna — odparł rezolutnie. — Poza tym tam można odpocząć od waszych dźwięków. Jest bardzo cicho.

Nimfa aż podskoczyła z przerażenia.

— W gwiazdach nie może być cicho! — zawołała. — Gwiazdy nie mogą być piękne bez dźwięków!

— Ale... Nie muszą wydawać dźwięków. Są piękne na swój sposób. Mają tyle kolorów, których w lesie nie ma — tłumaczył zdziwiony. Czemu się tak denerwowała? Powiedział coś nie tak? Dzielił się tylko opowieścią o czymś, co kochał. Robił to samo, co ona...

— Co im po kolorach, jak tylko wiszą na niebie i nic nie robią? Tak nie można żyć. Nuda straszna — stwierdziła ze stanowczością, na jaką nigdy wcześniej się nie zebrała.

Przecież to miało sens. Cały urok lasu leżał w jego muzyce, w melodiach, które przyciągały zbłąkanych ludzi, które łączyły jego mieszkańców w harmonijnej piosence. Bez tego uroku po prostu nie było, żadne barwy by tego nie zmieniły! Czemu chłopiec udawał, że byle jakie gwiazdy, które nie umiałyby powtórzyć ich kompozycji, mogą się równać z jej kochaną puszczą?

— Nie chciałabyś zobaczyć gwiazd z bliska? Uważasz, że są brzydkie, bo nie śpiewają jak wy? — Uważasz, że jestem brzydki, bo nie śpiewam jak wy?

Pozwoliła sobie na chwilę namysłu, co chłopiec naiwnie odebrał za dobrą wróżbę. Te słowa nie zabolały go przez niegrzeczność. Zabolały go, ponieważ uświadomiły mu, że nimfa o ślicznym głosie, z którą tak dobrze się bawił, musiała pozostać tylko tym. Ulotną chwilą, wspomnieniem. Nigdy nie należał do świata, którego drzwi przed nim otworzyła.

— Nie, nie chciałabym. Ciche miejsce nie może być piękne.

Na niebie wątle zamigotały znajome gwiazdy.

⋆.˚✰

Nie płakała, gdy zniknął. Nie płakała, nie krzyczała, nie czuła nic. Może, gdzieś w głębi serca, nawet trochę rozumiała. Może tak po prostu powinno być.

Jezioro wyglądało tak, jak dawniej, gdy do niego wróciła. Z nieba lało się blade światło księżyca, srebrzysta mgła pływała po ziemi leniwie, korony drzew dumnie rzucały cienie mknące po trawie. Wszystko było tak spokojne i ciche... Tak, tego jej brakowało. Tej nocy umilkły rośliny, ucichły zwierzęta, wiatr nie zawitał pośród gałęzi. Jakby, jak ona, zatęskniły za tym niezdarnym chłopcem, który tak cudownie błyszczał i tak strasznie nie doceniał lasu, jakby pragnęły go tak uczcić, jego i ciszę jego gwiazd... Ale czy jeden chłopiec miałby odebrać jej to, co dawało jej największe szczęście? O nie, tak się nie stanie. Zaintonuje nowe utwory, zaśpiewa tak, jak ani razu jeszcze nie zaśpiewała. Wypełni pustkę swym głosem, dołączą się do niej instrumenty liści i trawy. A kto wie, może kiedyś znów zostanie oczarowana? Może kolejny zbłąkany wędrowiec zawtóruje jej nad wodą, zatańczy, jak zagrają mu drzewa? I tym razem jej szczęście będzie trwać wiecznie, a melodia już nigdy nie zamieni się w ciszę?

Po ukochanym chłopcu zostaną jej gwiazdy na niebie. Miliony milczących gwiazd, które nigdy nie staną się piękne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro