18 [+16]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


21.07.2021 22:19

Wczorajszego dnia zostałem porwany, co nie zdarzyło mi się pierwszy raz. Każdy przestępca w tym mieście ma chrapkę na szefa policji, mam spore wpływy, jeszcze więcej wrogów, a za moją głowę są dobre pieniądze. Jednakże to porwanie różniło się od wszystkich innych, nie byłem zastraszany, bity, czy nawet torturowany. Traktowano mnie dość dobrze, a zamiast agresji zastosowali... Inną metodę. Nie chodziło im też o pieniądze. Musiałem spytać Capeli, jak wielkie są straty finansowe, chcieli jedynie 20 000$. Oprócz tego wynegocjowali przedłużenie mojej kadencji, jako szefa policji. Wiem, kim oni byli... Ale chyba uderzyłem się w głowę, bo nie pamiętam ich nazwisk.



Mężczyzna siedział już od dłuższego czasu na twardym krześle, mocno zaciśnięte liny uniemożliwiały mu jakikolwiek ruch, a worek na głowie ograniczał nie tylko widoczność, ale i dopływ tlenu. Jego oddech był ciężki przez próby złapania jak największej ilości powietrza w płuca. W pomieszczeniu panował półmrok i tylko pojedyncza żarówka zwisającą z sufitu oświetlała piwnicę, w której był przetrzymywany. Również dało się wyczuć zapach pleśni i stęchlizny, co najmniej jakby jakiś trup leżał tam od tygodni, co również utrudniało oddychanie.

- Co ze mną zamierzacie zrobić?- spytał, kiedy w końcu udało mu się nabrać więcej tlenu w płuca. Chociaż nie widział swoich napastników, domyślał się, kto za tym stoi. Tylko jeden zadufany w sobie człowiek z wygórowanym ego mógłby posunąć się do porwania Montanhy, by się z nim zobaczyć.

- Nie ty tu jesteś od zadawania pytań. To nie komisariat, nie ty tutaj rozdajesz karty, Gregory. - w odpowiedzi usłyszał warknięcie jednego z napastników. Miał bardzo podobny głos do Hanka, z tą różnicą, że nie miał takiej chrypy jak oficer. Po niespełna minucie było słychać jak drzwi do pomieszczenia się otwierają i dołącza do nich kolejna osoba.

- Zostawcie nas samych.- wszędzie rozpoznałby ten parszywy, pastorski głos. Słyszał kroki i ponowne zamknięcie drzwi, więc pozostali napastnicy opuścili pomieszczenie.- No i co powiesz Montanha? Mówiłem, że cię dopadnę.- mimo worka na głowie, był pewnien, że mężczyzna się uśmiecha.

- Spodziewałem się tego, pastorze.- poczuł jak jego oprawca zdejmuje mu śmierdzący worek z głowy, a policjant w końcu mógł zaczerpnąć powietrza i spojrzeć oprawcy w twarz.- Czego ode mnie chcesz?

- Informacji.- Knuckles był bez maski, więc łatwo było go zidentyfikować, jakby jego charakterystyczny głos do tego nie wystarczył. Dopiero teraz szatyn miał możliwość rozejrzenia się po pomieszczeniu, wyglądało jak jakaś brudna piwnica, która nadawałaby się co najwyżej do siedziby meneli.

- Jakich?- siwowłosy obszedł powoli krzesło ze związanym funkcjonariuszem i pochylił się za jego plecami, mając łatwy dostęp do ucha. Czuł na nim, jak i na karku gorący oddech przestępcy, przez co mięśnie policjanta odruchowo się spięły.

- Przydatnych informacji.- wyszeptał wprost do ucha starszego mężczyzny, na co funkcjonariusza przeszedł dreszcz. Jego oddech stał się jeszcze cięższy, niż kiedy oddychał przez worek. Pastor dwoma palcami dłoni pomału maszerował po ręce policjanta do ramienia, aż doszedł nimi pod jego szyję, wtedy też jego ręka bezwładnie zsunęła się po klatce piersiowej szatyna i zatrzymała w miejscu serca.

- Czego konkretnie chcesz się dowiedzieć?- wydyszał Gregory, wciąż ciężko oddychając. Przez to, że był związany, czuł się bezbronny, ale ta myśl nakręcała go jeszcze bardziej. A fakt, że nie powinien się tak czuć w jego obecności i praktycznie z nim flirtować, kiedy jest porwany, również bardziej go podniecał.

- Jak wiele byłbyś w stanie dla mnie zrobić, Gregory?- ponownie wyszeptał, jednak tym razem składając dodatkowo delikatny, ledwo wyczuwalny pocałunek na szyi szefa policji. Nie wiedział na ile może sobie pozwolić, ale po postawie mężczyzny widział, że starszy prawie mu ulega.

- Co masz na myśli?- cichy pomruk opuścił usta Montanhy, który odruchowo odchylił delikatnie głowę, jakby prosząc swojego oprawcę o więcej zakazanych pieszczot. Na ustach złotookiego zakwitł uśmiech pełen satysfakcji, obserwując jak policjant mu ulega. Wystarczyło tak niewiele, by złamać Gregory'ego Montanhę.

- Możemy zawrzeć mały układ, w którym ja pomagałbym tobie, a ty pomagałbyś mi. No wiesz, przysługa za przysługę..- szeptał, między pocałunkami, składanymi na szyi mulata. Jego cichym westchnięciom towarzyszyła dłoń Erwina, która zdążyła wpełznąć pod policyjny mundur i zacząć analizować pod palcami mięśnie Montanhy.- Nikt by się o tym nie dowiedział, to byłaby nasza słodka tajemnica.- poczuł delikatne ugryzienie na płatku ucha, zaraz po jego wypowiedzi. Sam zaczął się gubić, czy pastor wciąż rozmawia z nim o interesach, czy właśnie proponuje mu sex w tej obskurnej piwnicy, ale był w takim stanie, że mógłby się zgodzić na wszystko, czego tylko siwowłosy by sobie zażyczył.

- Co ty możesz mi zaoferować?- prychnął w odpowiedzi, walcząc z samym sobą, by nie ulec pastorowi. Nie chciał mu pokazywać, że ten ma nad nim władzę, mimo że w tym momencie właśnie tak było. Jego całe ciało wręcz błagało o dotyk Erwina, serce biło znacznie szybciej, jedynie umysł starał się zachować trzeźwość, ale czuł się jak na domówce u kumpla. Jako jedyny trzeźwy wśród pijanych ludzi, pod ich presją, by wypić to jedno piwo, które zmieni się zaraz w pół litra czystej. Jak tu być asertywnym, kiedy każdy na ciebie naciska? Zwłaszcza naciska na coś w spodniach, co udało mu się wychwycić dopiero po chwili, że Erwin posunął się do masowania dłonią jego krocza przez materiał policyjnych spodni.

- Przejdźmy do rzeczy, twoje pieski się tu zaraz zjawią.- ponaglił siwowłosy, chcąc usłyszeć od Montany potwierdzenie, zgodę na jego układ. Chciał usłyszeć, jak ten mu się poddaje i niczym posłuszny pies, którym z resztą jest, ulega mu. Pragnął mieć oficera na każde zawołanie, pragnął go mieć tylko dla siebie.

- Nie mogę Ci nic powiedzieć.- wysapał w końcu, nadal próbując się oprzeć jego uroku osobistemu, ale dłoń Knucklesa, która leniwie przesuwała się po rosnącym wybrzuszeniu w spodniach, nie ułatwiała mu zadania.

- Jesteś w bardzo niekorzystnej sytuacji, nie chcesz, żeby zrobiło się nie miło.- jak na zawołanie pastor wgryzł się w jego szyję, niczym wampir chcąc wyssać z niego resztki wolnej woli, a po pomieszczeniu rozległ się krzyk policjanta. Osoby poza pomieszczeniem mogłyby pomyśleć, że szatyn właśnie jest poddawany brutalnym torturom, ale były to najprzyjemniejsze tortury w życiu Gregory'ego Montanhy. Mężczyzna zagryzł wargę, chcąc powstrzymać dalsze wydawanie odgłosów, które sprawiały złotookiemu chorą satysfakcję i tylko pokazywały słabości funkcjonariusza. - Powiedz mi, ile teraz jesteś warty? Jaka jest stawka za szefa policji, hm? - pastor wiedział, że nie złamie tak łatwo komendanta, ale widząc do jakiego stanu go doprowadził, wiedział że ta bitwa zakończyła się jego zwycięstwem.

- Już niedługo.- mruknął w odpowiedzi, zerkając w oczy napastnika, w których dostrzegł tajemniczy błysk. A może to zasługa jego złocistych tęczówek, które lśniły jak złoto w najczystszej postaci? Jak człowiek o tak anielskich oczach, może być takim diabłem?

- Co "już niedługo"?- na jego twarzy pojawiła się dezorientacja, przez co momentalnie zabrał swoje dłonie z ciała mężczyzny. Wolał skupić się na jego wypowiedzi, lustrując dokładnie jego twarz, jakby chciał zapamiętać każdy jej najmniejszy szczegół.

- Niedługo nie będę już szefem policji.- powiedział zgodnie z tym, czego dowiedział się ostatnio od dowództwa. Ta informacja nadal go dobijała, ale starał się w tym momencie tego nie okazywać. Jedyne czego w tej chwili pragnął, to kontynuacji pieszczot ze strony Erwina.

-... Z jakiej racji?- ta wiadomość jednak zbiła go z tropu. Był zaskoczony informacją, że policja chce wymienić tak dobrego przywódcę. Nigdy by tego nie przyznał, ale uważał Montanhę za najlepszego funkcjonariusza w tym pierdolniku zwanym komendą.

- Twierdzą, że współpracujemy, w wielu sprawach jesteśmy ze sobą za bardzo powiązani, a ja za każdym razem idę ci na rękę.- ciche westchnięcie opuściło usta szatyna, ale sam nie wiedział, czy było spowodowane jego utrapieniem w pracy, czy ciasnotą w spodniach i gorącą atmosferą spowodowaną przez Erwina. Przez następne minuty pokój wypełniała cisza, jakby sam pastor nie wiedział jak zareagować na tą informację. Na jego twarzy widniało skupienie, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał.

- Hm, unlucky.- przywdział obojętny wyraz twarzy, grając jak zawodowy aktor, że zupełnie nie przejmuje się losem kochanka. Odsunął się od mężczyzny, stając na przeciwko niego i wsuwając na usta ten ochydny uśmiech, pełen kpiny i oznaki wyższości.- Nie moja wina, że nie umiesz ustawić swoich funkcjonariuszy do pionu.

- Zamierzasz coś z tym zrobić?- spytał szatyn, sam nie wiedząc, czy ma na myśli swoje problemy z pd, czy problem w spodniach, ponieważ wciąż łaknął dotyku młodszego.

-... Nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro