42

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


19.09.2021 22:59

Dzisiaj podczas prowadzenia patrolu z oficerką Lysse dostaliśmy na radiu zgłoszenie o napadzie na szpital Viceroy. Napastnicy przetrzymywali w budynku pracowników, jak i pacjentów szpitala. Była to cholernie niebezpieczna akcja, do której potrzebne były wszystkie wyżej postawione jednostki, więc nie mogło zabraknąć tam szefa policji. Wiem, że to skrajnie niebezpieczna sytuacja, ale brakowało mi takich akcji i tej adrenaliny im towarzyszącej. Trochę się nacierpiałem siedząc na zawieszeniu, ale muszę przyznać, że dobrze mi to zrobiło. Mam teraz czysty umysł i jeszcze więcej chęci do działania. Nawet proste pościgi za kradzionymi samochodami są teraz dla mnie ekscytujące, bo zwyczajnie mi tego brakowało.

Jednakże dzisiejsza sytuacja była dużo poważniejsza niż byle kradzież auta, czy nawet napad na bank. Było zagrożone ludzkie życie, setki żyć pacjentów i lekarzy, to był pieprzony terroryzm! Dawno nie uczestniczyliśmy w tak trudnej akcji, najmniejszy błąd mógł spowodować cierpienie wielu ofiar. Jako najbardziej doświadczony policjant, to mi przystało negocjowanie z napastnikami. Po dzisiejszych negocjacjach nie mam najmniejszych wątpliwości, że w napadzie brał udział Knuckles. Nieważne jak się zamaskuje, wszędzie poznam Jego głos i te złote, wyjątkowe oczy. Sam sposób, w jaki się do mnie zwracał tylko mnie w tym utwierdzał. Czyli jednak wrócił i co najważniejsze- żyje.

Knuckles naraził wiele osób tego dnia i liczyliśmy się z ogromnymi stratami finansowymi w celach okupu, bądź nie daj boże ludzkimi życiami, ale Pastor wcale nie chciał tak wiele. Napastnik tylko chciał, żebyśmy załatwili dla Niego zgodę od burmistrza i sędzi na otwarcie własnej kliniki medycznej. Trochę to podejrzane, na cholerę Mu klinika? Nigdy nie uwierzę, że zebrało Mu się na pomaganie ludziom, zwłaszcza że właśnie okupuje pieprzony szpital, grożąc pacjentom bronią palną i podłożonym C4.

Niestety nie dane mi było dowiedzieć się więcej szczegółów, ponieważ dostałem komunikat na radiu, że nasi ludzie są gotowi na wjazd. To było skrajnie niebezpieczne i nieodpowiedzialne, kto im do cholery wydał na to zgodę?! W środku było zagrożonych setki ludzi, a cały budynek był obłożony pieprzonymi ładunkami wybuchowymi! Kto wpadł na tak genialny pomysł, by dobijać się do środka tej rzeźni?

Wiem, że nie powinienem był tego robić, ale przekazałem Erwinowi informacje o możliwym ataku policji. Mimo wszystko nie chciałbym, żeby coś Mu się stało.. Z resztą Pastor jest rozsądnym człowiekiem, wie że nie dałby rady nam uciec, gdybyśmy dostali się do środka. Jedynie ucierpieli by niewinni ludzie, za co miałby tylko większe problemy. Miałem nadzieję, że postąpi mądrze i nikt nie ucierpi. Już zacząłem się zastanawiać, jak wyciągnąć Jego dupsko zza krat, żebyśmy oboje nie mieli przejebane. Mimo tak długiego czasu od rozstania, wciąż mam nawyk, by myśleć o Jego alibi. Zanim jednak zdążyliśmy zrobić jakikolwiek ruch, by dostać się do budynku, wybiegł z niego mały mops, trzymający w pysku pieprzonego flasha! Tego idiote do reszty pojebało, skąd on wziął pomysł, by dać psu granat błyskowy?! Pewnie od tego samego geniusza, który wydał rozkaz wjazdu policji na pole minowe. Nic dziwnego, że zrobił idiotyczny ruch, skoro my pierwsi się do tego posunęliśmy, ale to nie jest jebany konkurs na największego debila! To akcja terrorystyczna, do której wykorzystał bezbronnego psa, któremu też mogła stać się krzywda. Poza tym skąd ten pies się tam w ogóle wziął?

Dzięki temu głupiemu posunięciu udało im się uciec. Wybuch rozproszył moich policjantów, dając przestępcom idealnie tyle czasu, by mogli dostać się na dach szpitala i uciec helikopterem z miejsca zbrodni. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Jakby nie patrzeć napad został powstrzymany, bo terroryści nie otrzymali żadnych pieniędzy, ani tego na czym im zależało. Tym razem wygraliśmy z Pastorem, co prawda w durny sposób, ale to najmniej istotne. Najważniejsze było to, że Erwin żyje, wrócił cały i zdrowy... I oczywiście to, że żadnemu z zakładników nic się nie stało! To przecież priorytet.


Następnego dnia pod wieczór, po całej sytuacji z okupacją szpitala, Knuckles skontaktował się z Montanhą, prosząc o spotkanie. Możnaby pomyśleć, że jednak się stęsknił za swoim pieskiem, ale otwarcie nigdy by tego nie przyznał.

- Kim była laska, z którą się wczoraj woziłeś?- nie widzieli się od dłuższego czasu, a on tylko tyle miał mu do powiedzenia na przywitanie? Żadnego "przepraszam, tęskniłem, dobrze cię widzieć" albo chociaż durnego "jak się masz"?

- Kto, Suzanne?- policjant miał nadzieję, że usłyszy chociaż, czemu nie było go tak długi czas, ale nie zamierzał się o to dopytywać. Knuckles sam powinien mu to wyjaśnić, był mu to winny.

- Co to za szmata?- jednakże pastor najwidoczniej nie miał zamiaru poruszać sprawy swojego zniknięcia. Był wyraźnie zdenerwowany, co wskazywały jego zaciskające się dłonie na rękawie kurtki.

- Obraza funkcjonariusza razy jeden.- Montanha nie miał ochoty na jego podchody. Nie widzieli się pieprzone 3 tygodnie, a on ma jeszcze czelność robić mu wyrzuty o jego pracownice!

- Mhm, to teraz posuwasz swoje kadetki?- wiszący nad mężczyznami księżyc w pełni odbijał się od złotych tęczówek, które tylko bardziej błyszczały w jego blasku. Gdyby nie to, że na jego twarzy wyraźnie malowała się złość, wyglądałby jeszcze piękniej niż zwykle.

- A co, zazdrosny jesteś?- mały uśmiech satysfakcji rozkwitł na twarzy policjanta. Można to uznać za potwierdzenie, że nadal mu zależy, skoro jest zazdrosny.

- Nie, ale ty jesteś żałosny.- w sekundzie Erwin przybrał obojętny wyraz twarzy, ale Montanha pamiętał, że młodszy chłopak jest dobrym aktorem i już nie tak łatwo dawał się oszukać. Nadal zdradzało go parę szczegółów jak delikatne, ledwo widoczne drgawki w oku, czy palce coraz mocniej zaciskające się na materiale czarnej kurtki.

- Ja żałosny? Ty się słyszysz Erwin? Potrzebowałem cię, a ciebie nie było, kto tu jest żałosny.- Gregory w tamtym momencie nie marzył o niczym bardziej, jak o zatopieniu się w ustach pastora. Pragnął ich od tak długiego czasu, ale nie mógł mu tak łatwo ulec, nie mógł mu odpuścić tak długiej nieobecności. Młodszy mężczyzna porzucił go zupełnie jak zabawkę, którą się znudził. Należały mu się jakieś wyjaśnienia i przeprosiny, ale nic się na to nie zapowiadało.

- Biedny oficer Montanha, nic nie potrafi zrobić bez swojego pastora.- teatralny ton siwego odbijał się echem w uszach policjanta, czy naprawdę tak było?

- Uważaj na słowa, pastorze.- chociaż ton mulata był stanowczy, w głowie rozkwitały mu same wątpliwości. Co jeżeli to prawda i bez niego jest nikim? Teoretycznie Gregory świetnie sobie radził zanim go poznał, ale w ostatnich dniach stracił chęci i motywację na wszystko, co dotychczas robił, zupełnie jakby był uzależniony od jego obecności.

- Bo co? Powinieneś być mi wdzięczny, co chwila ratuje twój tyłek!- agresja w głosie pastora wbijała się w serce funkcjonariusza tysiącami malutkich szpilek. Naprawdę po takim czasie rozłąki i braku jakiegokolwiek znaku życia, będą się teraz jeszcze kłócić?

- Ty ratujesz mój tyłek? A kto ciągle wymazuje twoje przestępstwa z akt? Powinienem być za to wyjebany z policji, nadstawiam dla ciebie kark!- To przelało szale goryczy, Erwin myślał tylko o sobie, co za zapatrzony w siebie egoista. Nie widział, ile Montanha dla niego ryzykuje, nie widział, jak bardzo mu na nim zależy, nie widział, jak ten durny pies się za nim stęsknił, jak bardzo się o niego martwił??

- Gdyby nie ja, już dawno byłbyś wyjebany z policji! Wynegocjowałem dla ciebie twoją posadę, pomogłem z zawieszeniem, ludzie na mieście wiedzą, że nie mogą cię tknąć, a gdyby tego było mało opierdalam ci makowca po godzinach pracy! Masz nazwiska, wszystkie dane i informacje o każdej akcji, którą planuję i ty masz jeszcze czelność do mnie szczekać?!- Mówią, że prawda zawsze boli najbardziej, a Erwin trafił w samo jej sedno. Chociaż Knuckles zdecydowanie za bardzo się poczuwał, myśląc że jest kimś wyjątkowym, kimś istotnym i nie zastąpionym, ale czy nie był kimś takim dla Gregory'ego? Dobrze wiedział, że szatyn nie może bez niego wytrzymać i wiedział, jak wykorzystać to na swoją korzyść.

- A przypadkiem nie taki był nasz układ? Wymieniamy się wzajemnie informacjami. Zawsze dotrzymywałem słowa i byłem wobec ciebie fair, wszystkie informacje, które były ci potrzebne do napadu otrzymywałeś ode mnie! Z tą różnicą, że ty nie masz nic do stracenia, a ja ryzykuje dla ciebie życiem zawodowym! - wydawałoby się, że złotooki naprawdę nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, ile jego kochanek dla niego ryzykuje.

- To je rzuć, na co ci to?! Masz kosę z własnymi funkcjonariuszami, sam mówiłeś, że ta robota ssie, u mnie masz lepsze możliwoś...- A może doskonale o tym wiedział i dążył do tego, by go zwolnili, żeby mieć go dla siebie na wyłączność?

- Nie. Niczym mnie nie przekonasz, skończ w końcu ten temat.- twarde spojrzenie brązowych oczu zdecydowanie uciszyło argumenty pastora.

-... Dobra. Będziesz się jeszcze prosił o pomoc. Lepiej uważaj na Capele.- rozmowa była zakończona, mężczyzna po prostu odwrócił się i odszedł, pozostawiając policjanta bez jakichkolwiek wyjaśnień.

- Co to ostatnie miało znaczyć?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro