55

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


25 października 2021 roku był ważnym dniem dla wielu mieszkańców Los Santos. Ważnym dla półświadka przestępczego, w którym nastąpił przełom pierwszy raz od niepamiętnych lat. Ważnym dla konsumentów banku Pacyfik Standard, których konta zostały opróżnione do zera z niewiadomych przyczyn. Ważnym dla funkcjonariuszy policji, którzy dostali pierwsze tak poważne zgłoszenie w historii swojej kariery. Ważnym dla Zakshotu, który jako pierwszy włamał się do najbardziej zabezpieczonego banku na terenie Ameryki Południowej. Ważnym dla Gregory'ego, który musiał podjąć ostateczną decyzję, po której stanie stronie. Ważnym dla Erwina.

Początek misji nie był łatwy. Na komendzie panowała panika, nikt nie wiedział za co się zabrać i jak postąpić. Wielu z nich nigdy nie zostało przeszkolonych do tak poważnych akcji, a stawką było życie 67 zamkniętych w banku osób. Ten numer nigdy nie przestanie go prześladować. Każda pomoc była potrzebna niezależnie od umiejętności funkcjonariusza, jednakże nikt nie chciał słuchać szefa policji biegając po komisariacie w celu zebrania potrzebnego asortymentu. Miał trudności ze zwróceniem na siebie czyjejś uwagi, by doprowadzić funkcjonariuszy do porządku, ale z drobną pomocą i agresją Sussane udało mu się przedstawić im swój plan. W akcji początkowo miało wziąć udział tylko 15 najbardziej doświadczonych funkcjonariuszy, a kolejnych 15 miało zamknąć najbliższe ulice, by nikt nie mógł dostać się do banku i z poza niego uciec. Równocześnie każdy musiał zachować czujność, gdyby potrzebna była pomoc pod bankiem. High Command miało zająć się barykadą wszystkich wejść i obstawą okien, by nikt nie mógł się wydostać z banku, jedynie główne wejście mogło pozostać otwarte. Rift wraz z 5 wyznaczonymi policjantami mieli zadanie obserwować przebieg akcji z 2 helikopterów. Pozostali funkcjonariusze obstawiający drogi musieli dopilnować rozłożenia kolczatek i prowadzenia ruchu, by żaden cywil przypadkiem nie został narażony. Do środka banku mógł wejść jedynie szef policji w celach negocjacji. Plan Montanhy wydawał się dobrze dopracowany, ale ile w nim mogło się powieść przy tak niezorganizowanej grupie policjantów?

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

Trwające z przestępcami negocjacje przedłużały się o kolejną godzinę, zupełnie jakby próbowali kupić więcej czasu dla hakera wewnątrz skarbca. Negocjatorzy wykłócali się i odgrażali funkcjonariuszom nie zgadzając się na ich warunki, w ogóle się nie zastanawiając, że robią sobie większe problemy. Gregory który prowadził negocjacje próbował załagodzić konflikt, zdając sobie sprawę jacy ludzie kryją się pod maskami napastników. Zeszłego tygodnia szukając informacji na temat swojego kochanka wszystkie karty zostały przed nim odkryte. Dowiedział się, że Erwin naprawdę maczał palce w każdej jego sprawie skończonej zawieszeniem, naganą czy próbą odebrania posady szefa policji. Zazwyczaj szantażował innych funkcjonariuszy, by przywrócili Gregory'ego do pracy co oznaczało, że musiał mieć na nich jakieś brudy. Nie dowiedział się jakie, ale był skłonny uwierzyć, że jednym z nich mogło być spiskowanie przeciwko niemu. Dowiedział się również skąd Erwin brał wszystkie informacje, które mu przekazywał na początku ich znajomości by zapunktować u szatyna, ale ciekawszym smaczkiem był plan napadu na bank, który znalazł na samym dnie szuflady. Włamując się do szafek na zakrystii spodziewał się, że znajdzie broń, nielegalne przedmioty, pendrive z programami hakerskimi, skradzione laptopy i narkotyki. Cholera, spodziewałby się nawet czyjegoś ciała, ale nie jebanych planów napadu na Pacyfic Standard! Od zawsze wiedział, że Erwina kręci adrenalina, a włamywanie się do małych oddziałów bankowych traktuje jako hobby i zabawę, ale ta akcja była misją samobójczą. O ile w ogóle udałoby mu się dostać do środka, nikt nie wyjdzie z banku żywy bądź bez kajdanek. Mimo zdrady jaką czuło jego serce i chęci znalezienia ujścia dla wszystkich negatywnych uczuć musiał zachować spokój. Musiał zadbać o życie ponad 60 zakładników, więc musiał się bardzo pilnować utrzymując emocje na wodzy. To jedna z jego najważniejszych misji w życiu, a on nie mógł jej spieprzyć. Nie mógł pozwolić, by akcja zakończyła się tak jak jego ostatnia misja w oddziale wojskowym, podczas której stracił tylu bliskich przyjaciół. Nie mógł pozwolić, by ludziom których kocha i darzy szacunkiem stała się krzywda. Najważniejszym celem było zadbanie o życie każdego człowieka znajdującego się na skrzyżowaniu Alta Street i Vinewood Boulevard, niezależnie od tego czy był on napastnikiem, zakładnikiem czy policjantem.

Nikt dzisiaj nie zginie.

- Jesteśmy gotowi do wjazdu?- zapytał Pisicela upewniając się, czy szef policji na pewno daje autoryzację na atak.

- Jakiego wjazdu?- Szatyn, który ledwo opuścił budynek banku nie został wtajemniczony w plan odbicia zakładników.- Odbiło wam? Nie daję zgody.

- Ale...

- Bez. Żadnych. Wjazdów. Do. Środka. Czy to jasne?- wycedził każde słowo zdając sobie sprawę, że narażą za dużo ludzkich żyć. W tym życie Erwina.

- Oh zamknij się Grzesiek, ja jestem supervisorem tej akcji.- Capela, pomimo że ledwo wyszedł ze szpitala czuł się wystarczająco dobrze, by od razu następnego dnia wziąć udział w tak poważnej akcji. Tym bardziej, że jego pomoc była potrzebna jako doświadczonego i profesjonalnego policjanta. Jak widać również czuł się już wystarczająco dobrze, by pyskować i kwestionować słowa swojego szefa.

- Ale ja jestem waszym pierdolonym szefem i macie wykonywać moje rozkazy, czy to jasne?!- Szatyn długo nie potrafił utrzymać swoich emocji na wodzy, na co w końcu mógł pozwolić sobie poza murami banku. Sytuacja coraz bardziej go stresowała. Z jednej strony bardzo wymagający napastnicy, kwestionujący każdą propozycję negocjatora, a z drugiej niepokorni funkcjonariusze, którzy sami chcą stać się zagrożeniem.

- Pierdolniętym na pewno...

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

Pot spływał mu po czole, z każdą minutą odczuwał większy stres. Im dłużej przedłużała się akcja, tym większe było zagrożenie rozpoczęcia strzelaniny. Funkcjonariusze poza budynkiem coraz szybciej tracili cierpliwość do wątpliwych negocjacji Montanhy, na szczęście pozostało już tylko parunastu zakładników wewnątrz budynku.

- Dobrze oficerze, skoro jesteśmy już dogadani mamy jeszcze ostatnie żądanie.- wysoki, piszczący głos karłowatego napastnika skupił na sobie uwagę szatyna.- Nasz haker właśnie zeruje wasze konta bankowe i pragnąłby zrobić sobie z panem pamiątkową fotkę w środku.

Słysząc prośbę napastnika ciało policjanta natychmiast się spięło. Nie ma mowy, to narażenie własnego życia. Wejść do sejfu pełnego przestępców to jak wejść do klatki pełnej głodnych lwów.

- Nie daję autoryzacji na wejście do środka. - głos Capeli przebijał się z policyjnego radia. Nawet nie musiał go pytać by wiedzieć, że nikt by się na to nie zgodził.

- Oddamy wam za to wszystkich pozostałych zakładników.- napastnik zdawał się być nieugięty. To absurdalne, nieodpowiedzialne, to głupie, to....

- Powiedziałem NIE! Grzegorz nawet o tym nie myśl!

To jedyny sposób, by po raz ostatni zobaczyć Erwina.

*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

Złote ściany i sufit sejfu aż się prosiły by skupić uwagę na ich blasku, ale jedyny blask, który go teraz przyciągał to błysk złota mieniącego się w tęczówkach pastora. Zadziorny uśmieszek, który zawsze gościł na jego twarzy został mu okazany również i tym razem po wcześniejszym ściągnięciu maski. Żaden z nich się nie odzywał nie potrafiąc rozpocząć właściwie konwersacji. Lustrowali się spojrzeniami, każdy z osobna tocząc ze sobą najważniejszą walkę w ich życiu. Walkę, by nie poddać się własnym emocjom, nie ulec nostalgii i nie pokazać słabości jaką każdy z nich do siebie miał. Stawką tej walki mogło być życie, którego żaden z nich nie potrafił poświęcić wcześniej dla drugiego. Obydwoje zapatrzeni we własne idee, którymi kierowali się całe lata nie potrafili się ani nimi ze sobą podzielić ani ich zmienić. Jak przy tak skrajnie różnych poglądach ma się znaleźć miejsce na jeden wspólny cel, który mógłby podtrzymać ich relacje?

- Jak długo chciałeś ukrywać, że masz zamiar napaść na pierdolonego Pacyfika?- Montanhie jako pierwszemu udało się przerwać krępującą ciszę. Chociaż nie zupełnie było to pytanie, które chciał mu zadać.

- Chyba nie sądziłeś, że będę ci dawał informacje o każdym moim napadzie do końca swoich dni? - ciche prychnięcie dobiegło do uszu policjanta. Głos pozostał takim, jakim go zapamiętał. Wyniosłym, dumnym i kpiącym z każdego obywatela, który nie był czegoś wart. - Nie jestem twoim jebanym klapkiem na posyłki, to musiało się kiedyś skończyć.

- To nie o to chodzi Erwin, nigdy tak o tobie nie myślałem. - dopiero słysząc rzucane oskarżenia rozpoznał w jego tonie również złość. Czemu miałby być na niego zły? Za co? Przecież to on go zostawił bez słowa.

- To o co ci chodzi? Myślałeś, że poprzestanę na jakiejś byle Flecce?

- Ja... - oficer toczył wewnętrzną walkę wstrzymując oddech. To mógł być ostatni moment, by powiedzieć mu o swoich uczuciach. - Wiązałem z tobą przyszłość..

Początkowy szok zniknął z twarzy pastora tak szybko jak się na niej pojawił układając usta w sztucznie nałożonym uśmiechu.

- Ojej, bo się wzruszę, jak uroczo. - przesiąknięty kpiną głos doszczętnie rozkruszył serce mundurowego, w którym tliła się ostatnia resztka nadziei. - Ty? Naprawdę?

- ...-

- Nie żartujesz? - złote oczy czujnie wybadały twarz byłego kochanka. W czekoladowych tęczówkach dotychczas zawsze pogodnych i błyszczących ujrzał ból. Ból rozrywający serce, ból odczuwalny podczas zdrady, podczas porzucenia i ośmieszenia. Oczy szatyna powoli gasły, a z nimi ulatniała się cała jego radość z życia. Zupełnie jakby Knuckles był dementorem, wampirem wysysającym z niego ostatnie gramy szczęścia.

- Haha, ty naprawdę myślałeś, że będziemy wesoło razem żyli?- zaraz za rozrywającą serce kpiną dołączył paskudny, gardzący śmiech.- Pies i kryminalista? Hahaha, a to dobre! - czuł się jak najgorszy śmieć, zdeptany, opluty, upokorzony. Śmieć, którego nawet taki karaluch jak Knuckles by nie ruszył.- To nie pierdolona telenowela Montanha, obudź się!

Emocje puściły, nie wytrzymał, ile można pozwalać się tak poniżać? Najpierw jego pracownicy, a teraz miłość jego życia perfidnie sobie z niego szydzi. Uderzenie nastąpiło nagle. Otwarta dłoń szefa policji wylądowała na bladym policzku, który pod wpływem uderzenia natychmiast się zarumienił. Gregory nawet nie potrafił już ukrywać łez.

-....- Nawet dla pastora atak był niespodziewany, ale nadal nie zdejmował swojej maski. Nadal patrzył na funkcjonariusza z góry, jakby nigdy nic dla niego nie znaczył, nadal chował wszystkie swoje emocje ani na chwilę nie wychodząc z roli. Dzięki temu posunięciu będzie miał pewność, że po ucieczce Gregory nie zacznie go szukać. ̶ ̶n̶i̶e̶ ̶n̶a̶r̶a̶z̶i̶ ̶s̶i̶ę̶ ̶n̶a̶ ̶n̶i̶e̶b̶e̶z̶p̶i̶e̶c̶z̶e̶ń̶s̶t̶w̶o̶

- Ty... Ty jesteś taką kurwą! - emocje wzięły górę nad Montanhą dając upust długo uśpionemu wewnątrz gniewowi.- Na chuj ci były te wszystkie czułe słówka i gesty?! Nasze wspólne wyjazdy, pomaganie mi na komendzie, uwodzenie mnie! A nasz układ?! Przecież zawsze dostawałeś to czego chciałeś, czego ci jeszcze brakowało?! W czym nie byłem dla ciebie wystarczający?

Słowa policjanta zakończył krótki szloch, którego nawet on nie potrafił już powstrzymać. Erwin był pierwszą osobą w jego życiu miłosnym, na której mu zależało. Nigdy nie czuł się przy nikim tak wyjątkowo jak przy nim, pomimo że miał duże doświadczenie w romansie. Był jedyną osobą, z którą wyobrażał sobie wspólne życie, z którą mógłby się zestarzeć i trwać w najgorszych chorobach, którą chciał codziennie rano oglądać obok w łóżku, dla której byłby w stanie poświęcić wszystko. Był gotów by zmienić dla niego swoje priorytety, był gotowy rzucić pracę byleby móc zatrzymać go przy swoim boku. Niestety na takie decyzje było już za późno.

Strzały poprzedzające słowa pastora były szybsze od jego odpowiedzi. 7 kul trafiło w ciało siwego, z czego 2 udało się przebić kamizelkę. Zaskoczenie malujące się w złotych oczach i krew wypływająca z malinowych, wcześniej tak uwielbianych ust była ostatnim co zobaczył szatyn, po tym jak Erwin osunął się na ziemię. Funkcjonariusz zareagował natychmiastowo klękając przy ukochanym. Jego mózg nie potrafił zarejestrować, co się właśnie stało, ale teraz najważniejsze było życie Erwina. Na białej koszuli w miejscu serca rozkwitła szkarłatna plama prowadząca dalszy szlak po żebrach, finalnie kończąc na wypolerowanej podłodze. Podczas szarpania się z ubraniem młodszego przerwał mu jego słaby, drżący głos.

- Grzesiu...- brzmiał wyjątkowo spokojnie, jakby zdążył się pogodzić ze swoją śmiercią.- Nie zdążyłem ci wszystkiego powiedzieć.- twarz bladła, a oczy wyrażały żal.

Montanha w panice nie przykładał uwagi do słów partnera. Nawet nie rozejrzał się skąd czyha niebezpieczeństwo, które dopadło jego ukochanego. Nie miał na to czasu. Teraz najważniejsze było ratowanie jego życia, nie mógł dopuścić, by ktokolwiek zmarł. Nie mógł pozwolić, by On zmarł i znowu go zostawił! Nie da rady bez niego żyć, nie da rady żyć ze świadomością, że już nigdy go nie zobaczy, że nigdy go nie usłyszy, nigdy go nie dotknie... Że nie dał rady go ocalić.

- Jeszcze zdążysz, spokojnie. Nie umrzesz tutaj, obiecuję. - niemal łkał czując pod palcami zanikający puls. Nie mógł do tego dopuścić. Miał przecież wszystkich uratować!

- Przepraszam. - Pastor po raz ostatni przywdział na twarz znienawidzony przez funkcjonariusza uśmiech przelewając w swoich słowach skruchę za każdą chwilę, w której skrzywdził szatyna. Skupił się na jego oczach chcąc zapamiętać ich obraz na zawsze, podczas gdy ostatnie tchnienie opuszczało jego usta. Cała scena trwała może parędziesiąt sekund zanim serce Knucklesa nie przestało bić, ale dla oficera czas zwolnił w momencie, gdy usłyszał ostatnie uderzenie.

- Jak mogłeś nas zdradzić?!- dopiero głos mordercy przywódcy Zakshotu sprowadził płaczącego policjanta z powrotem na ziemię. - Jak mogłeś dopuścić do tego, żeby omal mnie nie zabił?!

Irytujący głos, który do końca życia wpisze się w jego pamięci jako mordercy, oszusta, fałszywego i bezwzględnego mściciela. Pastor rozgryzł go już dawno. Jako pierwszy odkrył, że ów komendant ma chrapkę na posadę szefa policji. Odkrył, że sabotował większość pracy Gregory'ego, że zaczął go szpiegować i szukać brudów na swojego "przyjaciela", że stał za większością skarg i zawieszeniem szefa policji, do momentu aż podjął się radykalnych środków przy próbie jego zabójstwa. Knuckles odkrył to już dawno, potrafił dostrzec to, czego Montanha uważający go za przyjaciela nie widział. Próbował go powstrzymać do momentu aż nie zaczęło to zagrażać życiu szatyna, co zmusiło zakonnika żeby się wycofać. Nie przewidział jednak, że zawzięty policjant dostanie się do środka za Grzegorzem. Nie przewidział, że przy najbliższej okazji będzie szukał zemsty. Nie przewidział, że w ogóle może mu się ona udać. Zawsze był na wszystko przygotowany. Nie przewidział, że smutek i ból Gregory'ego będą w stanie na tyle go rozproszyć, by nie zauważyć ataku. Nie przewidział, że się zakocha.

- Masz rację, popełniłem błąd... - Szatyn odwrócił twarz w kierunku Capeli chcąc patrzeć mordercy w oczy, kiedy te będą gasły. - Pozwalając ci przeżyć. - kolejne 10 kul z policyjnego glocka było ostatnimi strzałami jakie padły w skarbcu tej nocy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro