Cienka granica fartu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kichnęłam i szczelnie zawinęłam się w futro. Za oknem szalała burza, a deszcz zalewał ulice. Z kominka biło przyjemne ciepło. Owinęłam się szczelnie pierzyną i niedźwiedzią skórą. Od pięciu dni trwało polowanie na potwory i oponentów Centera. Yennefer zakazała mi wychodzić ze swojego mieszkania, z resztą się jej nie dziwię. Potrafiłam nagle wymiotować czy zemdleć, a znamię niemiłosiernie piekło. Wspólnie ( bo Geralt, Lambert, Eskel i Ciri do nas dołączyli) zdecydowaliśmy, że będę ratować stwory z domu. O ile można to nazwać to ratowaniem: te stwory, którym udało się w jakiś sposób dostać wysyłałam z różnymi zadaniami: jedne miały zbadać stolicę imperium Śnieżki, poznać każdy kamyczek, ulicę, korytarz tej okolicy, inne miały szukać pobratymców, zdobyć zapasy i zaszyć się. Były to trzy bruxy, kilka dopplerów, wampir wyższy i przyniesiony przez niego w akwarium skolopendromorf oraz jeden pierwotny demon ognia wielkości kota. I oprócz tego nudziłam się jak mops... Kilka razy próbowałam wykonać eliksirów, niestety nie udały się, a nawet jeden z nich wybuchł. Toteż zaniechałam kolejnych prób, ale za to postanowiłam posprzątać. I to nie wypaliło... Bo gdy tylko skończyłam wszystko z niewyjaśnionych przyczyn lądowało na podłodze tworząc jeszcze większy bajzel niż był. Nawet haftowanie obrusów mi nie szło. Wiedźmini w przerwach między zleceniami próbowali mi pomóc, jednak każda próba kończyła się fiaskiem. Ponownie próbowałam zasnąć, jednak do mojej sypialni weszła Yennefer.

-Cee, wstawaj. Musimy wstawić się w pałacu.- Czarodziejka delikatnie szturchnęła mnie w ramię- Ty też, mała.

Cicho westchnęłam i zwlekłam się z łóżka. Szybko przywdziałam ubrania, spięłam włosy w niski kok i powlekłam się do salonu. Czarodziejka podała mi ciemnobrązową pelerynę i otworzyła portal. Gdy go przekroczyliśmy dziękowałam Yen za okrycie, bowiem w sali był straszny ziąb. Wysoka kamienna sala wypełniona była magami i łowcami, a ich oddechy tworzyły delikatną mleczną mgłę. Stanęłam obok czarodziejki i czekałam na rozwój wydarzeń. Otworzyły się boczne drzwi i do sali wszedł Center. Teraz ubrany jak król, przypatrywał się nam z wyższością. W końcu przemówił:

- Moi drodzy, cieszę się, że tak licznie przybyliście. Wezwałem was z powodu ataku Dothraków na miasto dzień drogi z stąd.

Na salę padł blady strach, a wszyscy łowcy zacierali ręce na samą myśl o zarobku. Przetarłam dłoń po karku i nagle mnie oświeciło.

- Panie....- zwróciłam się do Centera, a ten skinął - Czy wiadomo o jakiekolwiek współpracy khala z innymi demonami?

- Pojawiło się kilka innych demonów. - odparł jeden z generałów - Podobno zostało otwartych kilka portali, z czego jeden został otwarty przez Evie, przyrodnia siostra cesarzowej.

- Czyli z tych portali przybyły posiłki?- zapytał inny wiedźmin, masywny i łysy z wisiorem węża

- Tak oraz wysłano ludzi w nieznane stronę.- odpowiedział generał

"Czyli już idziemy na całość?"

- Pani, ty ostatni raz miałaś styczność z tym wariatem.- wiedźmin zwrócił się do mnie

- Owszem.....- otrząsnęłam się z rozmyślania - A co z związku z tym?

- Pomyślałem by zastawić pułapkę na khala...- i zaczął się do mnie zbliżać - I mam nawet plan, tylko widzisz potrzebuję twojej pomocy.

- Ale ja na to nie pozwalam, Letho. Ona jest pod moją opieką i nie pozwolę by z tobą jechała.- Yennefer stanęła między mną a wiedźminem

- Panie, mamy coś dla ciebie. - wszedł porucznik do sali, informując o swej obecności od drzwi

- Jaki?- Center pochylił się z zainteresowaniem

Porucznik pociągnął za łańcuch i do sali wpadły dwie młode dothrackie dziewczyny. Zostały obstrzyrzone na bardzo krótko, poobijane i wystraszone. Brutalnie mężczyzna zaprowadził je pod tron i pchnął je na podłogę. Dziewczyny objęły się i delikatnie zaczęły się trząść.

- A to ciekawe, gdzie je złapano? - Center spojrzał pożądliwie na nie

- Niedaleko miejsca ataku.- porucznik uśmiechnął się podle - Strasznie się broniły.

- Jak możecie?!- Wydarłam się na porucznika - One się boją...- objęłam je ramieniem

- Co ty robisz?- Center wstał

- Zabieram je stąd. Zrobicie coś złego im...- Warknęłam na Letho - Przecież wiadomo, że futro z Dothraka jest drogie. A szczególnie z kobiet....

Po sali rozeszła się pomruk niezadowolenie. Dziewczyny mocno wtuliły się we mnie, a jedna zaczęła cicho łkać.

- Zwrócę je Dothrakom i może khal zrezygnuje z ataku.- Odparłam

- Nie zrobisz tego. - Letho stanął przede mną - Ty o tym nie decydujesz, a jak będą chętni to sam zerwę z nich futra. - Spojrzał na mnie z pogardą

- Spokojnie Letho... Myślę, że Debora chce mieć na oku futra i chciała by takie. - Center spojrzał na mnie z rozbawioną miną - Czyż nie..

- Milcz! Nie jestem takim potworem! - wydarłam się - Ich obecności może ściągnąć na nas całą resztę. I jak dobrze pamiętam, dostali oni pomoc. Czy o tym król zapomniał?!

Nagle atmosfera zgęstniała, a wszyscy czekali na kolejne posunięcie. Czułam jak wszystko we mnie wrze. Opanowanie energii zaczynało być trudne.

- Yennefer, naucz swojej uczennicy kultury, a nie...- urwał, gdy uniemożliwiałam mu oddechu

Nagły skok energii postawił do pionu wisiorki wiedźminów. Odpuściłam i wszystko wróciło do normy. Center zaczął odzyskiwać kolory na twarzy.

- Zabiorę je do siebie i zamierzam je oddać, by możliwie jak najmniej ucierpiało ludzi. Twoje decyzje mnie nie obchodzą.. - odparłam i szeptem powiedziałam do dziewczyn - Werpe.(Idziemy.)

Podniosłam je i otworzyłam portal do domu Yennefer. Zaprowadziłam je do kuchni, gdzie pozbyłam się łańcuchów. Przeszukałam szafki w poszukiwaniu maści na rany i bandaże. Opatrzyłam je i gdy posiłek się gotował z lekką pomocą magii, postanowiłam dowiedzieć się czegoś od dziewczyn.

- Spokojnie, chcę wam pomóc.- przysiadłam się obok - Co tak naprawdę się tam stało?

Nagle do kuchni weszła wściekła Yen.

- Coś ty myślała?! Przed chwilą tłumaczyłam się z twojego zachowania i nie wiem czy to łykli, a ty zachowujesz się jak pani! - wypaliła na jednym wydechu

- Yen, w czasie gdy siedziałam w domu dowiedziałam się, że jest problem z żywnością u Śnieżki. Demony przepędzają ludzi w jedno miejsce, a następnie to co są wstanie zabrać biorą. Center też ma problemy, bo cenne rudy żelaza są obecnie we władaniu wampirów, drewno potrzebne do budowy zawzięcie bronią driady oraz coraz częściej widziane są wilkołaki. Zaczynają robić wszystko by gromadzić zapasy, mało interesują ich poczynania przeciwników. - spojrzałam na nią - Teraz trzeba odprowadzić dziewczyny do stada.- wskazałam na Dotharków

- Kiedy to zrobisz?- czarodziejka nie dawała za wygraną

- Jak tylko zjedzą. Utworzę portal i przekaże im informację.- podsunęłam im posiłek - Postaram się otworzyć go jak najbliżej obozu.

Skupiłam się na zlokalizowaniu obozu, gdy dziewczyny jadły. Przeszukiwałam kolejne połacie ziemi, gdy natrafiłam na myśli zwiadowcy. Przekazałam mu wiadomości o moim przybyciu.

- Zjedzone?- spytałam, kiedy dziewczyny wycierały twarze - Jak tak to ruszamy.

- Arcee! Oni tu idą! Jest ich bardzo dużo!- Do pokoju wbiegła Ciri - Musicie uciekać teraz!

Otworzyłam portal i wepchnęłam kobiety do niego. Sama wskoczyłam wraz z dźwiękiem wywarzanych drzwi. Uderzyłam kolanami w wilgotną ziemię. Czekały na mnie wraz z wysokim blondynem - zwiadowcą z którym się skontaktowałam. Skinął i ruszył przed siebie. Widziałam obóz, który ukryty pod osłoną rozrastał się. Oprócz Dothraków widziałam liczne demony i garstkę ludzi. Zwiadowcą prowadził nas do serca obozu. Pomimo później godziny nadal tętnił życiem. W centralnej części paliło się ognisko przy którym siedział sztab generalny. Dziewczyny z piskiem pobiegły do swoich partnerów, który nie szczędzili im namiętnych pocałunków. Zbliżyłam się do Wheeljacka - siedział przed wejściem do dużego namiotu, ubrany w skórzane spodnie i buty, pokryty licznymi bliznami. Na piersi widniał zodiakalny lew i wisiał wisiorek z dużym kłem. Otoczony Dothrakami i dwiema kobietami żywo rozmawiał, jednak gdy się zbliżyłam się do nich przerwał rozmowy.

- Khalu. - ukłoniłam się

- Dawno się nie widzieliśmy. I jak podoba ci się?- wstał i zbliżył się - Co powiesz o moich zwycięstwach?

- Ja mam nadzieję, że nie ucierpieli niewinni. - spojrzałam w jego oczy - Jestem pod wrażeniem, dobra robota.- poklepałam go po ramieniu - A mogę dowiedzieć się kim są twoi towarzysze.

- To moi ko (bracia krwi) i Evie to ta rudowłosa i Frigg blondynka- wskazał mi po kolei przedstawiane osoby

Evie okazała się niewysoką osóbką o pełnych kształtach, z burzą rudo -brązowymi loków i licznymi piegami. Frigg była całkiem ładną dziewczyną : wysoka, szczupła, z niebieskim oczami i krótko obciętymi włosami, jedynym jej mankamentem była ogromna blizna na pół twarzy od oznaczenia w kształcie krzyża. Usiadłam obok nich.

- Co się dowiedziałaś?- Jack zajął swoje miejsce

- Śnieżka ma duże problemy z zaopatrzeniem, dodatkowo pojawiła się zaraza dziesiątkująca jej oddziały. Dodatkowo demony zaczęły zbierać zapasy żywności i myślę że jest ich całkiem sporo. - odparłam - Ty za to posłałeś kilka miast na kolana.

- Ale uderzyliśmy tylko w strategiczne. Reszta sama się poddawała nie po tym jak zobaczyły na niebie ogromnego smoka i hordy wymieszanych ze sobą stworzeń.- Frigg burknęła

- Uma wraz z syrenami natomiast przejęła kontrolę nad szlakami morskimi. Nawet dawno niewidziany Kraken i Lewiatan rozpoczęły łowy. - Evie odparła

- Czyli możemy dobierać się do stolicy Strefy.- uśmiechnął się Jack - To dopiero będzie zwycięstwo.

- Najpierw musimy wyprowadzić z stamtąd osoby nam przychylne : Yen, Ciri, Geralta, Lamberta, Eskala, Keirę bo podobno dotarła, ich nie możemy stracić. - odpowiedziałam

- Rozumiem. Skontaktujesz się z nimi i każesz się wynieść.- Wheeljacka był uparty

- Musicie uważać, jest tam duża liczba łowców i kilku innych wiedźminów. Dodatkowo stacjonuje tam spory oddział żołnierzy. Otwarty atak może się nie udać. - odparłam

- Podzielimy się na kilka : jedni przedostaną się do miasta i dopiero zaatakują, reszta podzielona na oddziały zaatakują z różnych stron. Będą musieli się podzielić, a my pokonamy armię i łowców, potem tego wariata w koronie.- khal uśmiechnął się podle

- Widzę, że Center zdążył popaść w twoją niełaskę? - spytałam

- Zabił kilkanaście kobiet i dzieci, zrobił z nich futra, a jego dowódcy nosili je jak gdyby nigdy nic. - Jack popatrzył na mnie - Zostajesz z nami?

- Jeśli to możliwe to tak.

Jack kiwnął głową i wskazał mi namiot za nim. Weszłam do niego: w centralnej części pomieszczenia paliło się ognisko, za nim było ogromne łoże, a podbojach stały skrzynie z licznymi łupami.

- Jak dobrze może się w końcu wyśpię. - rzuciłam się na łoże i mruknęłam zadowolona

- Nie mogłaś wyspać się pod pierzyną? W ciepłełku?- Jack spytał się zdziwiony - Ile bym dał za jedną noc...

-Yen katuje mnie wszelakimi zabiegami kosmetycznymi. - warknęłam - Codziennie makijaż, kąpiele.

- I?! Wolałbym to niż siedzieć tu i patrzeć się na Frigg. - wdrygnął się

- Masz cichą wielbicielkę? Urocze..- zaczęłam się śmiać - Jack nie wie co zrobić z tym fantem! - wybuchłam śmiechem

- To nie jest śmieszne! Ona dobiera się do mnie! Ty nie wiesz jak to jest!- usiadł obok mnie

- Przepraszam już nie będę.- objęłam go za szyję - A wiesz czemu dołączyła do was?

- Podobno została niesłusznie oskarżona o spowodowanie śmierci jakieś szlachcianki. Ale z tego co mi powiedziano, została tylko wyrzucona z ziem zarządzanych przez rodzinę denatki. Boję się, że ściągnę na swoich ludzi problemy.- Jack spojrzał na mnie z przerażeniem

- Jak coś to ci pomogę. - odparłam

- Dziękuję, Cee. - wtulił się w moją szyją - Bardzo tęskniłem...

- Nie było mnie kilka dni. - stwierdziłam

- Wiem, ale źle to znosiłem. Odnosiłem wrażenie, że jak to zrobię to zyskam twoje uznanie. To było chore. - Jack spojrzał mi w oczy - Pocałuj mnie, proszę.

Zamurowało mnie. Co teraz? Delikatnie musnęłam jego usta.

- I jak?

Jack uśmiechnął się i pogłębił pocałunek. Było to najlepsza rzecz jaka mi się przytrafiła. Było przyjemnie. Nawet nie wiem jak to się stało,że wylądowaliśmy na łożu i Jack rozwiązywał mój ozdobny gorset. Jednak ktoś wszedł, Wheeljacka warknął na przybysza, który okazał się być Evie.

- Wybaczcie,ale Frigg ściąga na nas problemy...- Evie zaczęła płakać

- FRIGG!- Jack wydarł się na cały obóz - GDZIE JESTEŚ?!

- Co się stało? - przybiegła przerażona Frigg

- Jak mogłaś?!- zacisnął rękę na gardle dziewczyny - Ja ci pozwalam tu spać, karmię, a ty... Ściągasz ich mi na głowę!- i rzucił dziewczynę pod ognisko - Nic cię nie usprawiedliwia!

Stanęłam w wejściu i przyglądałam się sytuacji.

- Jack dość! - podeszłam do niego - Ja to zrobię. A przynajmniej spróbuję.

Zbliżyłam się i zaczęłam grzebać jej w głowie. Wykazałam z pamięci wszystko co miało związek z lokalizacją obozu i nim samym. Za to natrafiłam na ciekawe wspomnienie,które obejrzałam i się wycofałam.

- Zabierzcie ją z stąd.- odparłam- Mam nadzieję że się udało. Ale znalazłam coś ciekawego.- zbliżyłam się do ogniska

- Co? Powiedz, proszę....- Evie uczepiła się mojego rękawa

- Współpracowała z nimi. - odparłam- W zamian za amnezję.

- I wszystkiego jasne.- Jack uśmiechnął się

Podeszłam do niego i wtuliłam się w niego.

- Trzeba nas zakamuflować. Zostań tu, Cee.- Jack cmoknął mnie i ruszył na obrzeża

- Idę z tobą. - podbiegłam do niego- Patrz już nas szukają.

W oddali jechali kilku jeźdźców z pochodniami, podpalając wysokie trawy. Wśród mieszkańców zaczęła narastać panika.

- Musimy to ugasić! Inaczej przejdzie to na obóz! Wy zaprzęgnijcie jego i niech zacznie zaorywać trawę. Po ziemi ogień nie pójdzie!- wskazałam dwóm mężczyzną i biesa - Tylko szybko! Jack odciągnij ich od nas!

- Tylko się nie przyzwyczajaj! - Jack gwizdnął i pojechał z grupą ludzi na przeciw tajemniczych jeźdźców.

- Evie! Poczarujesz ze mną! -Spojrzałam na nią

- Ale ja dopiero się uczę!- Łkała

-Musisz mi pomóc. Proszę... Ja od kilku dni nie daje rady...- Klęknęłam - Słabo mi..

- Przynieście Księgę! Już! - nerwowo przewracała kartki - Nie ma! Wytrzymaj, proszę wytrzymaj.- Kucnęła przy mnie - Dostałaś gorączki... Biegnijcie po khala, JUŻ! -I ktoś pobiegł

Fala gorąca uderzyła mi do głowy. Zaczęłam płakać i wtuliłam się w Evie. Leżałam na ziemi i zaczęłam dostawać drgawek. Bardzo chciałam by to mi minęło. Chwilę czekałam na Jacka.

- Cee, Gwiazdeczko. Już będzie lepiej. Cii....- wtuliłam się w niego - Zabieram cię do siebie.

- Khalu....- Evie spojrzała na niego

Wszedł do namiotu i położył mnie na posłaniu. Zdjął mój gorset i koszulki zostawiając mnie w staniku i drżącą.

- Cee sorry, ale muszę. -Zawisł nade mną i wgryzł mi się w ramię

Wygięłam się w łuk i zaczęłam niemiłosiernie się drzeć. Wbiłam się palce w skóry i dyszałam. Obtarł mi ugryzienie i przytulił się do mnie.

- Przepraszam, ale to było jedyne wyjście. - Jack pogłaskał mi policzek - Muszę wracać.

- Evie, musi mi pomóc.- charczałam

- Nawet nie próbuj. - Jack przetarł palcem po ugryzieniu - Źle się to skończy.

- Muszę. - nalegałam

- Dobra, Evie zrób co trzeba i potem ma odpoczywać.- słyszałam jak Jack wydaje instrukcję Evie przy wejściu

- Znalazłam zaklęcie ochronne, ono powinno wystarczyć. - dziewczyna usiadła przy mnie

Położyłam dłoń na zaklęciu, zaczęłam dostarczać energii.

- Czytaj. - odparłam

Evie czytała spokojnie i wyraźnie,a gdy skończyła wzięłam głęboki wdech. Próbowałam opanować drżenie mięśni i łzawienie. Średnio mi to szło.

- Wiesz, że trytoni mają kolce z jadem na grzbiecie. - Evie zagadała

- Co jeszcze wyczytałaś. - zaciekawił się

- Całkiem sporo. Powinnaś przeczytać.- Evie położyła się obok mnie

- A coś o smokach? - spytałam

- Oprócz długości ciąży to nic więcej. Smoki to najrzadsze stworzenia i najmniej poznane. Chciałaś się czegoś dowiedzieć?

- Yhm.

- Nie pomoże ci ona. Będzie dobrze, zobaczysz. - dziewczyna przytuliła się do mnie. - Powiedz jak ci się tu podoba?

- Bardzo. Tyle tu życia.... - urwałam, myślą powracając do Cybertronu.- Evie to piękny świat.

- Miło słyszeć. Opowiedz jak tam było? - Evie popatrzyła na mnie

- Co ja ci mam powiedzieć. Wielkie, żelazne miasta zrujnowane przez wojnę. Liczne trupy leżące wszędzie, liczne działania wojenne. Życie w ukryciu, brak podstawowych przedmiotów jak żywność, bandaży, leków czy nawet czystej wody. - odparłam - W tej wojnie wróg nas nie oszczędzał. Ja straciłam ojca, opiekunów, cały oddział i dwóch bliskich przyjaciół z czego jeden został zamordowany na moich oczach. Uciekłam i żyłam z ósemką facetów. Robiłam wszystko by im dorównać, zdychałam z bólu. Naprawdę nie rozumiem Śnieżki, jej wydaje się że wojna jest prosta. Nigdy nie była na froncie, nie widziała krwi, przerażenia czy nie uświadczyła straty, braku wygód. - przymknęłam oczy

- Współczuję ci. Ty przy najmniej poznałaś matkę, ja nawet jej nie pamiętam.- Evie popłakała się i położyła się twarzą na posłaniu

Leżałyśmy tak dosyć długo, ona usnęłam, a ja głaskałam ją po włosach. W tym samym czasie przyszło dzieci, które najpierw bawiły  się w berka, a potem rzuciły się na łóżko i usnęły. Ciepło od tych małych ciałek grzało plecy.

- A gdzie ja będę spał? - Jack stanął nade mną

- Musisz jakoś się zmieścić. - uśmiechnęłam się

Jack przesunął jedno maleństwo i wyciągnął się na posłaniu. Po chwili usnął i  nawet zaczął chrapać. Westchnęłam cicho i sama zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro