Czarny smok

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Parę tygodni później~

Rzadko widywałam Jacka, najczęściej gdy przejeżdżał obok domku. Wtedy rzucał mi ukradkiem spojrzenie pełne smutku, współczucia i tęsknoty. Ja przez cały czas pracowałam w ogrodzie mamy, który okazał się większy niż przypuszczałam. Codzienne obowiązki spadły na mnie takie jak pielenie, zbieranie, gotowanie czy sprzątanie. Mama pokazywała mi arkany sztuki zielarskiej: sporządzałyśmy maści, olejki, oleje, eliksiry oraz różne mieszanki ziół. Ja jednak nie zapomniałam o tym co najważniejsze czyli o treningach.  Robiłam wszystko  by nie wyjść z wprawy. W jeden z mroźnych poranków  przyszedł chłop i kazał przybyć za miasto. Poszłyśmy we wskazane miejsce i zobaczyliśmy ogromny stos do którego przywiązane był przeróżnej maści stwory, w tym leszy który nam pomagał. Ruszyłam w ich kierunku, ale mama złapała mnie za rękę i przyciągnęła do siebie.

-Nie dziecko. Nie pomożesz tu...-odparła przez łzy

-Nie ojcze, to chore! Podaj chociaż jeden normalny argument, dla których można je zabić!-krzyczał Jack idąc za ojcem

-Jest ich wiele..-powiedział jego ojciec idąc dalej

Wyrwałam się matce i podbiegłam do stosu. Wyjęła z pochwy sztylet i przecinałam liny. Trzask pękających lin mieszał się z pokrzykiwaniem ludzi.

-Ty żmijo! Pomiocie! Jak śmiesz, dziwko?!-ojciec Jacka wymierzył mi solidnego kopniaka w brzuch, a potem przypalił mi świeżą ranę od skaleczenia na ramieniu.

Odeszłam na nieznaczną odległość. Mężczyzna stał na przeciw  mnie z pochodnią, uniemożliwiając mi zbliżenie do stworów. Wyprostowałam i stanęłam. Patrzyłam w oczy pełne zawiści i wrogości. Pełne gniewu. Jack stanął między nami.

-Zostaw ją.-warknął i odwrócił się do mnie- Nic ci nie jest?

Pokręciłam głową by się nie martwił o mnie. Jack spojrzał na ojca,który sięgną po miecz. Stwory wyrywały się z więzów i ruszyły do ucieczki, przynajmniej te co się mogły uwolnić. Reszta nadal była związana.

-Powiedz czemu to robisz? Czemu je zabijasz?Co  one ci zrobiły?-spytałam podchodząc bliżej stosu

-Istnieją. Przez nie moja żona stała się pośmiewiskiem całej Strefy.-odparł mi -One uprowadziły moje pociechy, są winne wszystkich nieszczęść jakie mnie spotykały.To przez nie ludzie nie mają co jeść, zabijają nas, niszczą wszystko co spotkają na swojej drodze. To ich wina, że ludzi dotyka bieda!

-Doprawdy? Ale jak by wróciły do siebie byłbyś zadowolony?-zapytałam coraz bardziej się zbliżając

-Nie zawracaj teraz mi głowy nie mam na ciebie czasu..-i wrzucił pochodnię na stos

Drzewo zajęło się ogniem. Potwory, które zostały próbowały zerwać liny,a reszta uwolnionych  pomagała im pozbyć się więzów. Jack złapał rękaw  mojej sukienki, szwy puścił zostawiając kawałek materiału w jego dłoni. Wskoczyłam między stwory odcięłam liny,które opadły na podłoże. Nagły  świst i ból uświadomił mi jak bardzo ubyło mi czasu... Nie słyszałam nic: ani krzyków tłumu, ani krzyku stworów,  tylko szum własnej krwi i bicie serca.  Mięśnie paliły mnie, co powodowało rozrywający  ból w całym ciele. Gdy już miałam uciekać, noga zaklinowała się między balami. Próbowałam się wyrwać, ale nie mogłam. Po chwili ogarnął mnie ogień...

~Wheeljack~

Wskoczyła, uratowała i znikła. Chciałem teraz cofnąć czas by móc ją z stąd zabrać. Żałowałem, żałowałem, że jej nie uratowałem... Ilekroć przyjeżdżałem obok jej domu zawsze patrzyłem na  nią. Ukradkiem patrzyłem na jej ciało,jej długie czarne włosy i błękitno-fioletowe oczy. Gdybym tylko ją wziął zniknął bym z stąd. Daleko, jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Teraz patrzyłem jak przeciw stawia się mojemu ojcu. Jak weszła na stos i jak ogarnął ją ogień. Rzuciłem się w tamtym kierunku, ale trzech ludzi złapało mnie i trzymało. Po twarzy spływały mi łzy, a ja wpadłem szloch. Mój płacz mieszał się z wyciem. Ktoś mnie otoczył ramieniem.

-Ciiii, będzie dobrze...-mówił spokojny kobiecy głos

-Nie...ni.. n..-nie byłem wstanie nic powiedzieć, tylko płakać

-Spójrz.-kobieta wskazała na stos

Wśród płomieni poruszało się ogromne cielsko, które wstało rzucając cień na cały tłum. Jak się okazało była to czarna smoczyca, która rozłożyła skrzydła okazując pełnie swojego majestatu. Potem ten ryk- potężny i groźny. Smok otworzył oczy i ukazał piękne oczy.

-Arcee.....-powiedziałem

Smoczyca stanęła na przeciw mojego ojca i warknęła ostrzegawczo. Uwolniłem się z uścisku i stanąłem między nimi. Arcee syknęła, cofając się. Kręciła się nerwowo dookoła nas, wypatrując dobrego momentu do ataku. Skupiłem się na tym by sam zamienić się w smoka. Nie będzie atakować, bo ja jestem od niej większy. Udało się dopiero za trzecim razem. Patrzyłem na nią i dopiero teraz uświadomiłem sobie, co obiecała Cee Nadii. Miała się mną opiekować, żebym nic głupiego nie odwalił. A jednak odwaliłem... Sprzeciwiłem się osobie, która może zrobić krzywdę i mi, i jej. Wpatrywałem się w nią, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Dziewczyna speszyła się wyraźnie i odwróciła spojrzenie ode mnie. Trącałem ją w szyje by ta  się przytuliła. W końcu przytuliła się. Dopiero wtedy wróciliśmy do pierwotnej formy. Arcee wtuliła się w mój tors, pogłaskałem ją po głowie.

-Zabić ją! Natychmiast!-mój ojciec wydarł się, zaraz po nim krzyknęła kobieta

-Mamo!-krzyknęła Arcee, a ja teraz zrozumiałem co zrobił mój ojciec.

On zabił jej matkę. Nie miała już nikogo, prócz mnie. Spojrzałem na zmasakrowane ciało kobiety: całe we krwi, rozszarpane i posiniaczone. Przytuliłem dziewczynę i pozwoliłem się jej wypłakać. Jedyne co nam pozostaje to odszukać czarownicę i ukryć się u niej. Trzeba ją tylko znaleźć.

-Wheeljack, oddaj ją .-powiedział ojciec władczym tonem- Pozbędę się jej raz na na zawsze. Już nie będzie ci mącić w głowie.

-Nie, nie oddam jej.-odpowiedziałem i przytuliłem ją mocniej

-Oddasz ją szybciej niż ci się wydaje...-wysyczał-  Ona jest jedną z nich musi zginąć.

Cofaliśmy  się w głąb równiny. Demony przyglądały się nam z bezpiecznej odległości. Za koszuli wyjąłem jeden z mieczy. Zwinąłem je jak wychodzili. Zasłoniłem Arcee swoim ciałem, nie będzie uciekać,ale da to efekt zaskoczenia. Jeden z demonów podbiegł do nas i przykucnął z niewiadomych przyczyn.

-Jack wskakuj!-krzyknęła Cee z grzbietu ogromnego, rogatego stwora.

Wskoczyłem za nią i złapałem się jego sierści na karku. Potwór zawrócił i biegł do lasu. Użył dróg tylko sobie znanym. Wpadła do doliny, porośniętej leśną gęstwiną. Stwór rozglądał się w poszukiwaniu jakichkolwiek zagrożeń.

-Co teraz?-spytała Arcee, a ja nie wiedziałem co jej powiedzieć

~Arcee~

-Co teraz?- spytałam, a Jack patrzył na mnie z tępym wyrazem twarzy

-Musimy znaleźć Nadię.-odpowiedział mi, po otrząśnięciu się

-Wiesz gdzie ona jest?!

-Ja nie, ale on tak.-i poklepała demona po karku.

Odwrócił łeb do nas i przypatrywał się ciekawsko.

-Moja ostatnia prośba. Zawieziesz nas do czarownicy? Proszę.-pochyliłam się w kierunku jego łba

On się wyprostował i ponownie ruszył w gęstwinę. Biegł duktami oznaczonymi małymi insygniami gwiazd, zwierząt, roślin i słońca. W  końcu las zamienił się w rozległe mokradła, a z ich głębin dochodziły dźwięki otaczających nas stworów. Na środku wysepki stał drewniany domek, a przed jego wejściem siedziała Nadia, czytając opasłą księgę. Gdy zatrzymaliśmy się przed wejściem czarownica podniosła wzrok.

-Słyszałam co wydarzyło się w wiosce. Chodźcie, przeszłość nie może wiecznie was ograniczać.-weszła do domu, zostawiając drzwi otwarte.

Zeskoczyliśmy z grzbietu stwora i ruszyliśmy do domu. Na progu zatrzymałam się i spojrzałam na stwora, który siedział i przyglądał się zaciekawiony. Uśmiechnęłam się.

-Dziękuje ci..-i weszłam do pomieszczenia, odcinając drzwiami przeszłość.

***********

Cześć wróciłam! Sorry, że czekaliście tak długo. Rozdział ten jest dedykowany wszystkim tym którzy znajdują choć odrobinę czasu na włączenie Wattpad i przeczytaniu /napisaniu jednego rozdziału. To papatki!

Arceex


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro