Dom to nie budynek, to ludzie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W południe dobiliśmy do brzegów, wcześniej wiatr nie pozwalał na to. Gdy zeszliśmy na ląd uderzył mnie smród miasta. Geralt pokazał nam  kierunek marszu. Szlam był na całej drodze, a gdy patrzyłam na to jak dzieci bawiły się wśród tych śmieci i mułu, łzy same się cisły do moich oczu.

-Nie płacz.-powiedział wiedźmin-Dla nich to jedyne miejsce zabaw,tu się uczą żyć, uczą się kraść. To ich życie...

Nagle podbiegła do mnie mała, blond włosa dziewczynka z usmarowaną twarzyczką.

-Pse pani, nie ma pani chlebka?-spytała sepleniąc

Pogrzebałam w małej torbie i wyjęłam chleb. Podałam go małej sierotce.

-To dla ciebie świczku.-dziewczynka cichutko pisnęła i pobiegła do domu przy ulicy

-No no nie znałem cię z tej strony- stwierdził Geralt, przemierzając ulice

-To wszystko przez wojnę, często widywałam takie dzieciaki na ulicach, w końcu sama nim byłam. A co teraz panie przewodniku?-spytałam, krzyżując ręce na piersiach

-Teraz wycieczka pójdzie do stajni po środek transportu. Ale najpierw idziemy pożegnać się  z Umą.-powiedział i ruszył dalej ku stajnią

Przed nimi spotkaliśmy załogę "Urszuli". Przygotowali dla nas konie oraz małe juki. Uma trzymała kasztankę z białą łatką na lewej łopatce. Wszystkie konie były wysokie i smukłe. Na koniec wyprowadzono małego szaro-brązowego osiołka.

-To dla ciebie Nadia.

-Ha ha, ubaw po pachy. Nie chce mięsa na salami. Dajcie mi konia.-odpowiedziała czarownica i przed nią wbił się bełt- Dobra to my spadamy.

-Osłaniamy was!-krzyknęła Uma- Uciekajcie.

Wsiedliśmy na konie i w błyskawicznym tempie ruszyliśmy na szlak. Wśród hałasu słychać był "Niech żyje Otchłań!". My natomiast gnaliśmy przed siebie: trakt prowadził nas przez ogromne puszcze, rozległe równinny, pola obsiane zbożami, sady pełne owoców, ach piękne były widoki. Trzykrotnie się zatrzymaliśmy: pierwszy raz napoiliśmy konie, drugi raz zatrzymaliśmy się na mały odpoczynek, za trzecim razem rozpalono pochodnie i wzięto widły, i przegnano nas z wioski. Wykończeni jechaliśmy przez kolejną puszcze. Ogromne rozłożyste drzewa tworzyły mur oraz ogromną kopułę.Nagle mój koń zaczął wierzgać i wiercić się w kółko. Zeskoczyłam  z niego i próbowałam uspokoić,ale wierzchowiec coraz bardziej się wyrywał przeraźliwie rżąc. W końcu cugle dały za wygraną i pękły, a koń pobiegł w gęstwinę.

-Nie martw się, została wyszkolona by reagować na magię w ten sposób można znaleźć potwory, źródła mocy i inne magiczne miejsca- tłumaczył Geralt - Strasznie są trudne do utrzymania ze względu ma ich paniczny strach praktycznie na najmniejszą cząstkę magii. Do takich zwierząt trudno podejść i tylko naprawdę pozbawione magii osoby mogą się nimi zajmować, a to trudne..

Wsiadła na kasztankę Jacka i objęłam go wokół talii. Ruszyliśmy dalej, a im dalej zagłębialiśmy się w las tym on stawał się gęstszy i mroczniejszy, a wszech obecna cisza utwardzała mnie w przekonaniu, iż jesteśmy w  samym sercu puszczy, a wiedźmin zabłądził i nie wiem gdzie jesteśmy. I tak zaczęłam tworzyć teorie, wszystko po to by nie martwić się.  Cały czas przemierzaliśmy trakt, gdy nagle pojawił się stwór na naszej drodze. Wysoka drzewo-podobna postać z czaszką zamiast głowy oraz ogromnym porożem przyglądała nam się z ciekawością.

-Leszy? No proszę, dawno ich nie widziałem. Myślałem,że zostały wybite.-powiedział białowłosy

-Patrz jeszcze nie wymarł!A co zapisy do Czerwonej Księgi zostały otwarte?-spytała z nerwem Nadia

Zeskoczyłam z konia i podeszłam do stwora.  Leszy spoglądał na mnie  z ciekawością i po chwili przykucnął by być na mojej wysokości.  Delikatnie pogłaskałam go po nosie.

-To nie jest normalne..-stwierdził wiedźmin

-Normalne czy nie, ja ci tutaj nie pomogę. Pierwszy raz  widzę takie stworzenie.-powiedział Jack

-To jak najbardziej normalne zachowanie. Zapewniam cię.-powiedziała czarownica- Nie długo będziesz widział takie zachowanie dosyć często. Wybaczcie, ale tutaj musimy się rozdzielić, niebawem się znów spotkamy.-zjechała z traktu w boczną ścieżkę i po chwili zniknęła w gęstwinie

Odwróciłam  się do stwora i spytałam:

-Pomożesz nam? Szukamy wioski, a chcemy skończyć tą długa podróż i wypocząć.

Leszy wstał i ruszył dalej wzdłuż traktu. Wskoczyła za Jacka i pojechaliśmy za nim.  Powietrze przesycone było zapachem leśnych owoców i grzybów. W końcu zeszliśmy z traktu, jechaliśmy gęsiego , bo ścieżka była bardzo wąska. Nagle leszy stanął i pokazał nam coś w oddali.  Spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Wioska była otoczona dziwnymi słupami.  Większość domów stała w zwartym zabudowaniu tylko jeden mały domek  był nieotoczony dziwnymi słupami, a bujną roślinnością. Wokół wioski rosły ogromne połacie zbóż, krowy, owce i konie leniwie pasły się  na łąkach, a rolnicy pracowali  w pocie czoła w polach. Z wioski dochodziły krzyki.

-Jesteśmy prawie na miejscu.-powiedziałam spoglądając na cel podróży

-Masz racje. Prawie na miejscu..-odparł wiedźmin- Dobra wyjedziemy z lasu na trakt, godzinka spokojnej jazdy i koniec niańczenia was. Nareszcie.

-A co nie lubisz  nas?-spytał Jack, patrząc na białowłosego

-Lubię, tylko przez was ciśnienie mi skacze.-odpowiedział i wyjechał z lasu

-Dziękuje, do zobaczenia.-powiedziałam niby w las, jednak wiedziałam, że leszy gdzieś stoi niedaleko

Jack jechał za Geraltem, który prowadziła nas do rynku w centrum wioski. Jak w każdym mieście ty też utrzymywał się smród, ale nie zgnilizny i  brudu, a śmierci. Mocniej przytrzymałam się swojego towarzysza. Ludzie obok których przejeżdżaliśmy patrzyli na nas z wrogością w oczach, aż zaczęłam się bać. Wjechaliśmy na rynek,gdzie stali zbrojni i jeden mężczyzna podobny do Jacka.

-O wiedźminie, dawno się nie widzieliśmy! Ostatnio było to kilkanaście lat temu. A twoi młodzi towarzysze?-spytał  nieznajomy wskazując nas

-To dzieciaki, wywiezione z stąd, zostały wychowane w innej kulturze..-powiedział Geralt

-Chcesz powiedzieć, że otworzyłeś portal, znalazłeś mojego syna i przywiozłeś go do domu.-powiedział mężczyzna zbliżając się do nas- A ona?-wskazał na mnie- To dodatek?

-Ona to też z stąd, musiała zostać zabrana wraz z nim. Tak się mi wydaje..-odparł wiedźmin zsiadając z konia, mu też to uczyniliśmy

-Skarbie jak ci na imię?-spytał mnie mężczyzna

-Arcee.-odparłam

Facet stał przy Wheeljacku, ale gdy usłyszał moje imię podszedł do mnie i spytał ponownie:

-Jak?

-Arcee.-odpowiedziałam

-Przecież tak miała na imię córka zielarki. Moja córka miała na imię Mia.Gdzie ona jest?-spytał rozzłoszczony- Przyprowadzasz mi córkę tej wiedźmy, a moja mała córeczka...

-Nie żyje. Od dawna-powiedział Jack-I Arcee nie ma z tym nic wspólnego.

-Dobrze.-odwrócił się do tłumu, który zdążył się zebrać - Moi drodzy mój syn wrócił i zgodnie z naszym zwyczajem po mojej śmierci, to on zostanie właścicielem tych włości.-powiedział ojciec chłopaka

-A ona?! To pomiot demona!  Spalić ją! -zaczął wykrzykiwać tłum

-Spokojnie ona zostanie tu tak długo jak długo nie będzie parała się czarną magią-obwieścił mężczyzna i zwrócił się do Jacka- Idziemy do domu.

-A Cee? Nie zostawię jej tu samej.-odparł chłopak

-Jeśli myślisz, że pozwolę ci na mezalians z nią to się mylisz. Wystarczy, że się wstydu najadłem przez twoją matkę..

-Czas na nas Arcee.-powiedział Geralt- Chodź zaprowadzę cie do domu.

Poszliśmy do domku po za granicami miasta. Mały, zadbany, drewniany domek stał na tle ogromnego drzewostanu lasu. Przed samymi drzwiami frontowymi stał ogromny klon, a dookoła rozpościerał się ogród. Weszłam do domu:  pierwszym pomieszczeniem była kuchnia połączona z jadalnią. Nad paleniskiem wisiał mały kociołek, a na większości meblach leżały haftowane obrusy. Na stole stał gliniany dzban z fioletowymi i różowymi kwiatami. Weszłam do pokoju obok gdzie stały trzy proste łóżka. Poszłam korytarzem wychodzącym z kuchni. Po prawej stronie były drzwi, które prowadziły do łaźni, a po lewej stronie były dwie pary drzwi prowadzące do sypialń.  Na końcu korytarza były ostatnie drzwi. Otworzyłam je i wyszłam na zewnątrz. Za domem stała mała stajenka,a obok niej pasła się mała kózka przywiązana do kołka. Przy stajenki znajdowały się grządki pełne ziół, warzyw wśród których pracowała starsza kobieta. Ubrana była w długą, brązową suknie i biało-szarym fartuchem. Brązowo-siwe włosy spięte były w luźny kok. Zielarka odwróciła głowę, zostawiła graczki i wstała zdziwiona naszym widokiem.

-Po co ją tu przywiozłeś? Po co?!-krzyknęła na wiedźmina, przytulając mnie- Po to ją wywiozłam, żeby była bezpieczna z dala od tej nienawiści.-i zaczęła płakać tuląc mnie

-Ale złapali trop. Wiedzieli gdzie jest, ryzyko było za duże, a tu jest jej dom..-mówił z przekonaniem Geralt

-Nie to nie jest jej dom, Geralt. To nie budynek, miejsce urodzenia. To miejsce, gdzie wracamy zawsze, gdzie jest bezpiecznie, ale to przede wszystkim ludzie, którzy nas otaczają, którym ufamy, których po mino  różnic kochamy i traktujemy jak najbliższą rodzinę. Tu nikt nie respektuje dokonań wojennych. Jej tu nikt nie pomoże, zabiją ją za byle co.-i wybuchła płaczem

******************************
Elo człowieki!  Ja wiem, że długo na ten rozdział czekaliście. Ale cóż obowiązki same się nie zrobią, prawda? To papatki!
Arceex

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro