O tym jak żyć i przeżyć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pomieszczenie było prosto urządzone. Kredens obok prosty stół, nad paleniskiem wisiał garnek. Po środku stał kolejny lada i  dwie ławy. Jack właśnie zdejmował insygnia rodowe oraz wszelkie ozdoby, które miał na sobie. Wszystko to wrzucał do skrzynki, stojącej na stole.

-Cee siadaj. Wybaczcie bajzel, ale nie spodziewałam się gości. I tak długo pomieszkaliście.-powiedziała Nadia -Powiedzcie jak wam się żyło?

-Oprócz tego,że śmierdzę to nic wielkiego.-odparł chłopak- A i wokół  mnie ciągle kręciły się kobiety. Ojciec powiedział, że to są kandydatki na żonę. Jak ja to  usłyszałem co chwila wymykałem się z domu przez okno i uciekałem do lasu.

- Biedactwo, tym czym śmierdzisz to perfumy, a ciesz się, że nie zamknął cie z jedną i nie powiedział, że wyjdziesz dopiero po zaręczynach.-odparła czarownica -Ale nie przejmuj się to normalne tutaj.  W ten sposób łączy się potężne rody. A twój ojciec chciał cie szybko ożenić.

-Ty narzekasz, we mnie rzucano kamienie, zgniłe pomidory, jaja  i wszytko to co mogło jakoś  mnie uszkodzić. Oprócz tego, harowałam jak wół w gospodarstwie i szczerze obydwoje się rozczarowaliśmy.-odparłam- Myśleliśmy, że tu tak cudownie. Rodzice się ucieszą,a tu jedno planuje cię zeswatać z czym popadnie, a drugie najpierw się rozkleja, a potem zostajesz swojego rodzaju służącą.

-Widzicie, nasz świat nie jest kolorowy i piękny, a pełen zdrad, niebezpieczeństw, kłamstw i czego się da. Wierzcie mi. Ale wy jesteście młodzi i możecie wielu rzeczy nie wiedzieć, a teraz napijcie się melisy.-pod nos postawiła nam dwa kubki parującego naparu z melisy- Jack zmyj z siebie te zapachy, potem wykąpie się Arcee.No idź.-ponagliła gestem Jacka

Chłopak wstał i ruszył do łaźni. Siedziałam i czekałam, aż mój towarzysz pozwoli mi się wykąpać. W tym czasie rozwiązałam gorset i usiadłam w luźnej sukience. Płócienna tkanina miała na sobie liczne plamy często od krwi. Zdjęłam bandaż  i odsłoniłam liczne rany.

-Na wszech mocną Otchłań, co ty robiłaś?!- wydarła się Nadia,  spoglądając na moje rany

-Nie, to  tylko zadrapania.- syknęłam, gdy nacisnęła mi okolice rany

-Idź do łaźni i przemyj rany. Natychmiast.- i wskazała łaźnie

Weszłam do pomieszczenia i zdjęłam wszystko, zostając w bieliźnie. Wzięłam szmatkę i zaczęłam zmywać strupy, brudy i krew z ciała. Rany będące już oczyszczone zasklepiały się, a brudna woda ściekała po moim ciele na podłogę.  Syknęłam z bólu, gdy zaczęłam zmywać strupy z ud. Obtarcia i głębokie rany nie chciały zasklepiały się,a  zaczęła się sączyć z nich  żółtawa ropa. Usiadłam na krześle, któremu złamała się noga i w akcie desperacji złapałam kotarę, którą zerwałam. Za nią stał Jack, a płócienna tkanina trzymała się na jego biodrach. Chłopak odwrócił się do mnie i uśmiechnął się.

-Musze przyznać pięknie wyglądasz w bieliźnie.-podał mi rękę bym mogła wstać- Co zrobiłaś w nogi?- i wskazał na ropiejące rany

-Nie wyczyściłam ich. Zaniedbałam się. Często nie miałam czasu na patrzenie swoich ran i widać tego efekty.-odpowiedziałam

-Usiądź i będziemy oczyszczać. Potem zabandażujemy, okej?-zapytał i wskazał na taboret

Usiadłam na taborecie, a Jack zaczął wycierać moją ranę z ropy. Podałam mu szmatkę  oraz małą miseczkę z wodą.

-Wiesz trochę dziwnie to wygląda...-stwierdziłam, gdy chłopak klęknął przede mną i lekko odsunął od siebie nogi, by lepiej wyczyścić moje okaleczenie

-Wiem, ale jeśli ci nie pomogę, rozwinie się zakażenie i potem będzie gorzej. Nie chce by ci się coś stało.  Drugim powodem jest to, że coś mnie do ciebie ciągnie: nie wiem czy to miłość czy coś innego, ale jak na ciebie  patrze nie umiem ci odmówić. Ja jestem bezsilny wobec ciebie, staje się wobec ciebie uległy, Arcee. Myślę ciągle o tobie, widzę ciebie w snach.-mówił coraz bardziej zbliżając się do mnie

-Jack, ja...-popatrzyłam w jego oczy i być może byśmy się pocałowali, gdyby nie nasz gospodarz.

-Wybaczcie nie wiedziałam.-odparła Nadia, odwracając się na pięcie i wychodząc z łaźni- Ale jak chcecie to macie pokój.

-Nadia, to nie tak. Ona ma ropiejące rany i chciałem pomóc.-odparł Jack, a ja paliłam się  ze wstydu

-No przecież wiem, ale nie mogłam sobie odpuścić małego żarciku. No pokaż mi ranę, Cee.-powiedziała Nadia, podchodząc do mnie- Paskudna rana, dobrze, że ją wymyłeś. Zabandażuj i pozwól jej się wymyć. W pokoju czeka na ciebie odpowiedni strój.- ruszyła do wyjścia, a Jack za nią, zostawiając mnie samą.

W szybkim tempie umyłam się i założyłam świeżą bieliznę. Owinęłam się płóciennym ręcznikiem i wyszłam z łaźni do głównej izby. Tam siedziała czarownica i Wheeljack w rynsztunku godnym najlepszego wiedźmina.

-Mam dla ciebie strój.  Godny strój dla wojownika-odparła Nadia- Ubierz się i przyjdź do nas.

Weszłam do pokoju i ubrałam się w czysty ubranie. Wróciłam do gospodarza i spojrzałam na Jacka czytającego opasły tom. Usiadłam obok i dołączyłam się do czytania.

-I jak lektura moi żakowie?-spytała czarownica

-Nic z tego nie zrozumiałem, ale zawsze wolałem praktykę.-odparł Jack- A ty, Cee? Rozumiesz?

-Nie. Wytłumacz nam, proszę.-powiedziałam, patrząc na Nadię

-Najlepiej i najszybciej jest zacząć od medytacji. Zobrazowanie tego co nas dręczy jest jednym z licznych sposobów na uaktywnieniem swoich zdolności. Ale by do tego doszło musicie zrozumieć przeszłość: wszystko to co was spotkało dobre lub złe, bo to was ukształtowało takim jacy jesteście teraz. Więc zacznijcie medytować, a ja poobserwuje.- i usiadła na bujanym krześle

Zamknęłam oczy i czekałam na obraz. Ale on nie przychodził. Bardzo się zmartwiłam i gdy kiedy miałam otworzyć oczy, ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Cliffjumpera.

-Cliff?-spytałam nie dowierzając

-Jestem. Dawno cię nie widziałem, jesteś piękna jak zawsze.-odpowiedział

-Przepraszam. Ja tak bardzo przepraszam.-wtuliłam się w tors rogatego mecha

-Ej, nie płacz i nie masz za co przepraszać. Tak było źle, ale mam taką nadzieje, że nie zamkniesz się dla niego.-powiedział Cliff obdarowując mnie szczerym uśmiechem

-Mam nie zamykać się na Jacka?

-Tak mała, pasujecie do siebie i tak naprawdę to ja powinienem cię przeprosić za to jakim byłem zbyt pewny siebie, byłem takim samolubem. Powinienem kierować się przede wszystkim twoim szczęściem.-mówił to z wyrzutem oraz krytyką wobec siebie

-Nie musisz przepraszać. Rozumiem cię, zakochałeś się, a ja..-urwałam, bo nie wiedziałam co mu odpowiedzieć

-Kochasz go, ale tego jeszcze nie wiesz. Minie trochę czasu zanim mu o tym powiesz. Trzymam za was kciuki. Powodzenia maleńka.-i zaczął odchodzić

-Cliff!-krzyknęłam, a on się odwrócił- Powiedz chłopakom z Delty, Rei i porucznika Midway'a, że tęsknie za nimi.

-Powiem. To pa Arcee...-i znikł zostawiając mnie otuloną ciemnością

Otworzyłam oczy i poczułam samotną łzę, spływającą po policzku. Spojrzałam na Jacka, który też wycierał łzy z twarzy. Kątem oka zauważyłam, że Nadia usnęła na krześle nakryta pledem.  Zerknęłam na stół na którym była kartka oparta o dzban.

" Od teraz zaczynacie naukę. Wykonujecie wszystkie zadania, które Wam powierzę: od sprzątania przez rzucanie uroków, klątw do tworzenia idealnych iluzji nieróżniącej się od realnego świata. Mam nadzieję, że wasze zdolności pozwolą wam jak najszybciej uporać się z zadaniami. Wszystkiego czego się nauczycie pozwoli Wam lepiej poznać siebie nawzajem. Ponadto poznacie kultury i zwyczaje wszystkich ludów powiązanych z Otchłanią. A to po to by móc stać się lepsi..."

Popatrzyłam na Jacka. Chłopak zerknął na mnie i odłożył kartkę na miejsce.

-Więc jaki jest plan?-spytał

-Zaczynimy się uczyć. Nie napisała nam może tego wprost, ale myślę, że im szybciej zaczniemy się posługiwać magią tym szybciej przejdziemy do bardziej złożonych i niebezpieczniejszych arkanów magii.-odparłam

-To do dzieła, Gwiazdka. Samo nic się nie zrobi. Sąsiednie budynki są w opłakanym stanie, trzeba je naprawić, by można było  z nich korzystać.- wskazał na budowle za oknem

-Jasne, chodźmy przecież nie będziemy zbijać bąków.-rzekłam spokojnie i poszłam pomagać swojemu towarzyszowi.

Jak się okazało poszło nam to sprawnie, choć używaliśmy bardzo mało czarów to i tak spędziliśmy na dworze kilka godzin. Wróciliśmy pod wieczór. Nasza gospodyni nadal spała w swoim bujanym fotelu. Przykryłam ją grubym kocem  i przygotowałam skromny posiłek dla naszej dwójki.

-I co teraz?-spytałam, zjadając swoją porcję kolacji

-Teraz spożytkujmy czas jak najlepiej.- zbliżył się do mnie i zaczął delikatnie rozwiązując moją koszule

-Ręce przy sobie, zboku. Przestań myśleć tylko o seksie.-odtrąciłam jego rękę

-Jak chcesz. Ale nie wiesz co tracisz. - spojrzał na Nadię - Zanosimy ją?

-Może lepiej nie. Niech śpi, nie będziemy przeszkadzać.-odparłam ziewając

-To chodź spać.-Jack wskazał na łóżko przy ścianie

-Dobranoc.-odpowiedziałam i położyłam się na łóżka

Nie minęła chwila,a ja usnęłam.

***

A oto mały prezent od Świętego Mikołaja.

Arceex


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro